Pamiętam, że będąc małym chłopcem odczuwałem duży i niejasny dla mnie lęk, który wywoływała myśl, iż kiedyś będę musiał zdobyć dziewczynę, aby ułożyć sobie z nią życie. Jak tego dokonać? Nie miałem pojęcia, i do dzisiaj nie mam. Kiedy nadszedł okres dojrzewania i moi rówieśnicy zdradzali już wszelkie symptomy toczącej się w ich ciałach burzy hormonalnej, mnie zdawało się to zjawisko omijać. Nie interesowały mnie dziewczyny, dokuczanie im czy też zwykła rozmowa, klepanie po pośladkach, "przypadkowe" wpadanie na schodach, czy też wszelkie formy grupowej zabawy przy muzyce, od dyskotek po małe spotkania z okazji urodzin. Wolałem grać w piłkę nożną. Cóż, nie byłem w swoim zachowaniu żadnym zjawiskiem. Nie ja jeden byłem odmienny, chodź byliśmy w mniejszości, zdecydowanej mniejszości. Później L.O. Czymś zwyczajnym były randki, zabawy, spotkania, grille, pocałunki, a dla wielu i seks. Nie dla mnie. Wciąż pozostawałem z boku, niejako obserwując zachowania kolegów/koleżanek, preferując książki nad życie towarzyskie, którego tak naprawdę nigdy nie miałem. Denerwowałem się, kiedy bliscy mi wciąż powtarzali: "zobaczysz, kiedyś się ożenisz, będziesz miał dzieci". Podobno mam przekorną naturę. Być może dlatego tym łatwiej przychodziło mi nieustanne zaprzeczanie tym bzdurom. Wciąż łatwo mi to przychodzi. Dla wszystkich było jasne, iż nie nadeszła jeszcze moja pora, że późno dojrzewam. Nie dla mnie. Następnie studia. Sześć lat nauki, które właśnie dobiegają końca. Ciekawe czy zgadlibyście po tym wstępie na ilu imprezach byłem, ile alkoholu wypiłem, z iloma dziewczynami się spotykałem? Czy ktoś pomyślał o jedynej cyfrze, przez którą nie da się podzielić?
Tak. W telegraficznym skrócie przedstawiam wam moją sylwetkę psychiczną. Czy nie wydaje się wam, iż jest ona sprzeczna z tym, co stwierdziłem na samym początku? Ja wiem, że nie ma tu sprzeczności. Niemal za każdym razem, kiedym po raz kolejny powtarzałem, że nie chcę mieć dziewczyny, wiedziałem, że kłamię... To pewien paradoks mojego życia. Ja naprawdę wierzyłem i wierzę, że właśnie w ten sposób pragnę ułożyć sobie życie, sam, bez nikogo, bez zobowiązań, bez odpowiedzialności. Jednocześnie, jakkolwiek racjonalnie próbowałem przed samym sobą to argumentować, czułem że moje serce mówi głośniej, niż mój rozum. Ale nauczyłem się jego głos zagłuszać.
Nigdy nie byłem zakochany, tego jestem pewien, choć kilka dziewczyn bardzo mi się podobało. Mógłbym rzec zauroczyło mnie nie raz. Za każdym razem czułem, że tej dziewczyny pragnę, również cieleśnie. Że ją pożądam. Rodziło to oczywiście cierpienie, więc nauczyłem się jak unikać takich sytuacji, jak unikać wszelkich, często nawet wyimaginowanych przejawów zauroczenia. Uciekałem i wciąż przed nimi uciekam. Spotykając atrakcyjną dla mnie dziewczynę myślę jedynie jak jej uniknąć, jak uciec niezauważonym. Byle nie bolało. A przecież ją pragnę, pragnę jej obecności, rozmowy z nią, kontaktu. Uciekam...
Seks, choć mogę o nim rozmawiać bez skrępowania w zasadzie z kimkolwiek, dla mnie samego w odniesieniu do mojej osoby był zawsze tematem tabu. Zakazanym owocem. Pragnąc go jednocześnie go nie chciałem. Jestem rozdarty wewnętrznie w tym sporze. Jakże żałuję, jakże wam często zazdroszczę, że nie jestem osobą aseksualną! To jedno z marzeń mojego życia, które jednak się nigdy nie spełni. Móc kochać kogoś czystą miłością, czystym i niezmąconym umysłem i sercem. I choć wiem, że zbliżenie cielesne może scementować związek, i choć, gdybym kiedykolwiek miał dziewczynę niewątpliwe bym go pragnął, to marzę o szczęśliwym związku aseksualnym. Tyle że ja w nim szczęśliwym bym nie mógł być...choć bardzo tego pragnę...
