A ja bylam zakochana. Nie raz, a kilka razy nawet. Chociaz w kazdym wypadku wygladalo to nieco inaczej, jak gdybym wciaz probowala nowych opcji, probowala znalezc wlasciwy wzor na prawdziwe uczucie.
Po raz pierwszy, w wieku lat ponizej 10, to chyba byli Old Sutherhand i Winnetou, sama nie wiem ktory wspanialszy
Po przekroczeniu "pierwszej przeceny" przerzucilam sie na Hrabiego Monte Christo...ten to potrafil kochac! ;P Pozniej dlugo dlugo nic wartego uwagi.
Mlodzienczy umysl rozdarty byl pomiedzy buszujace w zbozach w poszukiwaniu straconego czasu ptaski i malowane ptaki razno kroczace na proces przy wtorze gniewnobozego aguirre i lokatora a w tle barw nadawaly szalone pastele witkacego i zwierzatka daliego
Brak czasu i ochoty na nastoletnie zadurzenia ewidentnie wzmocnil niespodziewany pocalunek zakochanego we mnie chlopca w bodajze 7 klasie podstawowki, po ktorym stwierdzilam, ze jak to ma tak wygladac, to ja chyba podziekuje... I nawet nie chodzilo o technike, bo moze i nie bylo zle, ale stwierdzilam, ze to nieuczciwe wobec kogos, skoro samemu nic a nic sie nie czuje i nie ma najmniejszej ochoty na powtorki. A chyba powinno. Z pewnoscia powinno...
I tak to obeszlo mnie to cale szkolne "chodzenie" ze soba. Troche pomogl wizerunek "twardzielki" czy "chlopczycy" (zdecydowanie wolalam lazic po drzewach i bawic sie w policje i zlodziei niz przymierzac ciuchy i plotkowac). W liceum w ogole bylam ortodoksem jak sie patrzy, wiec nikt jakos mnie do zwiazkow nie cisnal. Pozniej juz poszlo z gorki. Nie ma co sie jakos szczegolnie rozwodzic, ale wspomne, ze okolo "drugiej przeceny" dwa razy udalo mi sie zakochac na rok-dwa ale tylko i wylacznie platonicznie i starajac sie nie poznawac lepiej obiektow mojego zainteresowania. Ciagle wydawalo mi sie, ze czekam na tego jednego jedynego i, ze nie ma sie co niecierpliwic. A latka lecialy. Minelo cwierc wieku a ja ciagle z tym jednym podstawowkowym pocalunkiem na koncie ;> Zaczynalo czegos brakowac. A dokladniej kogos. Z kim mozna by bylo spedzac czas, wymieniac opinie, dyskutowac, zartowac, nawet czasem poklocic. Tak naprawde to nie brakowalo mi kochanka czy seksu. Brakowalo towarzysza/partnera/przyjaciela/bratniej duszy. Jak zwal tak zwal, brakowalo coraz bardziej. Na czas dluzszy wytlumilo to mocno posiadanie (coz za nieadekwatne slowo) psa. Psy ogolnie kocham na zaboj a tego kochalam na megazaboj. A on wzial i umarl. Zlosliwie. Doslownie. I ja prawie tez. To chyba znaczy, ze potrafie byc uczuciowa, chociaz powszechnie uwazana jestem za zimna "sami wiecie co".
I jakos tak raz i drugi trafil sie chlopak co myslalam, ze dobrym kumplem bedzie na wypady w gory czy do kina a tu sie okazalo, ze moze i kims wiecej...i jak sie domysli uwazny czytelnik o ten seks sie rozbilo oczywiscie, bo ilez mozna czekac az jej sie zachce i z pewnoscia nie dluzej niz rok ;P I tak stracilam *** kumpli ;P A pozniej jeszcze paru co tez im sie na amory bralo a mi juz nosem wychodzilo to wszystko i uszami. Az nagle poznalam kogos, o kim pomyslalam "to to, to wlasnie to na co czekalam tyle lat" i wpadlam w panike. Nigdy nikt nie byl mi bliski tak bardzo pod kazdym wzgledem. Tak bardzo zrozumialy i niezrozumiale kompatybilny. I bylam pewna, ze rozbije sie o to samo.
I chociaz nie mialam pewnosci, skonczylam nim sie na dobre zaczelo.
Zaluje tego do dzis, bo moze wszystko wygladaloby zupelnie inaczej. A tak dzieki temu, od dobrych 10 lat mam totalna awersje do facetow i zwiazkow wszelakich. Bo to sie zwyczajnie nie sprawdza. Przynajmniej w moim wypadku. A jak mnie najdzie potrzeba, to zawsze moge sobie posiedziec w deszczu na dachu z moim przyjacielem Royem Batty. I to tez jest ***!