Mnie na szczęście znajomi ( w sensie bliscy) nie przekonywali do dzieci. Za to rodzice tak, a że jestem jedynaczką, to tym gorzej, nikt mnie nie wyręczy. Ale czuję ogólną presję społeczną, kiedy np czytam w necie komentarze nt kobiet niechcących mieć dzieci, kiedy słyszę rozmowy innych np w pracy czy przypadkowych ludzi. Może to też nie presja, ale irytowały mnie zawsze zachwyty nad maluszkami, właśnie gadki, że są takie słodkie, robią śmieszne minki, zdjęcia na fejsie, komentarze pod ich zdjęciami itd. Częściej to przypadkowe osoby lub znajomi dalsi niż bliscy znajomi mówili coś, co mnie irytowało, zakładali, że tak powinno wyglądać moje życie.
Ci bliscy byli na tyle zaufani, że im mówiłam, że nie chcę ślubu i dziecka, i mnie nie przekonywali. Dalszym nie mówiłam, bo szkoda nerwów. Dalsi np chcieli mnie wyswatać z bardzo prorodzinnym facetem, co było totalną porażką. Denerwowały mnie sytuacje w rodzaju, że ktoś pokazuje mi zdjęcie swojej wnuczki czy wnuczka, a inna osoba podchodzi i mówi mi " co będziesz oglądać, swoje sobie urodzisz". Albo kiedyś inny dalszy znajomy z widzenia pytał, czy pomagam rodzicom w domu ( on jest tradycjonalistą, więc tak widzi rolę kobiety, sprzątanie gotowanie), a jak powiedziałam, że mało, raczej nie, to zaczął gadać, ze trzeba, że jak wyjdę za mąż to muszę mieć obowiązki, mąż będzie tego oczekiwał, a co jak pojawią się dzieci itd. Wszystko w ten deseń.
Więc takich osób nie wtajemniczam, że nie chcę męża i dzieci.
Dzieci nigdy mnie nie zachwycały, nie rozczulały, nie pochylałam się nad wózeczkami. Były mi obojętne, nie ruszały mnie. Nie chciałam sama ich mieć. U innych były mi obojętne, ale sama dla siebie nie chciałam brudnych pieluch, nieprzespanych nocy, gotowania kaszek, poświęcenia wolnego czasu, problemów wychowawczych ( teraz mam go wystarczająco, mogę robić co chcę, mam ochotę czytać to czytam, iść na całe popołudnie na spacer, to idę, przespać sie popołudniu po pracy to śpię, a przy dziecku wieczna robota, jak jest małe wymaga wiecznej opieki nadzoru, jak jest starsze trzeba z nim odrabiać lekcje pilnować na placu zabaw itd. koleżanki które mają dzieci w wieku szkolnym mówią że nie mają na nic czasu, bo po pracy tylko gotują i odrabiają lekcje z dzieckiem a potem jest już wieczór, kolacja prysznic, migawka w tv i spać).
Choć dzieci mnie nie zachwycały, same dzieci były mi do czasu obojętne, to wkurzała mnie aura wokół nich, że właśnie wszyscy się nimi zachwycali, jakie są słodkie, a także takie przewrażliwienie i kwokowatość wokół nich- kiedy widziałam jak np rodzic pyta co chwilę czy maluch chce cos pić a może zjeść, dziecko że nie, a dorosły a może jednak, spróbuj troszkę, jakie dobre, i usiłuje coś tam mu wcisnąć do konsumpcji. Mnie to strasznie drażniło, a gdybym miała dziecko pod opieką pewnie skończyłoby się tak, że gdyby powiedziało, że nie, to nie, dałabym spokój i olała temat, na pewno nie skakałabym wokół, aby je karmić poić i mu nadskakiwać ze wszystkim. Mam zbyt egoistyczną i leniwą naturę. Czyli można powiedzieć, że dzieci nie lubiłam, ale były mi obojętne, a często drażniły mnie zachowania osób dorosłych.
Teraz zaś dzieci nie są mi już obojętne, ale zaczęłam czuć wobec nich irracjonalną niechęć. Widzę w nich sprawców cierpienia kobiet ze względu na poród. Oczywiście, na zdrowy rozum, to wiem, że dziecko nie ma wpływu na formę narodzin, ale zdrowy rozum przegrywa u mnie z emocjami. Oczywiście wiem, że kobieta mogła chcieć dziecka i się zdecydować, i że je kocha, jest szczęśliwa będąc mamą. Ale jakoś te zdroworozsądkowe argumenty nie są w stanie zmienić mojego nastawienia. Nawet jak kobieta chce mieć dzieci, to mi jej żal, że to jedyna droga do osiągnięcia przez nią marzenia. Dzieci zaczęłam widzieć jako winowajców, bo to one sprawiają ból matkom.
Teraz to w połączeniu z innymi kwestiami, jak pieluchy, kaszki, rozwydrzenie, zarwane noce, sprawiło, że widzę w dzieciach najgorsze zło. Nic nie poradzę.
Ostatnio byłam na lgbt festiwal, był film o aseksualizmie. Ale był też o parze gejów, którzy czekają na dziecko od surogatki. Mnie to już zemdliło, wszyscy tylko o ślubach, dzieciach.