Śledzę sobie ten wątek i nie mogę się oprzeć, aby rzucić dwoma pojęciami na określenie tych... miłości o których piszecie.
Miłość o której pisze Aga nazwałbym miłością chemiczną, która wygasa jak hormony w naszym organizmie będące za to odpowiedzialne.
Miłość o której pisze Keri nazwałbym... Miłością umysłową (psychiczną)? Żeby nie mówić duchową, czy dusz, bo zaraz się zacznie konwersacja o metafizycznych organach... Tutaj siła owej miłości jest ściśle zależna od człowieka (tak, fakt, hormony pomagają wpływać na stany psychiczne człowieka [zauroczenie ble ble], ale człowiek też może kontrolować swoje 'humory' [niektórzy dzięki silnej woli i optymizmowi wychodzą z depresji... niektórzy...]) i wtedy można by rozważyć teorii o 'mocy' miłości, która będzie ściśle zależna od człowieka i jego siły... psychicznej.
Możemy założyć, że miłość chemiczna jest pomostem, ułatwieniem, w drodze do miłości umysłowej, ale jeżeli już do niej dojdzie to polegając tylko na hormonach wszystko legnie w gruzach. Opierając się o tą teorie można dojść do stwierdzenia, że ludziom się po prostu miłości umysłowej nie chce (bo jednak więcej jest historii o smutnym zakończeniu). Można nawet iść dalej i powiedzieć, że ludzie wymyślili sobie jakąś 'moc' z kosmosu, która sama ma im dać miłość, a oni sobie posiedzą, bo jakoś nie chcą sobie zdać sprawy z tego, że sami są za miłość odpowiedzialni...
Chyba coś pokręciłem, hm... A może ja w ogóle głupoty gadam.
No nic, rozmawiajcie sobie dalej, a ja wrócę do obserwowania.