Czy cierpienie uszlachetnia?

"Piekarnik" na kontrowersyjne tematy
melodia
AS gaduła
Posty: 404
Rejestracja: 10 lip 2012, 15:38

Czy cierpienie uszlachetnia?

Post autor: melodia »

Uszanowanko, Drodzy Forumowicze ;)
Tak jak w tytule- czy cierpienie (według Was) uszlachetnia? Niby co nas nie zabije, to nas wzmocni, jednak z drugiej strony- co nas nie zabije, to pozostawi ranę/bliznę. Co o tym sądzicie?
Awatar użytkownika
Nefera
przedszkolASek
Posty: 9
Rejestracja: 6 sty 2014, 15:53
Lokalizacja: Ciche Wzgórze

Re: Czy cierpienie uszlachetnia?

Post autor: Nefera »

Zadałaś bardzo dobre pytanie.
Moim zdaniem to ciekawe przysłowie ma sens, choć nie sprawdza się ono w każdej sytuacji. Wszystko zależy od pewnych "proporcji"...
Jakaś tragedia, która nas dotknęła (na przykład śmierć bliskiej osoby) pomoże nam lepiej zrozumieć innych, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji (współczucie i empatia), sprawi nawet, że zaczniemy inaczej postrzegać świat. Ból, którego doświadczyliśmy może nas rzeczywiście uszlachetnić i zrobić z nas lepszych ludzi.
Jednak, jeżeli los będzie nas kopał raz za razem i nie pozwoli się podnieść, co może każdego doprowadzić do choroby psychicznej, to trudno powiedzieć, że coś takiego uszlachetnia. Cios za ciosem musi Cię położyć. Masz rację, że to, co nas nie zabije, pozostawi rany. Jesteśmy tylko ludźmi i każdy z nas ma swój limit.
"Niech będzie błogosławiony człowiek posiadający wrogów,
albowiem uczynią go bohaterem - niech będzie przeklęty czyniący
dobro innym, którzy w zamian za to szydzą z niego,
albowiem będzie wzgardzony!"
klapouchy
zapASnik
Posty: 651
Rejestracja: 22 mar 2006, 22:45

Re: Czy cierpienie uszlachetnia?

Post autor: klapouchy »

Czasem uszlachetnia. Jak pisała Nefera uczy empatii. łatwiej nam zrozumiec innych jeśli sami coś podobnego przezylismy. Ale nie wiem czy zawsze uszlachetnia. Myślę, że czasami może tez powodowac zazdrość. Niektórzy tak mają. Pytają dlaczego ja cierpie a inni nie? Cieszą się z cudzego nieszczęścia, jak się komuś coś nie uda.
Ogólnie czego nie napiszemy o cierpieniu jedno jest pewne. Jest, było zawsze i zawsze będzie. Chyba tak musi być. Dzięki cierpieniu wiemy czym jest szczęście.
Awatar użytkownika
dimgraf
szarASek
Posty: 2628
Rejestracja: 7 sie 2011, 13:26
Lokalizacja: Dolny Śląsk

Re: Czy cierpienie uszlachetnia?

Post autor: dimgraf »

Ja myślę, że jest to kwestia bardzo indywidualna. Czasem tak jak Nefera napisała gdy dotknie nas nieszczęście wzrasta nasza empatia i współczucie do osób, które to przechodzą co my kiedyś.
Jednak, jeżeli los będzie nas kopał raz za razem i nie pozwoli się podnieść, co może każdego doprowadzić do choroby psychicznej, to trudno powiedzieć, że coś takiego uszlachetnia.
No właśnie to jest ta kwestia indywidualności w uszlachetnianiu cierpieniem. Jedni ludzi nawet jeśli los ich nie oszczędza mimo wszystko będą emanować pozytywną energią. Choćby przykład chłopca ze szczecina cierpiącego na nieuleczalną chorobę, o którym zrobiło się głośno ostatnio.

Też mogę podać tu jakby swój przykład. Nie wiem czy przez to co przeżyłem jestem jakoś uszlachetniony, ale dziś otwarcie mówię, że życie ze świadomością, że każdy dzień może być moim ostatnim nauczyło mnie życia. Jakkolwiek to dziwnie brzmi jestem szczęśliwy, że przez tyle lat byłem chory. Dziś kiedy jestem zdrowy i nic nie zagraża mojemu życiu (no poza pijanymi kierowcami i innymi idiotami, ale to akurat zagraża każdemu :mrgreen: ) jestem jakby wdzięczny losowi za tą lekcję pokory, szacunku, odpowiedzialności, optymizmu i odwagi jaką dostałem.
"Szczęście jest tak bardzo blisko, jeśli tego chcesz
marzeniami zbuduj przyszłość, swój własny los"
Obrazek
Awatar użytkownika
Nefera
przedszkolASek
Posty: 9
Rejestracja: 6 sty 2014, 15:53
Lokalizacja: Ciche Wzgórze

Re: Czy cierpienie uszlachetnia?

Post autor: Nefera »

dimgraf pisze:Ja myślę, że jest to kwestia bardzo indywidualna. Czasem tak jak Nefera napisała gdy dotknie nas nieszczęście wzrasta nasza empatia i współczucie do osób, które to przechodzą co my kiedyś.
Jednak, jeżeli los będzie nas kopał raz za razem i nie pozwoli się podnieść, co może każdego doprowadzić do choroby psychicznej, to trudno powiedzieć, że coś takiego uszlachetnia.
No właśnie to jest ta kwestia indywidualności w uszlachetnianiu cierpieniem. Jedni ludzi nawet jeśli los ich nie oszczędza mimo wszystko będą emanować pozytywną energią. Choćby przykład chłopca ze szczecina cierpiącego na nieuleczalną chorobę, o którym zrobiło się głośno ostatnio.
Co do tego chłopca ze Szczecina, to niestety, ale moim zdaniem nie masz całkowitej racji. Prawda, on dostał już od losu... jednak raz, a porządnie - zachorował na nieuleczalną chorobę, ale on się najpewniej pogodził z tym, że niedługo umrze. Poza tym otrzymał cudowną szansę, by pomóc tym dzieciom, dla których - jak sam powiedział - jest jeszcze nadzieja. Cieszy się, że może dawać radość innym. Cieszy się również dlatego, bo wie, że nic gorszego już go nie spotka (od śmierci). Dlatego właśnie jest szczęśliwy.
Pisząc swój pierwszy post, miałam na myśli ludzi, którzy co chwilę dostają od życia baty i nie mają szansy się pozbierać. Oni nie są skazani na przedwczesną śmierć, sami jej pragną (piszę teraz o ekstremalnych przypadkach). Mogę się z Tobą zgodzić, jeśli chodzi o kwestię indywidualności. Jednak naprawdę niewielu jest ludzi na tyle odpornych psychicznie, by promieniować radością, mimo, że ciągle dostają od życia po dupie...
"Niech będzie błogosławiony człowiek posiadający wrogów,
albowiem uczynią go bohaterem - niech będzie przeklęty czyniący
dobro innym, którzy w zamian za to szydzą z niego,
albowiem będzie wzgardzony!"
Awatar użytkownika
dimgraf
szarASek
Posty: 2628
Rejestracja: 7 sie 2011, 13:26
Lokalizacja: Dolny Śląsk

Re: Czy cierpienie uszlachetnia?

Post autor: dimgraf »

Cieszy się również dlatego, bo wie, że nic gorszego już go nie spotka (od śmierci). Dlatego właśnie jest szczęśliwy.
Dlatego właśnie podałem ten przykład, bo chodzi o kwestie co rozumiemy przez to powiedzenie. Ja właśnie tak to powiedzenie odbieram - cierpienie uszlachetnia, czyli godzenie się z własnym losem i dawanie od siebie czegoś innym.

Jednak wielu ludzi nie potrafi się z losem pogodzić, a jednocześnie nie potrafi z nim walczyć przez co w pewnym momencie jak życie daje po d*** to się załamują i nadal popełniają kolejne błędy, które skutkują kolejnymi kopniakami od życia.
Jednak naprawdę niewielu jest ludzi na tyle odpornych psychicznie, by promieniować radością, mimo, że ciągle dostają od życia po dupie...
Nie wiem może faktycznie jestem odporny psychicznie i dlatego mimo wszystko potrafię znaleźć radość w życiu nawet kiedy ono mnie ciężko doświadcza. Ja osobiście staram się czerpać wzorce z osób, które moim zdaniem mają gorzej - z niepełnosprawnych. Ich wola walki, pokonywanie wielu trudności czasem nie do przejścia dla zdrowego dla mnie jest najlepszym dowodem, że nie ma niemożliwego, trzeba tylko bardzo chcieć, a życie samo ułoży się po naszej myśli i przestanie nas kopać.
"Szczęście jest tak bardzo blisko, jeśli tego chcesz
marzeniami zbuduj przyszłość, swój własny los"
Obrazek
Awatar użytkownika
DZIEWICA8
zarASek
Posty: 1874
Rejestracja: 6 paź 2006, 09:33
Lokalizacja: z Lublina

Re: Czy cierpienie uszlachetnia?

Post autor: DZIEWICA8 »

A może tu chodzi o coś zupełnie innego. Może cierpienie uszlachetnia, ale nie tego cierpiącego, lecz ludzi którzy opiekują się cierpiącymi. Tacy ludzie są dobrzy wrażliwi, czuli, opiekuńczy, nie potrafiliby nikogo skrzywdzić. Robią często bardzo trudne rzeczy bez nagrody i rozgłosu np. wolontariusze w hospicjum. Także bardzo wielu świętych, zostało świętymi właśnie za swoją opiekę nad cierpiącymi.

A ostatnio w mediach jest jakiś kult cierpienia. Wszelkie media prześcigają się wręcz w pokazywaniu osób chorych, niepełnosprawnych, upośledzonych. Wręcz nas tym bombardują, dosłownie nie ma ani jednego dnia w mediach bez takich obrazów. Jest to drugi główny temat mediów tuż po przepychankach polityków z koalicji i opozycji. Tylko od czasu do czasu pojawi się jakiś inny temat, ale w końcu i tak oprze się na tych głównych np. ostatnia sytuacja z nagłym atakiem zimy i problemami PKP w końcu przybrała polityczny aspekt. No i jeszcze czasem pojawia się na krótko temat sportowy, jak jakiemuś polskiemu sportowcowi uda się coś wygrać.
DZIEWICA8
"Boże, daj mi pogodę ducha, abym godziła się z tym, czego zmienić nie mogę,
odwagę, abym zmieniała to, co zmienić mogę, i mądrość, abym zawsze potrafiła
odróżnić jedno od drugiego."

DZIEWICA8
Paul G
ASiołek
Posty: 85
Rejestracja: 14 lip 2013, 12:47
Lokalizacja: Dolny Śląsk

Re: Czy cierpienie uszlachetnia?

Post autor: Paul G »

Według mnie cierpienie może uszlachetnić człowieka tylko wtedy gdy w końcu ma ono swój kres, gdy potrafimy zamknąć jakiś ciężki okres w naszym życiu, pogodzić się z klęską, przegrana czy stratą, zaakceptować wady i ułomności i przekuć je w siłę, przemienić przekleństwo w błogosławieństwo. Jednak gdy nasze cierpienie nie ma końca i nie jesteśmy sobie w stanie z nim poradzić to niestety, ale w dłuższej perspektywie cierpienie wypacza i niszczy wszystko co piękne i cenne w nas.
melodia
AS gaduła
Posty: 404
Rejestracja: 10 lip 2012, 15:38

Re: Czy cierpienie uszlachetnia?

Post autor: melodia »

Nie ma to jak sobie odpowiadać :mrgreen: ...ale jako założycielka tematu, przedstawię Wam również moje przemyślenia. Cierpienie uszlachetnia w zależności od postawy danej osoby, czy zawarte są w niej jakieś wyższe wartości czy też nie. Przykładowo, Człowiek A, który zamierza nad sobą pracować i stara się z całych sił nie poddać, to da radę przezwyciężyć to, że ciągle życie daje mu w kość, z trudem, ale da radę. Wszystkie męki sprawiły, że wykazuje on większą tolerancję i zrozumienie dla ludzi, coś, co dla "zwykłego" człowieka wydawałoby się być problemem nie do rozwiązania- dla niego stało się to bułką z masłem albo np. radość z życia, coś co dla ogółu wydaje się być normalne, rutynowe, to dla Człowieka A- szczęściem. I to są te zalety, które wzmocniły ową osobę. Jednak przeważnie, gdzie są super dobre strony, to niestety często pojawiają się też i te złe. Wadą byłaby ta "blizna". No właśnie, tu już zależy od wszelkich interpretacji. Ja myślę, że chodzi o takie przewrażliwienie na niektóre tematy, jakieś kryzysowe dni czy podejście do niektórych spraw z przesadną ostrożnością itp. Teraz Człowiek B, któremu cierpienie przysłoniło wszystko. Nie ma chęci ani siły się starać. Życie skopało mu tyłek, więc on innym go kopie. Nie uszlachetnił się- przeciwnie- stał się tyranem, kłamcą, ma setki nałogów, rany są zawsze świeże (pomimo że np. już życie ma stabilne), nie zamierza tego zmieniać. Nie ma wyższych wartości w sercu, tylko wielką pustkę. Skrajne przypadki, jest ich więcej, można by opisywać i opisywać. To, czy przykre doświadczenia umacniają czy też nie, zależy od wnętrza osoby. Można się starać wyjść na równię, a można nic z tym nie robić i odreagować w inny, zły sposób (np. agresją, nałogami) i cieszyć się sztucznym szczęściem, czyli ze szlachetnością nie ma to nic wspólnego. Tak jak pisaliście, przerost tego cierpienia nie rzadko prowadzi do chorób psychicznych lub nawet samobójstwa. Znałam osoby, których cierpienia zniszczyły (czyt. doprowadziły do samobójstwa) czy wpędziły w ciężką, wręcz nieuleczalną depresję albo sprawiły, że dany człowiek jest kogoś wrzodem na tyłku (przykładowo wspomniana wcześniej agresja), bo człowiek z natury nie rodzi się zły. Jednak wiele znam takich, których cierpienie uszlachetniło, dzięki nim są lepszymi i bardziej szczęśliwymi ludźmi, coś a'la: "doświadczyłem już wszystkiego złego, teraz pora na coś dobrego".
Ostatnio zmieniony 26 sty 2014, 23:05 przez melodia, łącznie zmieniany 2 razy.
Paul G
ASiołek
Posty: 85
Rejestracja: 14 lip 2013, 12:47
Lokalizacja: Dolny Śląsk

Re: Czy cierpienie uszlachetnia?

Post autor: Paul G »

Zgadzam się i podpisuję pod postem napisanym wyżej.
Awatar użytkownika
Aenyeweddien
pASibrzuch
Posty: 264
Rejestracja: 8 kwie 2013, 21:49
Lokalizacja: Łódź

Re: Czy cierpienie uszlachetnia?

Post autor: Aenyeweddien »

A ja przyszłam się nie do końca zgodzić. Tylko jeszcze nie wiem jak to poukładać w sensowną kolejność. No ale spróbujmy.

1. Depresja jest wynikiem cierpienia. Taka jest często powtarzająca się teza w Waszych postach i jest w sumie słuszna. Ale tak nie musi być. Depresja może być i bywa przyczyną cierpienia. Oczywiście jest też moment kiedy to samo się napędza. Chodzi mi o zwrócenie uwagi na to, że to nie takie wprost: problemy -> depresja -> albo wyjdziesz z niej albo się zabijesz. Często depresję uznaje się za chorobę nieuleczalną, znam osoby leczące się 10 lat i więcej. I dla nich to depresja jest przyczyną pewnego cierpienia, niekoniecznie jego wynikiem.

2. Reakcje na cierpienie są bardzo różne. Wolę walki, poszukiwanie w sobie siły oraz przeciwieństwo tego, czyli słabość i poddanie się już omówiliście szeroko. Agresja była wspomniana. Gniew, zazdrość, chciwość, rozgoryczenie, obojętność, wrażliwość, delikatność (tutaj mam na myśli w stosunku do innych), niewzruszoność. Wszystko zależy od charakteru danej osoby ale też od jej interpretacji danej sytuacji. Na ile niesprawiedliwie pokrzywdzona się czuje. Na przykład ktoś kto czuje, że jest zbyt młody żeby być śmiertelnie chorym może z zazdrości lub chęci dania innym posmakowania swojego bólu zatruwać innym życie. To tylko jeden przykład, można wymyślić sto innych. W absolutnie różnych konfiguracjach.

3. Teza, że cierpienie da się przezwyciężyć... Nie zawsze się da. Nie ze wszystkiego "da się wyjść". Jak masz nieoperowalny guz na mózgu to z tego nie wyjdziesz. Nogi i ręce nie odrastają, martwi do życia nie wracają, czas się nie cofa. Możesz się co najwyżej nauczyć z tym żyć, zaakceptować stan rzeczy. Albo i niezaakceptować i albo walczyć albo zaprzeczać. Z kłopotów finansowych da się wyjść, z toksycznego związku, traum z przeszłości, z wielu chorób. Ale to, że ktoś nadal ma jakieś poważne problemy nie znaczy, że się nie stara wystarczająco mocno. Z niektórych problemów, które potencjalnie mają koniec możemy nie wyjść do końca życia. Bo tak, po prostu.

4. Teraz mocno subiektywna osobista obserwacja. Cierpienie uszlachetnia - bullshit! Co cię nie zabije to cię wzmocni - jeszcze większa nieprawda. Co cię nie zabiło może zostawić cię przykutym do łóżka z możliwością poruszania gałkami ocznymi skazanego na karmienie kroplówką. Fajna perspektywa? Ja wiem, że to miał być motywator, zachęta do szukania siły w zaistniałej sytuacji. Oba te stwierdzenia mają taką rolę. Motywatora, nie prawdy, czy zasady. Mają nas zachęcić do działania w konkretnym kierunku, do dobra. Ale nie możemy odrzucić nagle rozsądku. I jeśli nie chcemy uznać własnych limitów (czasami słusznie) to powinniśmy zaakceptować je u drugich i nie wymagać cudów. To, że kogoś cierpienie nie wzmocniło i nie uszlachetniło nie znaczy, że jest słabą, niczego nie wartą osobą. Nie znaczy też, że jest silny bo jeszcze żyje i tyle przetrwał. To po prostu nic nie znaczy. Także nie potrzebujemy cierpienia żeby być dobrymi czy złymi. Reakcja na cierpienie, problemy pokazuje jakimi jesteśmy, jak się w danym momencie czujemy, ale możemy zmieniać siebie. Albo pozwolić żeby coś nas zmieniło. Ogólnie bardzo nie lubię oceniania innych przez perspektywę tego jak radzą sobie z własnymi problemami. Ani licytacji kto ma gorzej i kto jest lepszym człowiekiem bo sobie jeszcze z tym radzi. Stąd nie lubię tego typu stwierdzeń, mówienia mi, że jak się poddam cierpieniu to będę zła i niedobra, że nagle muszę wyczarować nie wiadomo skąd siły i stanąć do walki. Naturalną reakcją w czasie zagrożenia nie jest Walcz! lecz walcz lub uciekaj. Mam prawo do obu.
"Czyny niezaistniałe wywołują często katastrofalny brak następstw." - S. J. Lec
Awatar użytkownika
Patryk
bASyliszek
Posty: 1006
Rejestracja: 20 lis 2011, 00:47
Lokalizacja: Starogard Gdański, Londyn
Kontakt:

Re: Czy cierpienie uszlachetnia?

Post autor: Patryk »

Aenyeweddien pisze: Depresja jest wynikiem cierpienia. Taka jest często powtarzająca się teza w Waszych postach i jest w sumie słuszna. Ale tak nie musi być. Depresja może być i bywa przyczyną cierpienia. Oczywiście jest też moment kiedy to samo się napędza. Chodzi mi o zwrócenie uwagi na to, że to nie takie wprost: problemy -> depresja -> albo wyjdziesz z niej albo się zabijesz. Często depresję uznaje się za chorobę nieuleczalną, znam osoby leczące się 10 lat i więcej. I dla nich to depresja jest przyczyną pewnego cierpienia, niekoniecznie jego wynikiem.
Myślę że ani cierpienie nie jest przyczyną depresji ani depresja przyczyną cierpienia. Dla mnie depresja to po prostu inna nazwa skrajnego cierpienia. To tak jakbym powiedział że cierpię z powodu cierpienia.
Cierpienie jest dla mnie(pomijając fizyczny ból) błędnym, negatywnym postrzeganiem rzeczywistości. które uszlachetnia o ile mamy je za sobą.
Aenyeweddien pisze:3. Teza, że cierpienie da się przezwyciężyć... Nie zawsze się da. Nie ze wszystkiego "da się wyjść". Jak masz nieoperowalny guz na mózgu to z tego nie wyjdziesz. Nogi i ręce nie odrastają, martwi do życia nie wracają, czas się nie cofa. Możesz się co najwyżej nauczyć z tym żyć, zaakceptować stan rzeczy. Albo i niezaakceptować i albo walczyć albo zaprzeczać.
Zaakceptowanie jest dla mnie równoznaczne z końcem cierpienia. Stawiasz znak równości między chorobą lub zdarzeniem a cierpieniem. Moim zdaniem dopiero własna interpretacja pewnych zdarzeń i swojego życia w nowych warunkach przysparza cierpienia. Są przecież ludzie którzy poznali radość życia dopiero w chorobie. Indianie zmarłych żegnają radosnym obrzędem jako że dusza zmarłego odeszła do lepszej krainy.
panna_x
ASoholik
Posty: 1712
Rejestracja: 9 sty 2013, 13:20

Re: Czy cierpienie uszlachetnia?

Post autor: panna_x »

Generalnie zgadzam się z przedmówcami, szczególnie z Aen., Kłapouchym, no w sumie ze wszystkimi. : ) Uważam, że czasem uszlachetnia, a czasem wręcz przeciwnie. Na przykład w historii wielu złych ludzi to osoby, które były krzywdzone jakoś, zatem cierpienie spowodowało wypaczenie ich charakteru ( może też mieli w sobie taki biologiczno-genetyczny potencjał, bo część naukowców głosi tezę- na razie to teoria, nie wiem czy czymś poparta i zasadna- o wrodzonej skłonności do zła, większej niż przeciętna, u pewnych osób), a czynniki zewnętrzne spowodowały, że to wyszło na powierzchnię, pomogły tym skłonnościom.

Wiem, że gadka w stylu, że ktoś miał ciężkie dzieciństwo wydaje się oklepana i banalna. Ale oglądam sobie z doskoku program „Urodzeni, by zabijać?” I okazuje się, że wielu seryjnych morderców to były osoby jakoś krzywdzone w dzieciństwie ( w różny sposób, niekoniecznie fizyczny, czyli bicie, czasem seksualnie, czasem emocjonalnie, ale na każdego działa coś innego). Hitler i Stalin też byli krzywdzeni w dzieciństwie i co się z nimi stało potem- krzywdzili innych. Także uważam, że cierpienie może zniszczyć dobrą stronę człowieka.


Co do wolontariatu, jestem troszkę sceptyczna. Część osób robi to z przekonania i na pewno je to uszlachetnia. Ale część robi to dla siebie, żeby ładnie wyglądało w cv i było się czym pochwalić np. szukając pracy na rozmowach kwalifikacyjnych czy chcąc działać w polityce albo w sferze publicznej. Przynajmniej ja znam kilka takich przypadków- co oczywiście nie świadczy o ogóle.

Z osobistych rzeczy mogę powiedzieć, że mnie nie uszlachetniło w żadnym razie. Widać jestem mało empatyczną osobą ( zresztą zawsze tak było, mam raczej egocentryczną naturę, także jak już mówiliście, to zależy od charakteru).Oczywiście żadnego większego nie zaznałam. Jedynie zawód miłosny, czy to też można zaliczyć do tej kategorii? Wtedy byłam młodsza, także przypisywałam rzeczom inne proporcje. W każdym razie w związku z tym miałam okropnego doła, co się przełożyło też na parę rzeczy w moim życiu. Ale nie stałam się przez to lepsza ani bardziej empatyczna. Denerwowało mnie, gdy któraś ze znajomych opowiadała mi o swoim chłopaku, czy o jakichś problemach w związku z tym. I pytała, co myślę lub jak interpretuję jakieś zdarzenie. Zwykle mówiłam coś, czego ta osoba nie chciałaby słyszeć, w stylu, że to nie ma sensu lub coś negatywnego o tym chłopaku, związku, że powinna dać spokój czy coś ( a sama nie potrafiłam dać sobie spokoju ze swoim przypadkiem)- coś jak doktor House w serialu, bo on też zawsze tak gada.
A potem jak mi przeszedł smutek, to nadal nie byłam empatyczna. Mimo że sama tego zaznałam, to nie umiałam się wczuć, jak ktoś był smutny z tego powodu. Drażniło mnie, że ludzie się tak przejmują i uważałam, że to głupie ( byłam też zła sama na siebie, że byłam taka głupia i uważałam, że inni też powinni to zobaczyć i przestać stawiać to na pierwszym miejscu). Nie miałam ochoty na zwierzenia w tym stylu, wolałam gadać o czymś innym. Po prostu jakoś tak wyszło, że rozmowy o problemach sercowych mnie wkurzały i już, sama nie wiem czemu. Także teraz już staram się je omijać szerokim łukiem.

Co do Indian to wyjątek, w większości kultur śmierć i strata bliskich jest smutkiem, poza tym mówimy o naszym kręgu kulturowym, po co mieszać Indian do tego i ich interpretację?
Awatar użytkownika
Heremis87
pASjonat
Posty: 811
Rejestracja: 18 gru 2013, 22:05
Lokalizacja: Śląski Rzym
Kontakt:

Re: Czy cierpienie uszlachetnia?

Post autor: Heremis87 »

Mnie moje cierpienia sporo nauczyły, pomogły uczciwiej spojrzeć na swoje życie. Aż zacytuję Ewangelię Tomasza: "Błogosławiony człowiek który cierpiał i znalazł życie". Nadszedł moment gdy powiedziałem dość i postanowiłem zmienić swoje podejście do pewnych spraw. Gdyby nie cierpienie pewnie zostałby tak jak jest.
Rzekł Jezus: "Bądźcie tymi, którzy przechodzą mimo!"
Ewangelia Tomasza 42

"Dla radowania się i bólu człowiek urodził się na ziemi. Jeśli to rozumiemy dobrze, bezpiecznie przez ten świat idziemy."
William Blake
Awatar użytkownika
Patryk
bASyliszek
Posty: 1006
Rejestracja: 20 lis 2011, 00:47
Lokalizacja: Starogard Gdański, Londyn
Kontakt:

Re: Czy cierpienie uszlachetnia?

Post autor: Patryk »

panna_x pisze:Co do Indian to wyjątek, w większości kultur śmierć i strata bliskich jest smutkiem, poza tym mówimy o naszym kręgu kulturowym, po co mieszać Indian do tego i ich interpretację?
Aenye postawiła znak równości między cierpieniem a czyjąś śmiercią. Jest to oczywiście zdarzenie, które popycha nas do cierpienia bardziej niż większość innych jednak uważam że zawsze nawet w tym wypadku jest to tylko kwestia postrzegania. Indianie są tego przykładem. Cierpienie jest zjawiskiem które wychodzi poza krąg naszej kultury. Nie potrzebnie się na nim zamykać.
panna_x pisze:Jedynie zawód miłosny, czy to też można zaliczyć do tej kategorii? Wtedy byłam młodsza, także przypisywałam rzeczom inne proporcje.
Cierpienie jak cierpienie, jak każde inne a proporcje przy nim są zawsze wykrzywione. Bo co zazwyczaj dzieje się kiedy dopada nas smutek? Idziemy ulicą, siedzimy w pokoju, popijamy kawę, leżymy. Obiektywnie nie dzieje się nam żadna krzywda. Nie ma czegoś takiego jak obiektywne cierpienie z wyjątkiem silnego bólu fizycznego.
ODPOWIEDZ