Strona 3 z 3

: 13 cze 2007, 17:19
autor: Ant
Ponoć impotent nie może zostać księdzem. Tak raz nam jeden mówił na lekcji religii (w sumie to chyba od dwóch nawet słyszałem). Aseksualnych pewnie by też nie dopuścili :roll:

: 13 cze 2007, 17:53
autor: Magda
Ant, wiesz może dlaczego tak jest? Bo to chyba w niczym nie przeszkadza. Ale ja się może nie znam...

: 13 cze 2007, 18:10
autor: Ant
Z tego, co pamiętam, ksiądz mówił, że impotent ma przykłądowo ułatwione zadanie jeśli chodzi o walkę z pokusami itd. :roll:

Ale jeśli chodzi o rzeczywiste przyczyny tego i czy w ogóle to jest prawda, niestety niczego w tej sprawie nie mogę powiedzieć na pewno.

: 13 cze 2007, 19:24
autor: Gizmo
Ant pisze:Ponoć impotent nie może zostać księdzem. Tak raz nam jeden mówił na lekcji religii (w sumie to chyba od dwóch nawet słyszałem). Aseksualnych pewnie by też nie dopuścili
Na forum już kiedyś dyskutowaliśmy o tym, padały różne stwierdzenia ale nikt nic nie udowodnił..

Re: a bez miłości??

: 17 cze 2007, 01:18
autor: Elise
marzę o tym żeby poznać kogoś takiego abyśmy stworzyli 'związek dusz'
Doskonale Cię rozumiem Tołdi. Ja też szukam pokrewnej duszy, kogoś kto będzie mnie rozumiał bez słów, akceptował taką jaką jestem, komu będę mogła bezgranicznie ufać i zawsze na nim polegać. Niestety do tej pory nikogo takiego nie znalazłam i zaczynam bardzo wątpić w to że kiedyś to się stanie. Zawsze myślałam że samotnośc się wybiera tak samo jak życie w partnerstwie. Tymczasem czuję się jakbym została skazana na życie w pojedynkę bo na mojej drodze nie pojawiła się nigdy osoba z którą mogłabym się związać. Jak to jest, że niektórzy bez żadnego specjalnego wysiłku i zabiegania o czyjeś względy poznają osobę która odwzajemnia ich uczucia i są ze sobą przez długie lata a inni mimo tego że bardzo chcą kogoś kochać i mają wiele do zaoferowania pozostają sami?? :(

Re: a bez miłości??

: 17 cze 2007, 01:29
autor: Elise
:(

: 17 cze 2007, 09:50
autor: anonymouse
A ja stwierdziłem, że to strata czasu i jest dużo ciekawszych rzeczy do roboty od amorów. Lepiej się zająć czymś pożytecznym.

Rozumiem ludzi, którzy stracili kogoś kogo kochali i są z tego powodu smutni/zrozpaczeni itp. Nie rozumiem natomiast ludzi, którzy są smutni bo nie mają takiego kogoś. Przecież nie-manie (nie-mienie? :D) to stan wyjściowy, więc o co chodzi? :)

Najlepiej ufać sobie, akceptować siebie i na sobie polegać. No i ma się pewność, że się samemu siebie nie opuści :D.

: 21 cze 2007, 08:32
autor: Tijeras
Kochać siebie, ufać sobie, wierzyć w siebie... To piękne, ale trudne. Czytając forum mam często wrażenie, że większość ASów to skrajni indywidualiści. Ja zupełnie nie jestem taka. Mam potrzebę przynależności, opieki, zrozumienia, i tak, potrzebę zachwytu moją osobą. Wreszcie zdobyłam się na odwagę i przyznałam się.
Czy to czyni mnie głupią? Słabą? Pewnie tak... Ale rozsądek jedno, emocje co innego. A lata samotności i upokorzeń niemal doszczętnie zabiły we mnie nadzieję :(

: 21 cze 2007, 10:21
autor: Agnieszka
Z miłością to jest tak, że dopóki człowiek nie zaakceptuje/pokocha samego siebie, nie będzie w stanie kochać drugiej osoby. Wiele osób (nie napiszę, że każdy, bo byłoby to co najmniej uogólnienie) chciałoby czuć się kochanymi, docenianymi, mieć świadomość, że jest ktoś, w czyim spojrzeniu można odnaleźć siebie. Prawda jest jednak taka, że można się w tym zagubić i dojść do punktu, w którym od tego, czy ktoś nas kocha, zależy nasze dobre samopoczucie, szczęście itp., a stąd krok do autodestrukcji. Dlaczego autodestrukcji? Otóż jeśli w momencie, kiedy coś pójdzie nie po naszej myśli, coś się zmieni, skończy, zabraknie tego poczucia bycia kochanym, odczujemy w życiu pustkę i celem stanie się ciągłe jej wypełnianie czymś z zewnątrz. A jeśli się nie uda - pustka zacznie zjadać od środka. Błędne koło.
Jak to ładnie ujął kiedyś mój znajomy - od własnych ograniczeń nie ucieknie się w niczyje ramiona.
Do czego zmierzam? Do tego, że istotą miłości jest/powinna być świadomość, że tak naprawdę miłość jest wewnątrz nas, a potrzebę kochania, bycia kochanym realizuje się przez obdarzanie nią siebie i partnera. Najtrudniejszym elementem tej całej układanki jest uświadomienie sobie tego potencjału i odnalezienie go w sobie. Ale jak się uda... Wtedy nawet odrzucenie, odtrącenie przez kogoś nie będzie niszczycielskie, bo nie zabierze tego, co jest wewnątrz nas.

Ostatnio czytałam wywiad z jakimś lekarzem czy psychologiem (skleroza nie boli na szczęście) i ciekawą rzecz powiedział: w miłości nie chodzi o zaspokajanie naszych potrzeb przez partnera - czy to fizycznych, czy emocjonalnych. W miłości chodzi o dokonanie świadomego, wolnego wyboru - jestem wolnym człowiekiem, ale wybieram Cię/chcę być z Tobą, bo jesteś wyjątkowy/a.

Tyle tytułem czwartkowego mądrowania się :P

: 21 cze 2007, 11:31
autor: Gizmo
Słuchajcie Agnieszki, mądrze prawi :wink:. Miłość trzeba mieć w sobie.

(Też czytałam ten wywiad i za chol... nie mogę sobie przypomnieć, któż go udzielał.. :)

: 21 cze 2007, 13:03
autor: Salomea
Agnieszka pisze:Z miłością to jest tak, że dopóki człowiek nie zaakceptuje/pokocha samego siebie, nie będzie w stanie kochać drugiej osoby. Wiele osób (nie napiszę, że każdy, bo byłoby to co najmniej uogólnienie) chciałoby czuć się kochanymi, docenianymi, mieć świadomość, że jest ktoś, w czyim spojrzeniu można odnaleźć siebie. Prawda jest jednak taka, że można się w tym zagubić i dojść do punktu, w którym od tego, czy ktoś nas kocha, zależy nasze dobre samopoczucie, szczęście itp., a stąd krok do autodestrukcji. Dlaczego autodestrukcji? Otóż jeśli w momencie, kiedy coś pójdzie nie po naszej myśli, coś się zmieni, skończy, zabraknie tego poczucia bycia kochanym, odczujemy w życiu pustkę i celem stanie się ciągłe jej wypełnianie czymś z zewnątrz. A jeśli się nie uda - pustka zacznie zjadać od środka. Błędne koło.
Jak to ładnie ujął kiedyś mój znajomy - od własnych ograniczeń nie ucieknie się w niczyje ramiona.
Otóż to :mrgreen: :wink: