BrunoPhilia pisze:Wyrwana_z_kontekstu
Odpowiem tak - to co napisałaś na temat miłości, możliwe jest dla Ciebie i dla Ciebie stanowi wartość. Wiesz, że ja mam inaczej?
To absolutnie jest OK. Jestem poliamorystą. Ty jak się domyślam jesteś monogamiczna w swych uczuciach, ja nie jestem monogamiczny, potrafisz to uszanować?
co do cytowanego fragmentu - nie ma w nim mowy o jednej miłości a o miłości. Mylę się? Pokaż mi, proszę, fragment mówiący o tym, że jest to o miłości do jednej osoby.
Czy ktoś zna lub jest aseksualną osobą poliamoryczną? Poszukuję takich osób. Prośba o kontakt w tej sprawie.
Ciężko mi powiedzieć, czy rzeczywiście jestem poliamoryczna. Mam co do tego przypuszczenia, jednak to skomplikowane. Zauważyłam, że będąc w związku, zawsze zakochuję się w przyjacielu. Raz zdarzyło się nawet tak, że rozstałam się z tym, z kim byłam, związałam się z tym przyjacielem, po czym zakochałam się w innym przyjacielu. Złapałam się za głowę i zaczęłam zastanawiać, czy to będzie trwało już w nieskończoność. Jednakże nie wiem, czy moje uczucia nie są uwarunkowane czymś takim, jak fakt, że po "zawarciu" związku, zmienia się on w seksualny - tzn. ciągle są jakieś seksualne podteksty, ciągle jest ta bliskość fizyczna, mająca dążyć do seksualnego zbliżenia, praktycznie nie ma platonicznego uczucia, ono jakoś zanika w głębi tego wszystkiego - więc w kimś innym odnajduję to, czego mi brakuje. Zmierzam do tego, że gdyby nie charakter związków, to może wcale nie myślałabym o sobie jak o osobie poliamorycznej. Oczywiście pomijając już to, odczuwam miłość do przyjaciół - wielu - ale nie jest to od razu takie głębokie zakochanie się, choć mogę powiedzieć, że ich kocham na swój sposób.
Znam natomiast osobę, która uważa, że monogamia nie istnieje i która sama uznaje poligamię, ale z hierarchią. To znaczy, że owszem, kocha wiele osób, ale zawsze jest ta jedna najważniejsza, a reszta kolejno za nią. Nie byłam w związku z tą osobą, lecz byłam z nią w pewnego rodzaju relacji. Można to nazwać romansem. I na początku pasował mi taki stan rzeczy - bo nie można mówić o żadnym układzie, skoro wcale się nie umawialiśmy na nic, to po prostu wynikło - ale potem świadomość tego, że nie jest się tą najważniejszą, doprowadza do szału, tym bardziej jak człowiek jest naprawdę szalenie zakochany. Zazdrość niby jest nie w porządku, ale ta osoba nawet lubiła, kiedy się ją okazywało w umiarkowanej ilości. W pewnym momencie jednak, przestaje się mieć nad tym kontrolę, zazdrość panuje nad człowiekiem. A co jest najgorsze? Kiedy obiekt uczuć odchodzi. Wcześniej myślałam sobie "tak, tak, wiem, że to kiedyś się skończy", ale teraz odchodzę od zmysłów i staram się wyleczyć z uzależnienia emocjonalnego, a jest ono o tyle silniejsze, że nie było między nami żadnego kontaktu fizycznego. Aha, i co ważne, najtrudniejszą sprawą było w tym to, że (tak jak ktoś wyżej wspomniał) ta osoba oczekiwała ode mnie monogamii, choć sama była poligamiczna, a tłumaczyła to swoją płcią - był to mężczyzna - tzn. uważał, że fakt, iż jest mężczyzną, daje mu jakieś (chyba i biologiczne, i kulturowe) przyzwolenie na coś takiego. Kiedy ja byłam poligamiczna, odsuwał się ode mnie i dobrze wiedział jak to na mnie działa, ale sam robił co chciał i z kim chciał. Wymagał tego ode mnie, mimo że nie byliśmy formalnie w związku ani nie łączył nas układ "na gębę".