Nie wiem ile masz dokładnie lat, ja mam lat osiemnaście i zewsząd słyszę od starszych, że właśnie dzisiaj, w tych potwornych czasach, stawia się wyłącznie na seks, a uczucia się już nie liczą. I jasne, że zawsze znajdą się osoby (i jest im całkiem sporo), które chodzą po dyskotekach wiadomo po co, albo szukając chłopaka/dziewczyny stawiają jedynie na atrakcyjny wygląd/doznania seksualne, ewentualnie w ogóle nie szukają, tylko chcą chwilowej przyjemności i uważają to za sens swojego życia. Ale to jest po prostu efekt tego, że żyjemy w innych czasach i tematy tabu zaczynają zanikać, z czego ja się osobiście cieszę, bo myślę, że brak poruszania niektórych kwestii czyni więcej złego, niż mówienie o nich. Natomiast uważam, że ludzie o podobnym nastawieniu/mentalności żyli zawsze i zawsze żyć będą.
Wydaje mi się że miłość to fascynacja drugą osobą, jej sposobem mówienia, tematyką jaką porusza, inteligencją, humorem, wrażliwością
Twoje pierwsze słowa skojarzyły mi się raczej z zauroczeniem, ale nie z miłością. Dla mnie zauroczenie jest tym etapem, na którym następuje bezgraniczna wprost fascynacja, zainteresowanie, właśnie tymi wszystkimi sprawami, o których mówisz. Bo wtedy jest najciekawiej, bo wtedy poznaje się drugą osobę, inaczej, niż poznaje się na przykład przyjaciela. Bo idąc tropem "miłość to fascynacja" przestaję się dziwić moim koleżankom, które przeżywają swoje "wielkie miłości" do faceta poznanego tydzień temu. Z twoimi kolejnymi słowami, też nie do końca mogę się zgodzić. Sama jestem zwolenniczką teorii: "dla kochającego, ważniejsze jest dobro osoby kochanej niż własne", ale nie wiem i coraz bardziej mam wątpliwości, czy rzeczywiście jest to ostatecznie możliwe do pogodzenia. Musimy jeszcze mieć na uwadze to, że "dobro" jest słowem dosyć... szerokim i przez wielu ludzi różnie rozumianym. Moja mama kocha mnie i chce mojego dobra, więc przez lata zmuszała mnie do chodzenia do kościoła, bo uważała, że jest mi to potrzebne do zbawienia. Więc robiła coś złego? Nie, przecież chciała mojego dobra. I do tego typu wzoru jesteśmy w stanie dopasować bardzo wiele zachowań, których my, osobiście, nie uznalibyśmy za dobre ani właściwe, ale które druga strona może tak odczytywać. Zgadzam się, że miłość jest uczuciem przywiązania, jest raczej przywiązaniem samym w sobie, opartym na pewnego rodzaju fundamentach, które jednak każda para musi czy też powinna wytworzyć sama. Moim zdaniem rzucanie takimi hasłami jak: "zrozumienie", "fascynacja" i tym podobne, później właśnie tworzą problemy. Bo znowu nasuwa się pytanie, czym jest zrozumienie i czy jest ono pojmowane przez obie strony tak samo? Czym jest wierność? Czym jest zdrada? Musimy sobie uświadomić, że między nami istnieją różnice nie tylko w sferze płci, orientacji seksualnej czy kultury, ale różnice w pojmowaniu świata, nie ogólnie, ale właśnie w najdrobniejszych kwestiach. Dlatego tak często ludzie kłócą się o coś, co innym wydaje się być problemem błahym.
I idąc dalej - z mojego punktu widzenia, seks jest również dodatkiem, czy raczej - jest zbędnym dodatkiem, którego ja nie potrzebuję. Ale nie siedzę w ciele kogoś, kto ma potrzeby seksualne, mniejsze lub większe i nie wiem, jak to wygląda z jego strony. A zdaję sobie sprawę z tego, że czasem pożycie seksualne, czy też jego brak, potrafi rozłożyć wiele związków. Dlatego nie wysuwajmy takich wniosków, bo fakt, że dla mnie, dla ciebie, dla twojego sąsiada, twojego taty czy brata, seks jest tylko dodatkiem, to nie znaczy, że dla pani Karoliny, pana Marka i pani Krystyny, seks nie jest ważną częścią miłości, pożycia. Może dla niektórych nawet niezbędną.
Dla mnie miłość jest, po przejściu tych pierwszych etapów, na których mamy właśnie te wszystkie fascynacje i tym podobne, przezwyciężeniem pewnych trudności, zaakceptowaniem siebie nawzajem i ustaleniem pewnego rodzaju warunków. Bo to jest podstawa. Zdaję sobie sprawę z tego, że wielu ludzi oczekuje wielkiej, szalonej miłości, ale jeżeli nie będzie fundamentów (bredzę chyba teraz jak jakiś nieszczęsny klecha...) nic z tego nie wyjdzie. Zdumiewa mnie fakt, że jedna z moich dobrych koleżanek, wchodzi w coraz bliższą relację z chłopakiem, który jasno już jej powiedział, że on nie traktuje żadnych dziewczyn poważnie i liczy się dla niego głównie seks. Słyszę tu już niemalże jakieś potępiające głosy, ale jak dla mnie, facet zachował się w porządku - nie okłamywał jej, nie próbował omotać, powiedział jej szczerze jaka jest sytuacja, bez wywierania jakiegokolwiek nacisku, bez żądań. A ona i tak dalej w to brnie, tłumacząc się nieustannie: "no bo przecież ja go kocham".
Ja akurat wokół siebie widzę inne obrazy. Bo ja nie dostrzegam tego sprowadzenia miłości do seksu. Ja dostrzegam raczej coraz większą swobodę w tych kwestiach i przekonanie, że miłość do seksu wcale potrzebna nie jest, co oczywiście jest prawdą, ale może kierując się takimi wartościami, ludzie zatracają jednak coś cennego.
Nie udało mi się niestety stworzyć tego rodzaju więzi, dzisiaj częściowo wiem dlaczego. Zazwyczaj wycofywałam się, kiedy wszystko stawało się "zbyt jasne". Zresztą u mnie okres zauroczenia jest zawsze bardzo burzliwy, a później następuje moment przebudzenia i gdy druga osoba się do mnie zbliża, ja oddalam się coraz bardziej i zaczynam zdawać sobie sprawę, niemalże z przerażeniem, że jej wady, jej zachowanie, jej oczekiwania są jednak dla mnie nie do zaakceptowania, nie do przyjęcia.
Ale liczę na to, że kiedyś to się zmieni
.