Bóg, religia, miłość

"Piekarnik" na kontrowersyjne tematy
Ambdy
starszASek
Posty: 38
Rejestracja: 30 kwie 2009, 22:34

Bóg, religia, miłość

Post autor: Ambdy »

Witam, chciałabym rozpocząć ten temat tylko po to by dać Wam świadectwo. Dość dawno pojawiłam się n tym forum i istniałam bardzo krótko. Uważałam się za aseksualną. Od dziecka, od zawsze, czułam, ze związek z mężczyzną jest nie dla mnie, a seks jest obleśny i wulgarny. Nie było to wynikiem jakichkolwiek złych doświadczeń a jedynie 'własnych przemyśleń'.
Zwracam się tu głównie do osób wierzących (bo i ja zawsze byłam wierząca), jednak może i pozostali rozważą drogę którą podjęłam, a mianowicie:
Ponad 2 lata temu dopadła mnie deprecha, taka ogólna, nie wiem skąd czemu i jak. Po kilku tygodniach zadręczania się postanowiłam poszukać pomocy. W mojej parafi był akurat taki młody sympatyczny ksiądz. Uznałam, ze pójde mu się wyspowiadać. Łkałam prze-okrutnie, aż się ksiądz zmieszał, no ale dał mi kilka wskazówek: modlitwa, częstsza eucharystia. Zastosowałam się. Kolejnym etapem jego kuracji było zabranie mnie na spotkania pewnej wspólnoty. Często uczestniczyłam w adoracji Najświętszego sakramentu. W ten sposób bardzo zbliżyłam się do Boga i zrozumiałam, ze to On jest panem mojego życia. Miałam różne poglądy.. o in vitro, inseminacji (w końcu chciałam mieć dzieci bez seksu). Wiedziałam, że Kościół tego nie popiera. Nie rozumiejąc do końca dlaczego postanowiłam mu zaufać i odrzuciałam swoje plany. Mówiłam: Boże, nie chce sprzeciwiać się Twojej woli, nie wiem jak ale pozwól mi kiedyś zostać matką. I tyle. Zaufałam w pełni i przestałam planować samotnego macierzyństwa z próbówki. Kolejnym etapem mojej przemiany było poznanie pewnego chłopaka. Nie był w moim typie (bo mimo swojej odmienności miałam jakiś tam typ). Szybko zauważyłam, ze jest mną zainteresowany. Jak zwykle w takiej sytuacji powiedziałam mu, że nie, że tylko przyjaźń i żeby nie robił sobie nadziei. Polubiłam go. Świetnie się z nim gadało. Zaczął ze mną chodzić na adoracje i Msze Święte, nawet w tygodniu. W końcu doszliśmy do momętu przełomowego. Ja traktowałam go już prawie jak 'psiapsiółkę' od sekretów, plotek, smutków, a on mnie coraz bardziej jak swoją sympatię. Nastąpił konflikt. Wtedy zrozumiałam, ze nie mogę go stracić. Znów poszłam do księdza, zupełnie innego, licząc, ze on w imieniu Boga doradzi mi jak postąpić. On powiedział, może niezbyt świadom jak wiele to dla mnie znaczy: Masz być żoną i matką... . Załamałam się, ale i byłam szcześliwa. W końcu dostałam odpowiedz. Tylko co z tym seksem? No ale myśle: to i tak na razie nie jest mój problem. Jak Boże chcesz żebym była żoną i matką to mnie na to przygotuj. Niedługo potem mój wybranek wyznał mi miłość, a ja byłam już gotowa na pierwszy mały seksualny krok - pocałunek. Wiedziałam, ze to właściwy mężczyzna i że właśnie on ma być moim pierwszym. Zostaliśmy parą. Spędzaliśmy razem prawie całe dnie, wspólnie wyjechaliśmy na wakacje. Po roku znajomości oświadczył się. Przyjęłam, choć wiedziałam z czym to się wiąże. Kochałam go i bardzo pragnęłam z nim zamieszkać. Termin wyznaczyliśmy sobie szybko, bo już pół roku po zaręczynach. Do tego czasu wciąż myślałam, czy będę gotowa, czy na pewno wszystko ze mną ok. Wiedział co przeżywam, a mimo to mnie kochał i szanował. Do niczego mnie nie namawiał. I tak już kilka tygodni przed Ślubem zaczęłam się cieszyć na naszą noc poślubną. Nadal się bałam, ale już raczej jako czegoś nowego, a nie złego, czy obrzydliwego. Ogromne uczucie i budzące się stopniowo porządanie zupełnie odmieniło mój sposób postrzegania naszych ciał. Wiedziałam, ze kiedyś będziemy mieli dziecko, może nawet kilkoro, że będą one cząską nas i że powastaną z naszych ciał. Cieszyło mnie to. Nasz ślub odbył się w maju tego roku. Byłam pewna, ze to włąściwa decyzja. Kilka dni później zdecydowaliśmy się:) dla obojga była to nowość. Oboje uczyliśmy się siebie, poznawaliśmy. Wszytko było takie nowe i niesamowite. Dziś już nie zastanawiam się nad swoją orientacją. Kocham mojego męża i uwielbiam się z nim kochać. Być może jestem seksualna tylko w kontekście tego włąśnie mężczyzny? Może to uczucia rozbudziły moje instynkty. Cieszę się, ze nie ciągneło mnie wczesniej do mężczyzn, bo być może miałabym wcześniej już innych chłopaków, inne doświadczenia, a tak oboje byliśmy swoimi pierwszymi i jedynymi już na zawsze... Z drugiej strony cieszę się z przemiany, którą przeszłam, bo teraz mogę mieć normalną rodzinę, zgodnie z wolą Boga. Myślę, że sama nie dałabym rady przekreślić w ciąglu kilku tygodni kilkunastu lat swojego życia. Sama nie byłabym w stanie odważyć się pokochać... Sama nie odnalazłabym drogi na której mogę być tak szczęśliwa jak jestem dzisiaj.
Wielu z was jest pewnie zatwardziałymi jak i ja byłam. Ale proszę Was. Jeśli wierzycie w Boga, zaufajcie Mu, bo on na prawde może czynić cuda. Dla niego nie ma rzeczy niemożliwych. On daje nam wybór, ale chce byśmy to jemu zawierzyli. Chce być obecny w naszych wyborach i decyzjach. A dla nas? Czy nie dużo łatwiej żyć wiedząc, ze kontroluje nas Stwórca? Że zna nasze drogi i im błogosławi? Że nawet jak upadniemy nie zostaniemy sami? Jeśli postanowicie budować swoje życie wraz z Bogiem możecie mieć pewność że budowla nie runie, bo Bóg jest najpewniejszym fundamentem. Być może część z Was faktycznie ma pozostać samymi, może niektórych Bóg powoła do zakonu czy klasztoru albo kapłaństwa. Jednak dla wielu z Was jak i dla mnie pozorna odmienność okaże się dobrym podłożem do stworzenia pięknej relacji i budowy wspaniałego związku, jeśli tylko dacie sobie szanse. Sobie i Bogu, by poprowadził was do siebie.
Awatar użytkownika
Silencio
AS gaduła
Posty: 406
Rejestracja: 27 paź 2011, 19:36
Kontakt:

Re: Bóg, religia, miłość

Post autor: Silencio »

Nie mogę powiedzieć, czy wierzę w Boga, czy nie. Na pewno nie wierzę w Boga katolickiego, co do tego jestem akurat przekonana. Gratuluję ci w takim razie, skoro jesteś szczęśliwa ;). Ja nie zamierzam szukać niczego w Kościele, Kościół wywoływał u mnie zawsze negatywne nastawienie do życia, zawsze, od wczesnego dzieciństwa, czułam konflikt pomiędzy tym, co uważam, a tym, co na ambonie wygłasza ksiądz. Dla mnie był to duży problem, bo byłam osobą bardzo uduchowioną, bardzo wrażliwą na tego typu sprawy, na symbole, na wiarę, zresztą do tej pory mi to zostało i nie żałuję tego. Uważałam, że mogę być wierząca niepraktykująca i bardzo długo broniłam zaciekle wiary, z którą nie miałam nic wspólnego... Aż zrozumiałam, że w kontekście konkretnej religii nie istnieje coś takiego jak "wierzący niepraktykujący", bo uznając się za członka jakiejś religii, przyjmujemy automatycznie jej dogmaty i nie ma tutaj miejsca na protesty, albo wierzysz, albo nie. Dlatego mnie już przy Kościele nie ma, nigdy nie będzie i nie żałuję tego. Nie zamierzam tutaj niczego ci wyrzucać, pisać, że pewnie nie jest tak albo inaczej, jeżeli tobie obecna sytuacja odpowiada - tylko to się liczy. Uważam, że każdy powinien szukać szczęścia i jeżeli tobie szczęście daje "bycie blisko Boga" i twój ukochany - pogratulować ;). Życzę szczęścia.
ODPOWIEDZ