Na temat sensu życia mam póki co dosyć jednoznaczne stanowisko. Przytoczę może to co napisałem jakiś czas temu na innym forum w , który był o Bogu:
Jak się mówi o Bogu i religiach to automatycznie nasuwa się pytanie na temat sensu życia w tym takim najbardziej spektakularnym znaczeniu. Religie mają swoje odpowiedzi na temat ostatecznego sensu, a ja mam takie o to przemyślenia na ich temat.
Najpierw chciałbym sie uporać z definicją pojęcia "sens życia". W wikipedii piszą ta:
Sens życia – istota i cel ludzkiej egzystencji, powołanie człowieka, to, co uzasadnia trud życia i czyni je wartym przeżycia.
Od razu powiem , że mam problem ze zrozomieniem tej definicji, w sumie to chyba w ogóle jej nie rozumiem. Jak dla
mnie według tej definicji za sens życia można przyjąć cokolwiek, nawet wypicie piwa. A mi chodzi o coś wielkiego, bo wyrażenie "sens życia" brzmi doniośle , doniosłe są także sensy życia według różnych religii, np. katolickiej w której idzie się do nieba, to jest coś spektakularnego, coś co zadowala człowieka we wszystkich aspektach jego istnienia, na każdego w niebie czeka spełnienie wszelkich jego marzeń i potrzeb. To faktycznie brzmi sensownie na pierwszy rzut oka. Dlatego ja też szukam takiego sensu życia, który byłby czymś doskonałym, bo chyba tak należy rozumieć sens życia, jako jakąś bliżej nieokreśloną doskonałość, którą miałby człowiek osiągnąć. Trzeba by się zastanowić jak ta doskonałość miałaby wyglądać i jakie są jej cechy, ale może wcale nie będę musiał tego robić, bo być może wkopałbym się w ciąg coraz to kolejnych coraz bardziej fantastycznych i abstrakcyjnych pojęć, który niekoniecznie musiałby się skończyć bez popadnięcia w paradoks. Dlatego też zacznę od fundamentu i postaram się odpowiedzieć jakie ogólne warunki muszą być spełnione, żeby w ogóle móc powiedzieć , że "sens życia" w jego najgłębszym , najdonioślejszym wymiarze może istnieć.
Na początek przychodzi mi do głowy , że żeby moje życie czy życie kogokolwiek miało sens , to muszę w jakiś sposób istnieć żeby ten sens realizować. Wiadomo, że każdy umrze, więc tu pojawia się pierwszy problem. Jeśli giniemy w taki sposób, że nas samych po śmierci nie ma, nie ma żadnej duszy , nic , po prostu nas nie ma, to nasza rola się skończyła i my , nasze jestestwo , nasza świadomość w żaden sposób nie realizuje żadnego sensu życia. Nicość nie wydaje się mieć sensu. Odrzucić też trzeba myślenie , że choć my nie żyjemy to zrobiliśmy coś dla innych, coś co przełożyło się na życie innych oraz przyszłych pokoleń , więc nasze życie miało sens. To bzdura, bo przy takim podejściu , gdy czas istnienia każdej istoty w jakiejkolwiek formie jest skończone, to gdy nawet coś dobrego zrobimy, to dzień po naszej śmierci ktoś może porozrzucać setki bomb atomowych po świecie i wtedy wszystko szlag trafi, a jaki to niby miałoby mieć sens? Z tych rozważań nasuwa się pierwszy wniosek, że "ja" jako "ja" , muszę w jakiś sposób istnieć , żeby moje życie miało sens. Chociaż może rozważę jeszcze jedną okoliczność w tym momencie, mianowicie motyw sensu życia w trybie dokonanym. Jeśli przyjmiemy , że sens życia to jakiś cel, który można osiągnąć , to po jego osiągnięciu możemy już nie istnieć , bo sens życia się zrealizował i kit z tym co będzie dalej. Ale jak już wcześniej napisałem , nicość nie brzmi sensownie, więc taka opcja raczej nie jest sensowna. Dlatego też przyjmijmy, że nasze życie nie kończy się wraz ze śmiercią , ba, załóżmy , że w jakiejś tam formie będziemy istnieć wiecznie, tak by nie wpaść w paradoks nicości. Ta forma w jakiej mielibyśmy istnieć też na mój gust powinna mieć specyficzne cechy. Na przykład warto by było żebyśmy nie istnieli w formie nieożywionych pierwiastków nie mających praktycznie nic z tego co cechuje nas jako istoty żywe. Stąd wniosek , że dobrze by było żeby istnieć , mając świadomość , w ogóle najlepiej żeby w sferze duchowej chociażby być tym kim się jest , tak żeby można było powiedzieć , że ja to ja. Powiedzmy więc że po naszej śmierci będzie żyć nasza "dusza" jakkolwiek ją rozumieć i że na podstawie wcześniejszych rozważań będzie ona istnieć wiecznie. Istnienie przez nieskończony czas ma swoje problemy, o których teraz powiem. Gdy chcemy istnieć nieskończenie długo to jak na mój prosty rozum nie da się zrealizować w takim przypadku sensu życia rozumianego jako cel ostateczny, można jedynie do niego dążyć , a więc w tym wypadku sens życia byłby tylko marchewką na kiju , która służyłaby jedynie jako motywacja, ale w gruncie rzeczy jako że nie mogłaby być osiągnięta to nie może być sensem życia, bo zakładam trywialnie , że sens życia musi istnieć, a więc musi się zrealizować. W przeciwnym razie to byłoby tak jakby ktoś nam obiecał mieszkanie , w budynku na ostatnim piętrze , który dopiero powstaje. My byśmy patrzyli i czekali aż busowa się skończy , tylko że gdyby ten budynek miał mieć nieskończoną ilość pięter to my nigdy w nim nie zamieszkamy , nigdy nie doznamy tego szczęścia związanego z zamieszkaniem w nim. Jest jeszcze jedna możliwość , mianowicie że osiągniemy cel ostateczny i będziemy bytować jako istoty , które osiągneły cel ostateczny. Tylko co wtedy? co potem? Człowiek z natury swojej, aby żyć i istnieć musi stawiać sobie jakieś cele, bez tego umiera. Wyobrażacie sobie , że w wieku 5 lat mama wam mówi , że właśnie zrealizowaliście swój sens życia i wszystko co od tej pory robicie już nie jest tak ważne , bo sens życia już za wami? To by było conajmniej dziwne i nie wiem czy chciałoby mi się żyć po takim czymś , bez nadzieji że istnieje coś większego niż to co osiągnąłem. Toteż po tych rozważaniach dochodzę do wniosku, że sens życia może istnieć jedynie wtedy gdy istniejemy duchowo przez nieskończenie długi czas i gdy sens życia rozumiany jest inaczej niż cel ostateczny. Mógłbym w tym miejscu zacząć rozmyślać czym w takim razie mógłby być sens życia , żeby mógł zrealizować się i być sensowny mimo to , że ja będę istnieć przez nieskończenie długi czas, ale chyba łatwiej podejść do tego z drugiej strony i spróbować uzasadnić , że nie da się mówić o jakimkolwiek sensie życia dla istoty , która istnieje przez nieskończenie długi czas. Z prostej przyczyny, mianowicie na samym wstępie stwierdziłem , że sens życia to szeroko pojęta doskonałość. Jeżeli więc zrealizuje się coś co jest doskonałe , to doskonalsze nic już ponad to nie będzie. Więc albo w momencie osiągnięcia sensu życia zatrzyma się czas i będziemy zawieszeni w stanie doskonałości , albo od momentu osiągnięcia doskonałości będziemy już tylko bytować bezwiednie , bez żadnych celów , bez woli zmieniania czegokolwiek , bo przecież wszystko co osiągneliśmy jest doskonałe. Z tych dwóch scenariuszy ani jeden ani drugi nie jest tym co czego chciałbym dążyć i w żadnym wypadku nie widzę w tym sensu swojego życia. Zatem odnoszę wrażenie, że słuszne jest stwierdzenie , że nie ma sensu życia dla nieskończenie długo żyjącej istoty. Wobec wcześniejszych wywodów wygląda na to , że nie istnieje także sens życie dla istoty żyjącej przez skonczenie długi czas. Jako, że można istnieć jedynie albo przez skończony czas , albo przez nieskończony , z tego wynika wniosek ogólny , że sens życia nie istnieje.
I to jest moje zdanie w tym temacie, uważam , że życie nie ma sensu, ale nie czuję się jakoś specjalnie źle z tym wszystkim. Jak dla mnie w ogóle stworzenie pojęcia sens życia to była pomyłka i ślepy zaułek. Nie ma w tym pojęciu żadnej obiektywnej prawdy, a zostało moim zdaniem wytworzone na potrzeby ewolucji dla człowieka ,aby motywować go działania o przetrwanie i rozwój. Jest więc abstrakcją, ale daje nam skutki w postaci lepszego samopoczucia i skutkuje zwiększoną skutecznością i efektywnością na rzecz przetrwania naszego gatunku. Można wskazać setki takich bytów , które wpływają na nas motywująco , ale są bredniami patrząc na nie z obiektywnego punktu widzenia. Takie twory powstają na potrzeby naszej złożonej psychiki i po to żeby stłamśić rozum , który nie raz gdyby nie nasze instynkty , przeczucia i zbawcza rola podświadomości, doprowadziłby nas ku śmierci. Dlatego też jakby nie patrzeć , sens życia jest odczuciem bardzo pozytywnym , ale raczej nie prawdziwym, w tym sensie w jakim ja go rozumiem. Ja wolę mówic po prostu , że mam w życiu cele, że uważam coś za słuszne, że wierzę w coś i chcę to coś zrealizować mimo, że nie mam pewności że to przyniesie pozytywne skutki. Liczy się to , że ma się wolę czynienia dobra, wtedy każdy czyn wypływający z tej woli jest moralnie słuszny i myślę że to jest wszystko co człowiek może zrobić. Niby tylko tyle, ale dla mnie to jest aż tyle.
Tak ja się na to wszystko zapatruję na dzień dzisiejszy. Wiadomo jednak ,że taki prosty człowiek jak choćby ja może być w błędzie, dlatego byłbym wdzięczny żeby jeśli ktoś wie coś więcej na temat sensu życia , wytknąłby mi błędy i uzasadnił , że się mylę, bo jeśli jestem w błędzie i ostateczny sens życia jednak istnieje , to i moje życie byłoby dzięki temu weselsze