a bez miłości??
Re: a bez miłości??
Doskonale Cię rozumiem Tołdi. Ja też szukam pokrewnej duszy, kogoś kto będzie mnie rozumiał bez słów, akceptował taką jaką jestem, komu będę mogła bezgranicznie ufać i zawsze na nim polegać. Niestety do tej pory nikogo takiego nie znalazłam i zaczynam bardzo wątpić w to że kiedyś to się stanie. Zawsze myślałam że samotnośc się wybiera tak samo jak życie w partnerstwie. Tymczasem czuję się jakbym została skazana na życie w pojedynkę bo na mojej drodze nie pojawiła się nigdy osoba z którą mogłabym się związać. Jak to jest, że niektórzy bez żadnego specjalnego wysiłku i zabiegania o czyjeś względy poznają osobę która odwzajemnia ich uczucia i są ze sobą przez długie lata a inni mimo tego że bardzo chcą kogoś kochać i mają wiele do zaoferowania pozostają sami??marzę o tym żeby poznać kogoś takiego abyśmy stworzyli 'związek dusz'
Ostatnio zmieniony 17 cze 2007, 01:33 przez Elise, łącznie zmieniany 1 raz.
- anonymouse
- mASełko
- Posty: 130
- Rejestracja: 9 lut 2007, 23:48
A ja stwierdziłem, że to strata czasu i jest dużo ciekawszych rzeczy do roboty od amorów. Lepiej się zająć czymś pożytecznym.
Rozumiem ludzi, którzy stracili kogoś kogo kochali i są z tego powodu smutni/zrozpaczeni itp. Nie rozumiem natomiast ludzi, którzy są smutni bo nie mają takiego kogoś. Przecież nie-manie (nie-mienie? ) to stan wyjściowy, więc o co chodzi?
Najlepiej ufać sobie, akceptować siebie i na sobie polegać. No i ma się pewność, że się samemu siebie nie opuści .
Rozumiem ludzi, którzy stracili kogoś kogo kochali i są z tego powodu smutni/zrozpaczeni itp. Nie rozumiem natomiast ludzi, którzy są smutni bo nie mają takiego kogoś. Przecież nie-manie (nie-mienie? ) to stan wyjściowy, więc o co chodzi?
Najlepiej ufać sobie, akceptować siebie i na sobie polegać. No i ma się pewność, że się samemu siebie nie opuści .
Kochać siebie, ufać sobie, wierzyć w siebie... To piękne, ale trudne. Czytając forum mam często wrażenie, że większość ASów to skrajni indywidualiści. Ja zupełnie nie jestem taka. Mam potrzebę przynależności, opieki, zrozumienia, i tak, potrzebę zachwytu moją osobą. Wreszcie zdobyłam się na odwagę i przyznałam się.
Czy to czyni mnie głupią? Słabą? Pewnie tak... Ale rozsądek jedno, emocje co innego. A lata samotności i upokorzeń niemal doszczętnie zabiły we mnie nadzieję
Czy to czyni mnie głupią? Słabą? Pewnie tak... Ale rozsądek jedno, emocje co innego. A lata samotności i upokorzeń niemal doszczętnie zabiły we mnie nadzieję
"Nikt nie jest tak bystry, żeby zawsze się mylić" Ken Wilber
Z miłością to jest tak, że dopóki człowiek nie zaakceptuje/pokocha samego siebie, nie będzie w stanie kochać drugiej osoby. Wiele osób (nie napiszę, że każdy, bo byłoby to co najmniej uogólnienie) chciałoby czuć się kochanymi, docenianymi, mieć świadomość, że jest ktoś, w czyim spojrzeniu można odnaleźć siebie. Prawda jest jednak taka, że można się w tym zagubić i dojść do punktu, w którym od tego, czy ktoś nas kocha, zależy nasze dobre samopoczucie, szczęście itp., a stąd krok do autodestrukcji. Dlaczego autodestrukcji? Otóż jeśli w momencie, kiedy coś pójdzie nie po naszej myśli, coś się zmieni, skończy, zabraknie tego poczucia bycia kochanym, odczujemy w życiu pustkę i celem stanie się ciągłe jej wypełnianie czymś z zewnątrz. A jeśli się nie uda - pustka zacznie zjadać od środka. Błędne koło.
Jak to ładnie ujął kiedyś mój znajomy - od własnych ograniczeń nie ucieknie się w niczyje ramiona.
Do czego zmierzam? Do tego, że istotą miłości jest/powinna być świadomość, że tak naprawdę miłość jest wewnątrz nas, a potrzebę kochania, bycia kochanym realizuje się przez obdarzanie nią siebie i partnera. Najtrudniejszym elementem tej całej układanki jest uświadomienie sobie tego potencjału i odnalezienie go w sobie. Ale jak się uda... Wtedy nawet odrzucenie, odtrącenie przez kogoś nie będzie niszczycielskie, bo nie zabierze tego, co jest wewnątrz nas.
Ostatnio czytałam wywiad z jakimś lekarzem czy psychologiem (skleroza nie boli na szczęście) i ciekawą rzecz powiedział: w miłości nie chodzi o zaspokajanie naszych potrzeb przez partnera - czy to fizycznych, czy emocjonalnych. W miłości chodzi o dokonanie świadomego, wolnego wyboru - jestem wolnym człowiekiem, ale wybieram Cię/chcę być z Tobą, bo jesteś wyjątkowy/a.
Tyle tytułem czwartkowego mądrowania się
Jak to ładnie ujął kiedyś mój znajomy - od własnych ograniczeń nie ucieknie się w niczyje ramiona.
Do czego zmierzam? Do tego, że istotą miłości jest/powinna być świadomość, że tak naprawdę miłość jest wewnątrz nas, a potrzebę kochania, bycia kochanym realizuje się przez obdarzanie nią siebie i partnera. Najtrudniejszym elementem tej całej układanki jest uświadomienie sobie tego potencjału i odnalezienie go w sobie. Ale jak się uda... Wtedy nawet odrzucenie, odtrącenie przez kogoś nie będzie niszczycielskie, bo nie zabierze tego, co jest wewnątrz nas.
Ostatnio czytałam wywiad z jakimś lekarzem czy psychologiem (skleroza nie boli na szczęście) i ciekawą rzecz powiedział: w miłości nie chodzi o zaspokajanie naszych potrzeb przez partnera - czy to fizycznych, czy emocjonalnych. W miłości chodzi o dokonanie świadomego, wolnego wyboru - jestem wolnym człowiekiem, ale wybieram Cię/chcę być z Tobą, bo jesteś wyjątkowy/a.
Tyle tytułem czwartkowego mądrowania się
Otóż toAgnieszka pisze:Z miłością to jest tak, że dopóki człowiek nie zaakceptuje/pokocha samego siebie, nie będzie w stanie kochać drugiej osoby. Wiele osób (nie napiszę, że każdy, bo byłoby to co najmniej uogólnienie) chciałoby czuć się kochanymi, docenianymi, mieć świadomość, że jest ktoś, w czyim spojrzeniu można odnaleźć siebie. Prawda jest jednak taka, że można się w tym zagubić i dojść do punktu, w którym od tego, czy ktoś nas kocha, zależy nasze dobre samopoczucie, szczęście itp., a stąd krok do autodestrukcji. Dlaczego autodestrukcji? Otóż jeśli w momencie, kiedy coś pójdzie nie po naszej myśli, coś się zmieni, skończy, zabraknie tego poczucia bycia kochanym, odczujemy w życiu pustkę i celem stanie się ciągłe jej wypełnianie czymś z zewnątrz. A jeśli się nie uda - pustka zacznie zjadać od środka. Błędne koło.
Jak to ładnie ujął kiedyś mój znajomy - od własnych ograniczeń nie ucieknie się w niczyje ramiona.