Byłam w dwóch - jeden to była szczeniacka głupawka w gimnazjum. Podobałam się chłopakowi zgodziłam się chodzić tylko dlatego, że wydawał mi się ciamajdą i było mi go żal.
Zerwałam z nim po 2 miesiącach metodą karteczkową
na lekcji religii
Na początku liceum dossał się do mnie jeden, ale się go zwyczajnie wystraszyłam i mu przeszło, przynajmniej potem tak mówił.
I podrywał wszystko, co się ruszało.
Byliśmy za to dobrymi znajomymi, dopóki nie zaczął mnie ranić słowami.
Drugi związek nie zaczął się słowami "Czy chcesz?",
po prostu był.
Chłopak w ciągu całego roku przyszedł do szkoły trzy razy,
a ja uznałam, że muszę mu pomóc. Biegałam po psychologach,pedagogach, załatwiłam mu szkołę, w której nadrobiłby zaległości i zdał maturę, ale nie podjął się
danej mu szansy.
Szantażował, że się zabije, chciał, bym zabiła się razem z nim,
do tego wszystkiego ćpał, więc gdy przyjeżdżał do mnie
i jechał ze mną do szkoły, modliłam się, by wysiadł,
bo zwyczajnie śmierdział. Opowiadał, że pracuje w firmie komputerowej, chciał zabierać na wyuzdane imprezy,
chciał jechać do Nowej Zelandii.
A obok tego wszystkiego był facetem zagubionym w życiu, na każdym kroku podkreślał, że kocha, szanuje i będzie bronił.
Umiejętnie manipulował, zabierał na spacery i do kawiarni.
Skończyło się tak szybko, jak się zaczęło.