Papierosy i stosunek do nich
Uranio
Chodzenie do jakiegokolwiek lekarza nie jest ujmą. O psychologu napisalam w zwiazku w moim pojeciem i wlasciwie braku jakiejs konkretnej definicji normalnosci.
O tyle jednak chodzenie do dentysty rozni sie od chodzenia do psychologa, ze ten ostatani zajmuje sie przede wszystkim dusza, emocjami, uczuciami. A te moga byc bardzo, bardzo skomplikowane, zroznicowane, nie do konca zbadane. I sadze, ze nie ma ogolnych ''objawow'' tutaj zeby zebrac ich okolo 10 i skwalifikowac jako jakas przypadlosc. Oczywiscie sa wyjatki, ktore leczy sie tabletkami, gdzie rozmowa, psychoterapia pomaga.
Osobiscie nigdy nie korzystalam z porad psychologa czy psychiatry, wiec moja opinie opieram tylko na doswiadczeniach innych.
Jesli zobaczylabym swoje dziecko z np. pocietymi przedramionami....
Pomyslalabym, ze bol psychiczny musi ''zabijac'' i tlamsic fizycznym... Cierpiac fizycznie potencjalnie usmierza sie ten uczuciowy... Wiec albo ma problemy w szkole, z dziewczyna/chlopakiem/ z nami ( rodzicami - jak zle w takim razie wychowalismy, czego mu nie zapwnilismy...) / przechodzi okres dojrzewania, buntu, probuje odnalezc ''siebie'', swoje miejsce na ziemi, swoje cele, dlaczego zyje, po co zyje, moze nie widzi sensu zycia, moze eksperymentuje swoje granice wytrzymalosci. Nie bede siedziec w jego glowie, wiec moge gdybac. Zakladajac, ze chcialby ze mna o tym porozmawiac - w tej rozmowie wspomnialabym o swoich wlasnych przezyciach, doswiadczeniach, o tym, ze lata dziecinstwa, mlodosci wcale nie byly zlote i wolne od roznych problemow egzystencjonalnych, emocjonalnych. Nie wspominalabym o lekarzach, czy normalnosci jego postepowania - sadze, ze to tylko mogloby pogorszyc sytuacje...Nic na sile, tym niczego nie wskora sie... Ze znajomymi - tak samo nikogo do niczego nie mozna zmusic, to juz ingerencja w jego zycia. Jesli ktos chociaz troche nie bedzie chcial, nie wiem, czy mozna pomoc..
Chodzenie do jakiegokolwiek lekarza nie jest ujmą. O psychologu napisalam w zwiazku w moim pojeciem i wlasciwie braku jakiejs konkretnej definicji normalnosci.
O tyle jednak chodzenie do dentysty rozni sie od chodzenia do psychologa, ze ten ostatani zajmuje sie przede wszystkim dusza, emocjami, uczuciami. A te moga byc bardzo, bardzo skomplikowane, zroznicowane, nie do konca zbadane. I sadze, ze nie ma ogolnych ''objawow'' tutaj zeby zebrac ich okolo 10 i skwalifikowac jako jakas przypadlosc. Oczywiscie sa wyjatki, ktore leczy sie tabletkami, gdzie rozmowa, psychoterapia pomaga.
Osobiscie nigdy nie korzystalam z porad psychologa czy psychiatry, wiec moja opinie opieram tylko na doswiadczeniach innych.
Jesli zobaczylabym swoje dziecko z np. pocietymi przedramionami....
Pomyslalabym, ze bol psychiczny musi ''zabijac'' i tlamsic fizycznym... Cierpiac fizycznie potencjalnie usmierza sie ten uczuciowy... Wiec albo ma problemy w szkole, z dziewczyna/chlopakiem/ z nami ( rodzicami - jak zle w takim razie wychowalismy, czego mu nie zapwnilismy...) / przechodzi okres dojrzewania, buntu, probuje odnalezc ''siebie'', swoje miejsce na ziemi, swoje cele, dlaczego zyje, po co zyje, moze nie widzi sensu zycia, moze eksperymentuje swoje granice wytrzymalosci. Nie bede siedziec w jego glowie, wiec moge gdybac. Zakladajac, ze chcialby ze mna o tym porozmawiac - w tej rozmowie wspomnialabym o swoich wlasnych przezyciach, doswiadczeniach, o tym, ze lata dziecinstwa, mlodosci wcale nie byly zlote i wolne od roznych problemow egzystencjonalnych, emocjonalnych. Nie wspominalabym o lekarzach, czy normalnosci jego postepowania - sadze, ze to tylko mogloby pogorszyc sytuacje...Nic na sile, tym niczego nie wskora sie... Ze znajomymi - tak samo nikogo do niczego nie mozna zmusic, to juz ingerencja w jego zycia. Jesli ktos chociaz troche nie bedzie chcial, nie wiem, czy mozna pomoc..
Może obrazki makabrycznych skutków palenia (ale to zdrowotne... hm...). A agrument, że jej palenie nie jest obojętne dla zdrowia otoczenia...? To pewnie powie, że można zapalić outside... Nie wiem, nic nie przychodzi mi do głowy... Na prawdę chyba trzeba po prostu szczerze chcieć zerwać z tym smrodliwym nałogiem...Koni pisze:
Jeśli chodzi o rzucanie palenia, to wspieram moją mamę, jak mogę. Ale nie jestem do końca przekonana, czy ona faktycznie chce rzucić, więc zastanawiam się teraz, jak ją do tego zmotywować. Bo wiem, że ona widzi i plusy i minusy palenia, tylko chyba tych minusów widzi za mało. Przychodzi Wam do głowy coś poza argumentem zdrowotnym i finansowym?
Omnia mea mecum porto...
Powiedziałam normalne w sensie zwykłe, żeby nikt od razu nie uznał kolejnego mojego wyrazu za jakąś obrazę... O LUDU!LACORUNA pisze:Uranio
Chodzenie do jakiegokolwiek lekarza nie jest ujmą. O psychologu napisalam w zwiazku w moim pojeciem i wlasciwie braku jakiejs konkretnej definicji normalnosci...
Kiedy widzisz człowieka z np. tatuażem przechodzisz obok, traktujesz jako coś normalnego W SENSIE ZWYKŁEGO, widząc osobę np. całkowicie wytatuowaną (łącznie z twarzą), nie jest to już czymś zwykłym... tak? Może ja mam problem z jasnym wyrażaniem się... A może jestem za stara i za dużo rzeczy mnie dziwi w dzisiejszym nowoczesnym świecie. Już nie wiem jaki dać przykład...
Ja np. uważając się za ASa zdaję sobie sprawę, że nie jest to norma... No chyba, że wszyscy są ASami tylko udają buhajów, a najchętniej zamiast erotycznej gimnastyki zasiedliby przed tv
Pzdr.
Omnia mea mecum porto...
A'propo "argumentów" na niepalenie - te zdjęcie medyczne nie działają. Serio! Człowiek błyskawicznie się "utwardza" i znieczula na takie makabreski, a takie akcje to tylko marnowanie pieniędzy - co zostało wielokrotnie potwierdzone badaniami.
A teraz historia z życia
Parę lat temu, światowy dzień bez papierosa. Szedłem sobie przez centrum Białegostoku w mocno mrocznym nastroju, paląc szluga za szlugiem, gdy nagle pojawił się przede mną młodzianek piękny a prospołeczny wielce.
I prosto w te słowa "przyjacielu, nie pal, palenia zabija"
A ja mu na to cynicznym tonem i schrypniętym głosem "ziom, jak by nie zabijało, to bym nie palił"
Zacząłem popalać na studiach, z nerwów. Potem przestałem, by zacząć znów gdy pracowałem na morzu - ciężko nie palić, gdy w otoczeniu pali jakieś 87% osób
Teraz już w zasadzie nie palę. W zasadzie, bo nie powiedziałem oficjalnie że rzucam i nie mam takiego zamiaru
Po prostu nie palę, bo nie mam ochoty a sam fakt palenia poza chwilowym przerwaniem nudy i wywołaniem lekkiego szmerku w głowie nic mi nie daje.
A teraz historia z życia
Parę lat temu, światowy dzień bez papierosa. Szedłem sobie przez centrum Białegostoku w mocno mrocznym nastroju, paląc szluga za szlugiem, gdy nagle pojawił się przede mną młodzianek piękny a prospołeczny wielce.
I prosto w te słowa "przyjacielu, nie pal, palenia zabija"
A ja mu na to cynicznym tonem i schrypniętym głosem "ziom, jak by nie zabijało, to bym nie palił"
Zacząłem popalać na studiach, z nerwów. Potem przestałem, by zacząć znów gdy pracowałem na morzu - ciężko nie palić, gdy w otoczeniu pali jakieś 87% osób
Teraz już w zasadzie nie palę. W zasadzie, bo nie powiedziałem oficjalnie że rzucam i nie mam takiego zamiaru
Po prostu nie palę, bo nie mam ochoty a sam fakt palenia poza chwilowym przerwaniem nudy i wywołaniem lekkiego szmerku w głowie nic mi nie daje.
No właśnie. Jeszcze do Koni pytanie. Jakie to dobre strony palenia widzi Twoja mama....? Może zacząć jej te "dobre strony" obrzydzaćPiorun pisze:(...)
Po prostu nie palę, bo nie mam ochoty a sam fakt palenia poza chwilowym przerwaniem nudy i wywołaniem lekkiego szmerku w głowie nic mi nie daje.
Omnia mea mecum porto...
To bardzo proste: na wycieczkowcach istnieje cicha dyskryminacja niepalących załogantów, mimo oficjalnego wspierania niepalenia.
Działa to tak - jeśli palisz, masz nieoficjalne 10 - 15 minut na godzinę przerwy. Jeśli nie, to z jakiej racji - wyjście na szluga każdy palący zrozumie, więc rozumie też palący szef. Wyjście "tak sobie" już nie każdy
Dla mnie te 10 minut to było nic (byłem na dość specyficznym stanowisku (printshop tech - gość od obróbki grafiki i druku wielkoformatowego), z właściwie własnym czasem pracy), ale dla czyścika, gościa z kuchni, pralni, stewarda to było na prawdę dużo.
Kolejna sprawa - bar załogi - miejsce palące. Kanapa przy pralni załogi (podstawowy punkt socjalny ) - przy okazji palarnia. Niepalący mieli na prawdę przerąbane.
Do tego dobre fajki po dolcu (Davidoff, Malboro, Camel), lekko więzienne klimaty, zamknięcie, stała świadomość że do domu daleko, morze, te wszystkie śluzy wodoszczelne, drzwi p-poż... i jakoś tak leciało.
Znałem sporo osób które pierwszego papierosa wypaliły właśnie na statku, a zeszły na ląd paląc po dwie paczki dziennie.
Działa to tak - jeśli palisz, masz nieoficjalne 10 - 15 minut na godzinę przerwy. Jeśli nie, to z jakiej racji - wyjście na szluga każdy palący zrozumie, więc rozumie też palący szef. Wyjście "tak sobie" już nie każdy
Dla mnie te 10 minut to było nic (byłem na dość specyficznym stanowisku (printshop tech - gość od obróbki grafiki i druku wielkoformatowego), z właściwie własnym czasem pracy), ale dla czyścika, gościa z kuchni, pralni, stewarda to było na prawdę dużo.
Kolejna sprawa - bar załogi - miejsce palące. Kanapa przy pralni załogi (podstawowy punkt socjalny ) - przy okazji palarnia. Niepalący mieli na prawdę przerąbane.
Do tego dobre fajki po dolcu (Davidoff, Malboro, Camel), lekko więzienne klimaty, zamknięcie, stała świadomość że do domu daleko, morze, te wszystkie śluzy wodoszczelne, drzwi p-poż... i jakoś tak leciało.
Znałem sporo osób które pierwszego papierosa wypaliły właśnie na statku, a zeszły na ląd paląc po dwie paczki dziennie.
Moja mama, jak sama twierdzi, jest uzależniona od papierosów nie fizycznie (w sensie potrzeby dostarczania nikotyny), tylko psychicznie. Chyba nie potrafi się zrelaksować bez popalania przy okazji.Urania pisze:No właśnie. Jeszcze do Koni pytanie. Jakie to dobre strony palenia widzi Twoja mama....? Może zacząć jej te "dobre strony" obrzydzać
Co ciekawe przez parę lat nie paliła. Wróciła do tego ze dwa lata temu, kiedy jej małżeństwo zaczęło się sypać. Teraz męża już nie ma, palenie zostało.
"This is not about sex
We all know sex sells and the whole world is buying..."
Ceterum censeo Carthaginem delendam esse.
We all know sex sells and the whole world is buying..."
Ceterum censeo Carthaginem delendam esse.
No właśnie... I na tym polega problem. Bo moja mama albo relaksuje się czytając, więc książka w jednej ręce, a papieros w drugiej, albo, gdy jest ciepło, pracą w ogrodzie, ale i wtedy znajdzie czas na popalanie.
I dłużej o tym myślę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że ona wcale nie chce rzucić. A skoro nie chce, to na nic moje dobre chęci.
I dłużej o tym myślę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że ona wcale nie chce rzucić. A skoro nie chce, to na nic moje dobre chęci.
"This is not about sex
We all know sex sells and the whole world is buying..."
Ceterum censeo Carthaginem delendam esse.
We all know sex sells and the whole world is buying..."
Ceterum censeo Carthaginem delendam esse.
Sama wiele razy podkreślałaś Agnieszko,że stres jest w głowie.....podobnie żródło wszelkiego rodzaju uzależnień też istnieje w głowie ( tendencje do uzależnień tkwią w naszej psychice).Dlatego też łatwo jest radzić aby znależć alternatywną formę relaksu ( co jest oczywiście radą jak najbardziej racjonalną i zrozumiałą) trudniej natomiast do tej rady się zastosować.Wszystko jest kwestią indywidualnej psychiki.Jedni potrafią rzucić nałóg uzależnienia od nikotyny z dnia na dzień. Inni natomiast eksperymentują z różnymi formami terapii antynikotynowej,które nie zawsze okazują się skuteczne. Myślę,że forma i wybór terapii antynikotynowej to sprawa bardzo indywidualna. PozdrawiamAgnieszka pisze:To należałoby znaleźć jakąś alternatywną formę relaksu, która jednocześnie zajmuje obie ręce...
Mowa jest srebrem, a milczenie złotem.
Chyba tak...Koni pisze: I dłużej o tym myślę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że ona wcale nie chce rzucić. A skoro nie chce, to na nic moje dobre chęci.
Mam ciotkę, która wiecznie mówi: "ależ ja jestem głupia, że palę..." - wchłaniając przy tym kolejnego papierosa... Nigdy nie rozumiem, o co jej tak naprawdę chodzi...
Omnia mea mecum porto...
Koni sama prosiła o radę, zastanawiając się, jak pomóc mamie rzucić nałóg. Nie znam jej mamy osobiście, więc zaproponowałam to, co uznałam za słuszne, opierając się na informacjach, które zostały podane (i wcale nie twierdziłam, że jest to w 100% skuteczne), więc krytykowanie mojego stanowiska w tych okolicznościach jest nieuzasadnione.DAMA pisze:Sama wiele razy podkreślałaś Agnieszko,że stres jest w głowie.....podobnie żródło wszelkiego rodzaju uzależnień też istnieje w głowie (...) Myślę,że forma i wybór terapii antynikotynowej to sprawa bardzo indywidualna. PozdrawiamAgnieszka pisze:To należałoby znaleźć jakąś alternatywną formę relaksu, która jednocześnie zajmuje obie ręce...