Historia mojego życia
: 27 sty 2018, 10:42
Cześć!
Jakiś czas temu odkryłam forum, ale nie miałam odwagi wejść i zalogować się. Powód był prosty- przyznanie się samej przed sobą, że jestem osobą aseksualną sprawiało mi dużą trudność. Opowiem Wam historię, która być może pokrywa się również z Waszym życiem.
Od dziecka miałam ze sobą problemy. Wtedy wydawały mi się ogromne, z perspektywy czasu jakoś zmalały.
Nigdy nie potrafiłam się odnaleźć wśród ludzi, zawsze byłam tą "inną". Moją rzeczywistością były książki, żadna znana mi żywa osoba nie była w stanie ich zastąpić. Dlaczego? Odpowiedzią jest wyobraźnia- a tej miałam aż w nadmiarze, nikt nie był w stanie mnie zrozumieć ani nadążyć za moim tempem myślenia. Wtedy mi to nie przeszkadzało, byłam typowym brzydkim kaczątkiem- bez wyglądu, bez przyjaciół, bez perspektyw. Liczyła się chwila. Z biegiem lat wszystko zaczęło się zmieniać. Zaczęłam zauważać, że płeć przeciwna wykazuje zainteresowanie moją osobą i świadomie (lub też nie) starałam się od tego uciec trafiając na na prawdę złych ludzi. Ludzi, którzy niszczyli swoją i moją psychikę. Ludzi, którzy nie wnieśli do mojego życia nic poza depresją i głębokimi bliznami. Zapytacie pewnie jaki to ma związek z moją seksualnością... Wtedy myślałam, że żaden. Słuchajcie dalej
Okres dojrzewania jest czasem definiowania siebie, kształtowania swojej psychiki. Nie wiedząc kim jestem, starałam się być tym kim ludzie chcą żebym była. Chciałam znaleźć przyjaciół, których nigdy nie miałam. Wtedy też zaczęły się pierwsze kontakty fizyczne w moim życiu (nic specjalnego, bez naruszania intymności) po których określiłam się jako bi. Może to śmieszne, ale poniekąd stwierdziłam, że skoro żadna z płci nie wywiera na mnie szczególnego działania, to najwidoczniej jestem otwarta i na kobiety i na mężczyzn (cóż za głupia myśl!). Nie pragnęłam niczego innego jak wpasować się w tłum zamiast wyróżniać swoją innością (abstrakcyjne myślenie jest tylko szczytem góry lodowej- niezbadane są odmęty pokrętności mojej psychiki). Problem z wyrażaniem uczuć i w ogóle wzbudzenie ich jako takich "objawił" się nieco później- podczas pierwszego poważnego związku, w którym doszło do stosunku seksualnego z mężczyzną (wcześniej byłam kimś w rodzaju "wampira energetycznego"- wykorzystywałam ludzi do swoich celów, a kiedy zaczynało im zależeć, znikałam bez śladu... teraz wiem, jak bardzo złe to było. Dla zgorszonych powiem tylko, że karma wraca. I wróciła ). Powiem szczerze- nie wiedziałam co zrobić. W tamtej chwili i w wielu późniejszych wyłączałam psychikę a ciało działało tak, jak powinno działać. Wmówiłam sobie, że seks nie musi być przyjemnością dla mnie, tylko dla osoby której go ofiaruję. Męczyłam się, oj bardzo. Z wielu powodów relacja ta była jedną z najbardziej toksycznych w moim życiu (nie chodzi jedynie o zbliżenia). Związek trwał rok.
Później nie potrafiłam poradzić sobie ze swoim życiem. Moim ulubionym mechanizmem stało się wyparcie- wszelkie problemy psychiczne zostały głęboko zagrzebane i omijane w głowie szerokim łukiem przez świadomość. Kiedy przestałam sobie radzić stwierdziłam, że czas najwyższy udać się po pomoc. Diagnoza? Dystymia trwająca (na tamten moment) 7 lat oraz niestabilność emocjonalna połączona z silną niechęcią do wyrażania jakichkolwiek uczuć w obawie przed brakiem akceptacji. Leczenie? Psychotropy, po których było tylko gorzej, bo wszystko zbierało się za swego rodzaju "zaporą" w głowie. Problemy nie znikały, piętrzyły się w zastraszającym tempie a fakt, że ich nie odczuwałam nie znaczy że magicznie zniknęły. To był pierwszy moment w moim życiu, kiedy powiedziałam sobie "STOP". Na własną rękę odstawiłam proszki i wzięłam się za siebie- schudłam 10kg, zaczęłam intensywnie ćwiczyć i interesować się rozwojem osobistym oraz działaniem psychiki. W tamtym okresie nadal miałam epizody nawracającej depresji, ale uważam że poczyniłam poważne kroki w dobrą stronę.
Stwierdziłam, że czas najwyższy wyjść do ludzi i w końcu otworzyć się przed kimś, dać kredyt zaufania, pozwolić się poznać i zrozumieć. I wiecie co? Wszystko było na prawdę pięknie. Byłam sama dla siebie, odżywałam po toksycznym związku i w końcu zaczęłam cieszyć się życiem. Poznałam świetnego przyjaciela, z którym dzieliłam się problemami- tymi większymi i mniejszymi. Do czasu.
On był mężczyzną, ja kobietą. Myślałam, że granice naszej relacji są jasno wytyczone. Oh, jak bardzo się myliłam!
Krótka, bolesna historia którą można zawrzeć w jednym zdaniu: w chwili słabości zamiast jak wcześniej wesprzeć mnie psychicznie stał się powodem największego bólu w moim życiu- zgwałcił mnie.
Nie będę się rozwodzić nad tym aspektem- nadal jestem w fazie wyparcia. Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest wylewanie żalu, nie potrzebuje niczyjego współczucia. Uważam, że był to istotny element życia, który sprawił że jestem kim jestem. Czytelniku, jeśli dotarłeś aż tutaj, pozwól że będę kontynuować moją historię- nie zostało już wiele do napisania.
Po tamtym "incydencie" nie mogłam się odnaleźć. Nie chciałam kontaktu z ludźmi, nie chciałam rozmawiać. Moje zaufanie i szczerość nie zostały uszanowane. Ale wiecie co? Nie załamałam się, nie dałam z siebie zrobić ofiary, a przede wszystkim nie straciłam wiary w ludzi. Miesiąc po tym zdarzeniu weszłam w związek, znów z mężczyzną. Paradoksalnie potrzebowałam kogoś w moim otoczeniu, kto byłby tylko dla mnie. Nie będę wchodzić w szczegóły, bo są dość nudne- początki "standardowe", później znów moje przeświadczenie że seks jest dla kogoś a nie dla mnie, ciąg dalszy związku, rutyna, koniec.
KONIEC był najpiękniejszą rzeczą którą mogłam dla siebie zrobić.
I tym razem kolejny "dołek" dał mi szansę na wybicie się. Zaczęłam doceniać siebie, moją inność a przede wszystkim NIEZALEŻNOŚĆ. Rozwój osobisty, psychologia i mechanizmy samokontroli stały się dla mnie nowym zainteresowaniem. Każdego dnia staram się sobie udowodnić, że jest tyle rzeczy które warto robić dla siebie i dla nikogo innego. Ja jestem najważniejsza. Ja i moje potrzeby. Wiem, że mogę wykazywać uczucia, jeśli tylko ktoś da mi czas i okaże zrozumienie. Wiem, że mogę kochać choć do tej pory nie znalazłam osoby na którą mogłabym tą miłość ukierunkować. Są chwile, kiedy nie chcę żadnego kontaktu fizycznego- choćby przypadkowego dotknięcia dłoni. Są chwile, kiedy potrzebuje żeby ktoś mnie przytulił czy po prostu spał koło mnie i dawał poczucie bezpieczeństwa (mimo że nie przyznaję się do tego głośno- z tym nadal mam problem). W końcu, po 22 latach życia mogę otwarcie powiedzieć, że jako kobieta (uważana za atrakcyjną seksualnie) jestem ASertywna i przede wszystkim ASEKSUALNA i jestem z tego dumna!
Jeśli przeczytałeś/łaś od początku do końca spowiedź mojego życia- dziękuję Ci za to. Jest to historia, której nie zna nikt poza Tobą. Dziękuję za poświecenie czasu i danie mi szansy na wypowiedzenie się i pokazanie kim jestem. I choć nie było to dla mnie łatwe, cieszę się że znalazłam w końcu miejsce i ludzi, którzy mnie zrozumieją
Jakiś czas temu odkryłam forum, ale nie miałam odwagi wejść i zalogować się. Powód był prosty- przyznanie się samej przed sobą, że jestem osobą aseksualną sprawiało mi dużą trudność. Opowiem Wam historię, która być może pokrywa się również z Waszym życiem.
Od dziecka miałam ze sobą problemy. Wtedy wydawały mi się ogromne, z perspektywy czasu jakoś zmalały.
Nigdy nie potrafiłam się odnaleźć wśród ludzi, zawsze byłam tą "inną". Moją rzeczywistością były książki, żadna znana mi żywa osoba nie była w stanie ich zastąpić. Dlaczego? Odpowiedzią jest wyobraźnia- a tej miałam aż w nadmiarze, nikt nie był w stanie mnie zrozumieć ani nadążyć za moim tempem myślenia. Wtedy mi to nie przeszkadzało, byłam typowym brzydkim kaczątkiem- bez wyglądu, bez przyjaciół, bez perspektyw. Liczyła się chwila. Z biegiem lat wszystko zaczęło się zmieniać. Zaczęłam zauważać, że płeć przeciwna wykazuje zainteresowanie moją osobą i świadomie (lub też nie) starałam się od tego uciec trafiając na na prawdę złych ludzi. Ludzi, którzy niszczyli swoją i moją psychikę. Ludzi, którzy nie wnieśli do mojego życia nic poza depresją i głębokimi bliznami. Zapytacie pewnie jaki to ma związek z moją seksualnością... Wtedy myślałam, że żaden. Słuchajcie dalej
Okres dojrzewania jest czasem definiowania siebie, kształtowania swojej psychiki. Nie wiedząc kim jestem, starałam się być tym kim ludzie chcą żebym była. Chciałam znaleźć przyjaciół, których nigdy nie miałam. Wtedy też zaczęły się pierwsze kontakty fizyczne w moim życiu (nic specjalnego, bez naruszania intymności) po których określiłam się jako bi. Może to śmieszne, ale poniekąd stwierdziłam, że skoro żadna z płci nie wywiera na mnie szczególnego działania, to najwidoczniej jestem otwarta i na kobiety i na mężczyzn (cóż za głupia myśl!). Nie pragnęłam niczego innego jak wpasować się w tłum zamiast wyróżniać swoją innością (abstrakcyjne myślenie jest tylko szczytem góry lodowej- niezbadane są odmęty pokrętności mojej psychiki). Problem z wyrażaniem uczuć i w ogóle wzbudzenie ich jako takich "objawił" się nieco później- podczas pierwszego poważnego związku, w którym doszło do stosunku seksualnego z mężczyzną (wcześniej byłam kimś w rodzaju "wampira energetycznego"- wykorzystywałam ludzi do swoich celów, a kiedy zaczynało im zależeć, znikałam bez śladu... teraz wiem, jak bardzo złe to było. Dla zgorszonych powiem tylko, że karma wraca. I wróciła ). Powiem szczerze- nie wiedziałam co zrobić. W tamtej chwili i w wielu późniejszych wyłączałam psychikę a ciało działało tak, jak powinno działać. Wmówiłam sobie, że seks nie musi być przyjemnością dla mnie, tylko dla osoby której go ofiaruję. Męczyłam się, oj bardzo. Z wielu powodów relacja ta była jedną z najbardziej toksycznych w moim życiu (nie chodzi jedynie o zbliżenia). Związek trwał rok.
Później nie potrafiłam poradzić sobie ze swoim życiem. Moim ulubionym mechanizmem stało się wyparcie- wszelkie problemy psychiczne zostały głęboko zagrzebane i omijane w głowie szerokim łukiem przez świadomość. Kiedy przestałam sobie radzić stwierdziłam, że czas najwyższy udać się po pomoc. Diagnoza? Dystymia trwająca (na tamten moment) 7 lat oraz niestabilność emocjonalna połączona z silną niechęcią do wyrażania jakichkolwiek uczuć w obawie przed brakiem akceptacji. Leczenie? Psychotropy, po których było tylko gorzej, bo wszystko zbierało się za swego rodzaju "zaporą" w głowie. Problemy nie znikały, piętrzyły się w zastraszającym tempie a fakt, że ich nie odczuwałam nie znaczy że magicznie zniknęły. To był pierwszy moment w moim życiu, kiedy powiedziałam sobie "STOP". Na własną rękę odstawiłam proszki i wzięłam się za siebie- schudłam 10kg, zaczęłam intensywnie ćwiczyć i interesować się rozwojem osobistym oraz działaniem psychiki. W tamtym okresie nadal miałam epizody nawracającej depresji, ale uważam że poczyniłam poważne kroki w dobrą stronę.
Stwierdziłam, że czas najwyższy wyjść do ludzi i w końcu otworzyć się przed kimś, dać kredyt zaufania, pozwolić się poznać i zrozumieć. I wiecie co? Wszystko było na prawdę pięknie. Byłam sama dla siebie, odżywałam po toksycznym związku i w końcu zaczęłam cieszyć się życiem. Poznałam świetnego przyjaciela, z którym dzieliłam się problemami- tymi większymi i mniejszymi. Do czasu.
On był mężczyzną, ja kobietą. Myślałam, że granice naszej relacji są jasno wytyczone. Oh, jak bardzo się myliłam!
Krótka, bolesna historia którą można zawrzeć w jednym zdaniu: w chwili słabości zamiast jak wcześniej wesprzeć mnie psychicznie stał się powodem największego bólu w moim życiu- zgwałcił mnie.
Nie będę się rozwodzić nad tym aspektem- nadal jestem w fazie wyparcia. Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest wylewanie żalu, nie potrzebuje niczyjego współczucia. Uważam, że był to istotny element życia, który sprawił że jestem kim jestem. Czytelniku, jeśli dotarłeś aż tutaj, pozwól że będę kontynuować moją historię- nie zostało już wiele do napisania.
Po tamtym "incydencie" nie mogłam się odnaleźć. Nie chciałam kontaktu z ludźmi, nie chciałam rozmawiać. Moje zaufanie i szczerość nie zostały uszanowane. Ale wiecie co? Nie załamałam się, nie dałam z siebie zrobić ofiary, a przede wszystkim nie straciłam wiary w ludzi. Miesiąc po tym zdarzeniu weszłam w związek, znów z mężczyzną. Paradoksalnie potrzebowałam kogoś w moim otoczeniu, kto byłby tylko dla mnie. Nie będę wchodzić w szczegóły, bo są dość nudne- początki "standardowe", później znów moje przeświadczenie że seks jest dla kogoś a nie dla mnie, ciąg dalszy związku, rutyna, koniec.
KONIEC był najpiękniejszą rzeczą którą mogłam dla siebie zrobić.
I tym razem kolejny "dołek" dał mi szansę na wybicie się. Zaczęłam doceniać siebie, moją inność a przede wszystkim NIEZALEŻNOŚĆ. Rozwój osobisty, psychologia i mechanizmy samokontroli stały się dla mnie nowym zainteresowaniem. Każdego dnia staram się sobie udowodnić, że jest tyle rzeczy które warto robić dla siebie i dla nikogo innego. Ja jestem najważniejsza. Ja i moje potrzeby. Wiem, że mogę wykazywać uczucia, jeśli tylko ktoś da mi czas i okaże zrozumienie. Wiem, że mogę kochać choć do tej pory nie znalazłam osoby na którą mogłabym tą miłość ukierunkować. Są chwile, kiedy nie chcę żadnego kontaktu fizycznego- choćby przypadkowego dotknięcia dłoni. Są chwile, kiedy potrzebuje żeby ktoś mnie przytulił czy po prostu spał koło mnie i dawał poczucie bezpieczeństwa (mimo że nie przyznaję się do tego głośno- z tym nadal mam problem). W końcu, po 22 latach życia mogę otwarcie powiedzieć, że jako kobieta (uważana za atrakcyjną seksualnie) jestem ASertywna i przede wszystkim ASEKSUALNA i jestem z tego dumna!
Jeśli przeczytałeś/łaś od początku do końca spowiedź mojego życia- dziękuję Ci za to. Jest to historia, której nie zna nikt poza Tobą. Dziękuję za poświecenie czasu i danie mi szansy na wypowiedzenie się i pokazanie kim jestem. I choć nie było to dla mnie łatwe, cieszę się że znalazłam w końcu miejsce i ludzi, którzy mnie zrozumieją