Viljar pisze:To nie jest niegramotność - po prostu są różne sprawy dnia codziennego, które zabierają sporo czasu wbrew pozorom, zwłaszcza jak się mieszka samemu. Ja na ten przykład wspominałem o pisaniu - prawda jest taka, że od niemal dwóch miesięcy nie mogę znaleźć na to czasu (może wreszcie w tę niedzielę...).
Poza tym Poison Ivy ma zdaje się pracę polegającą m.in. na współpracy przy różnych takich imprezach - to zupełnie inna bajka. Jakbym był np. pracownikiem C.K. "Zamek" we Wrocławiu, to też bym się siłą rzecz angażował w różne imprezy, a tak - nie ma o czym mówić.
No nie, niezupełnie. Mam pracę polegającą na zarządzaniu instytucją kultury - to ma trochę więcej wspólnego z marketingiem i zarządzaniem, niż z organizacją imprez. Czasem tam sobie coś dla oddechu zorganizuję w pracy, ale generalnie mamy osobny dział od takich rzeczy. Zresztą to dopiero teraz mogę sobie trochę pozwolić, bo jak byłam szeregowym pracownikiem, to panie z działu co najwyżej mnie wysłuchały i ukradły pomysł, ale do pracy przy organizacji różnych imprez nie dopuszczały.
Takie kulturalne działania robię właśnie głównie w "wolnym" czasie. Jak mam festiwal jesienią, to w pracy biorę urlop (ale tylko na tydzień festiwalowy), bo bym nie ogarnęła. A na przykład jak zaczynaliśmy pięć lat temu z festiwalem, to jeden kolega pracował w dziekanacie na uczelni, jeden był nauczycielem w szkole (a teraz jeszcze robi doktorat), a ja pracowałam od 10:00 do 18:00 i musieliśmy tak się spotykać, żeby wszystkim pasowało. I daliśmy radę. Festiwal wymyśliłam razem z jednym kolegą, a współorganizatorów znaleźliśmy dając ogłoszenie na fejsbuku. I przyszło 40 obcych osób, które były gotowe pracować przy czymś za darmo i z zaangażowaniem, udostępnić swoje prywatne lokale na wydarzenia festiwalowe itd.
Nasi wolontariusze chodzą do szkoły, albo studiują i pracują. Też nie są dyspozycyjni cały czas, więc ustawiamy grafik pod nich. Jest wiele rzeczy w przypadku imprez kulturalnych (a pewnie innych eventów również), których nie robi się w trakcie trwania imprezy: roznoszenie ulotek, plakatów, wieszanie wystaw, kręcenie filmików promocyjnych. Bardzo dużo rzeczy mogą zrobić i robią wolontariusze wtedy, kiedy mają akurat czas.
I też mieszkam sama i mam kota, więc to nie jest dla mnie żaden argument. Kotu nie przeszkadza, że w tygodniu jest niepoodkurzane.
Oczywiście rozumiem, jeżeli ktoś woli spędzać czas "grając w grę", albo czytając książkę pod drzewem, albo jest pedantem i szoruje przez pół dnia fugi w łazience (mam taką znajomą). Chodzi mi tylko o to, żeby się głupio nie usprawiedliwiać przed samym sobą, że "chciałbym się zająć tym czy tamtym, ale nie mogę, bo pracuję na etacie". Jak ktoś chce się czymś zająć, to trzeba po prostu to zrobić i nie szukać tanich wymówek.
Nikt się z taką umiejętnością nie rodzi, trzeba się nauczyć.Viljar pisze:To dobra rada, chyba że Wyrwana ma ten sam problem, co ja: brak umiejętności zagadania do zupełnie nieznanej osoby
Ja mam na przykład fobie telefoniczną i w organizacji mamy podział - kolega dzwoni, ja wysyłam maile. Ale jak kolegi nie ma, a coś trzeba szybko załatwić, to nie ma innego wyjścia - dzwonię.
Mam kumpla, który pięć lat temu przyjechał do nas z innego miasta za dziewczyną. I teraz jest jednym z najbardziej aktywnych działaczy w mieście. Pamiętam dobrze ten pierwszy moment, jak podszedł zagadać na jakiejś imprezie. Staliśmy większą grupą na papierosie i facet zwyczajnie podszedł: "Cześć, jestem Tomek, właśnie się tu przeprowadziłem z Warszawy i pierwszy raz wyszedłem w miasto, fajna impreza." I już miał pięciu znajomych.