Bajeczka o aseksualnej królewnie

Gry, żarty, pogaduszki...wyluzuj się tu!
Awatar użytkownika
DZIEWICA8
zarASek
Posty: 1874
Rejestracja: 6 paź 2006, 09:33
Lokalizacja: z Lublina

Bajeczka o aseksualnej królewnie

Post autor: DZIEWICA8 »

Bardzo podobała mi się Historyjka, którą zaczęła w tym dziale Kamikola. Widzę, że cieszyła się ona dużym powodzeniem i dzięki temu powstało coś naprawdę świetnego. :) :) :)
Może, więc dacie się namówić na napisanie nowej historyjki. Chciałabym, żeby to była Bajeczka o aseksualnej królewnie. Chodzi mi o taką baśń jaką znamy z dzieciństwa: piękna królewna, dzielny rycerz, zły smok itd. Zasady mogą być podobne jak w historyjce Kamikoli, czyli kolejne osoby dopisują dalszy ciąg. No to jak, zaczynamy? :) :) :)
DZIEWICA8





Dawno, dawno temu za siedmioma górami, za siedmioma rzekami i za siedmioma lasami żyła sobie aseksualna królewna.
"Boże, daj mi pogodę ducha, abym godziła się z tym, czego zmienić nie mogę,
odwagę, abym zmieniała to, co zmienić mogę, i mądrość, abym zawsze potrafiła
odróżnić jedno od drugiego."

DZIEWICA8
Salomea

Post autor: Salomea »

Offtop: Z postaci bajowych zawsze najbardziej lubiłam wilkołaki i czarownice. Królewny są nudne, a królewicz … szkoda gadać. :diabel:
Ja wolę nie pisać, bo królewna umrze w pierwszym rozdziale. :diabel: :mrgreen: :mrgreen:
Ant
BażANT
Posty: 6068
Rejestracja: 1 paź 2006, 14:26

Post autor: Ant »

Dawno, dawno temu za siedmioma górami, za siedmioma rzekami i za siedmioma lasami żyła sobie aseksualna królewna. Pewnego dnia jednak w okolicy pojawił się Wiecznie Niezaspokojony Królewicz, który korzystał ze wszystkiego, co napotka na drodze. Także i królewnie nie odpuścił, mimo iż prosiła i błagała, nawet na kolanach (co okazało się błędem :twisted:). Gdy było już po wszystkim, królewna z rozpaczy za swą utraconą aseksualnością rzuciła się do rzeki i utonęła. Pech chciał, że jakieś czterdzieści kilometrów dalej łowił ryby pewien kapłan voodoo. Jej martwe ciało nieszczęśliwie zaczepiło się na haczyk. Cóżesz to za potwór mi się nadział, pomyślał kapłan próbując wyciągnąć zwłoki z rzeki. Gdy już udało mu się wyłowić zdobycz, zdziwił się na jej widok bardzo. Nie codzień w końcu wyławia się martwą aseksualną księżniczkę z rzeki. Choć nie ryba, wykorzystać przecie można, pomyślał nasz rybak. I tak oto pierw ją zzombifikował, a na nastepnie zamienił w wilkołaka.
- Będzie z niej dobry sługa - powiedział do siebie.
I tak oto samotny kapłan voodoo zyskał wiernego towarzysza chwil swego życia ;)
Czczony nie tylko w Chinach
Tijeras
starszASek
Posty: 43
Rejestracja: 15 cze 2007, 18:12
Lokalizacja: Zewsząd;)

Post autor: Tijeras »

W wilkołaczej piersi królewny wciąż biło jeszcze aseksualne, waleczne serce. Wiedziała, że nie odzyska swej pierwotnej postaci, jeśli nie dopadnie księcia i nie dopełni dzieła zemsty. Zdeptana duma domagała się... czego? Rozlewu krwi? Królewna nie wiedziała. W jej głowie rodziły się obrazy straszliwych tortur, żadne jednak nie wydawały się wystarczająco okrutne...
"Nikt nie jest tak bystry, żeby zawsze się mylić" Ken Wilber
Awatar użytkownika
Gizmo
Strażnik TeksASu
Posty: 1064
Rejestracja: 13 cze 2006, 11:15
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Gizmo »

Dawno, dawno temu za siedmioma górami, za siedmioma rzekami i za siedmioma lasami żyła sobie aseksualna królewna. Pewnego dnia jednak w okolicy pojawił się Wiecznie Niezaspokojony Królewicz, który korzystał ze wszystkiego, co napotka na drodze. Także i królewnie nie odpuścił, mimo iż prosiła i błagała, nawet na kolanach (co okazało się błędem Twisted). Gdy było już po wszystkim, królewna z rozpaczy za swą utraconą aseksualnością rzuciła się do rzeki i utonęła. Pech chciał, że jakieś czterdzieści kilometrów dalej łowił ryby pewien kapłan voodoo. Jej martwe ciało nieszczęśliwie zaczepiło się na haczyk. Cóżesz to za potwór mi się nadział, pomyślał kapłan próbując wyciągnąć zwłoki z rzeki. Gdy już udało mu się wyłowić zdobycz, zdziwił się na jej widok bardzo. Nie codzień w końcu wyławia się martwą aseksualną księżniczkę z rzeki. Choć nie ryba, wykorzystać przecie można, pomyślał nasz rybak. I tak oto pierw ją zzombifikował, a na nastepnie zamienił w wilkołaka.
- Będzie z niej dobry sługa - powiedział do siebie.
I tak oto samotny kapłan voodoo zyskał wiernego towarzysza chwil swego życia.

W wilkołaczej piersi królewny wciąż biło jeszcze aseksualne, waleczne serce. Wiedziała, że nie odzyska swej pierwotnej postaci, jeśli nie dopadnie księcia i nie dopełni dzieła zemsty. Zdeptana duma domagała się... czego? Rozlewu krwi? Królewna nie wiedziała. W jej głowie rodziły się obrazy straszliwych tortur, żadne jednak nie wydawały się wystarczająco okrutne...

Tak czy inaczej, na razie nie mogła nic zrobić. Nie mogła opuścić Kapłana Voodoo, który traktował ją jak rodzoną córkę.
Podróżowali razem z krainy do krainy; pomagała mu zbierać na bagnach i cmentarzach ingrediencje magiczne, czyściła butelki po miksturach i zdobywała wosk na laleczki voodoo.
Kiedyś wezwał ją do siebie i rzekł:
- Wydaje ci się, że nie wiem, o czym ciągle rozmyślasz? Mylisz się. Widzę, że od środka zżera cię żądza zemsty. Postanowiłem, że przekażę ci swoją wiedzę o czarnej magii. Musisz zająć swoje myśli czymś innym.
Królewna spojrzała na mistrza smutnymi oczami i szczeknęła cicho (księżyc był w pełni).
Lata mijały, a Kapłan Voodoo uczył Królewnę wszystkiego, co sam umiał. Nie miała problemów z przyswajaniem wiedzy, chociaż niektóre zagadnienia, jak np. nekromancja, bardzo ją odstręczały. Ale z drugiej strony - każda umiejętność mogła się jej kiedyś przydać...
Ant
BażANT
Posty: 6068
Rejestracja: 1 paź 2006, 14:26

Post autor: Ant »

Dawno, dawno temu za siedmioma górami, za siedmioma rzekami i za siedmioma lasami żyła sobie aseksualna królewna. Pewnego dnia jednak w okolicy pojawił się Wiecznie Niezaspokojony Królewicz, który korzystał ze wszystkiego, co napotka na drodze. Także i królewnie nie odpuścił, mimo iż prosiła i błagała, nawet na kolanach (co okazało się błędem). Gdy było już po wszystkim, królewna z rozpaczy za swą utraconą aseksualnością rzuciła się do rzeki i utonęła. Pech chciał, że jakieś czterdzieści kilometrów dalej łowił ryby pewien kapłan voodoo. Jej martwe ciało nieszczęśliwie zaczepiło się na haczyk. Cóżesz to za potwór mi się nadział, pomyślał kapłan próbując wyciągnąć zwłoki z rzeki. Gdy już udało mu się wyłowić zdobycz, zdziwił się na jej widok bardzo. Nie codzień w końcu wyławia się martwą aseksualną księżniczkę z rzeki. Choć nie ryba, wykorzystać przecie można, pomyślał nasz rybak. I tak oto pierw ją zzombifikował, a na nastepnie zamienił w wilkołaka.
- Będzie z niej dobry sługa - powiedział do siebie.
I tak oto samotny kapłan voodoo zyskał wiernego towarzysza chwil swego życia.

W wilkołaczej piersi królewny wciąż biło jeszcze aseksualne, waleczne serce. Wiedziała, że nie odzyska swej pierwotnej postaci, jeśli nie dopadnie księcia i nie dopełni dzieła zemsty. Zdeptana duma domagała się... czego? Rozlewu krwi? Królewna nie wiedziała. W jej głowie rodziły się obrazy straszliwych tortur, żadne jednak nie wydawały się wystarczająco okrutne...

Tak czy inaczej, na razie nie mogła nic zrobić. Nie mogła opuścić Kapłana Voodoo, który traktował ją jak rodzoną córkę.
Podróżowali razem z krainy do krainy; pomagała mu zbierać na bagnach i cmentarzach ingrediencje magiczne, czyściła butelki po miksturach i zdobywała wosk na laleczki voodoo.
Kiedyś wezwał ją do siebie i rzekł:
- Wydaje ci się, że nie wiem, o czym ciągle rozmyślasz? Mylisz się. Widzę, że od środka zżera cię żądza zemsty. Postanowiłem, że przekażę ci swoją wiedzę o czarnej magii. Musisz zająć swoje myśli czymś innym.
Królewna spojrzała na mistrza smutnymi oczami i szczeknęła cicho (księżyc był w pełni).
Lata mijały, a Kapłan Voodoo uczył Królewnę wszystkiego, co sam umiał. Nie miała problemów z przyswajaniem wiedzy, chociaż niektóre zagadnienia, jak np. nekromancja, bardzo ją odstręczały. Ale z drugiej strony - każda umiejętność mogła się jej kiedyś przydać...

I nastał kolejny dzień ich wspólnego życia. Wędrowali właśnie ku następnej przystani, kiedy to kapłan zauważył leżącą na ścieżce ulotkę. "Wiecznie Niezaspokojony Królewicz W Drugą Stronę", pisało na niej. Po drugiej stronie podany był jakiś numer telefonu oraz dość zaskakujące info, że działalność ow pana sponsorowana jest przez społeczeństwo użytkowników KDE. O co be, pomyślał kapłan na widok karteczki. Natomiast we umyśle wilkołaka zaczęły kłębić się wspomnienia. Właściwie nie chciał on zemsty, tylko powrotu do stanu "przed". Tylko tyle. I ta oferta wydała mu się być interesująca. Ponadto jakoś dziwnie wzrosła w niej nienawiśc do środowiska Gnome. Bo ksoro działaność królewicza w drugą stronę sponsorują zwolennicy KDE, to za oprawcą zapewne stoją gnome'owcy. Jakby nie można było choćby XFCE używać, pomyślał wilkołak. No ale do rzeczy. Aby znaleźć Wiecznie Niezaspokojonego Królewicza W Drugą Stronę, musiała najpierw znaleźć maskotkę KDE, smoka Konqiego. A gdzie jest Konqi, wie tylko O.S.T.R. Tak, właśnie on, gdyż jara tyle stuffu, że smoki widzi. Zatem ziuuuuuuu, wprost do Łodzi!
Czczony nie tylko w Chinach
Awatar użytkownika
DZIEWICA8
zarASek
Posty: 1874
Rejestracja: 6 paź 2006, 09:33
Lokalizacja: z Lublina

Post autor: DZIEWICA8 »

Dawno, dawno temu za siedmioma górami, za siedmioma rzekami i za siedmioma lasami żyła sobie aseksualna królewna. Pewnego dnia jednak w okolicy pojawił się Wiecznie Niezaspokojony Królewicz, który korzystał ze wszystkiego, co napotka na drodze. Także i królewnie nie odpuścił, mimo iż prosiła i błagała, nawet na kolanach (co okazało się błędem). Gdy było już po wszystkim, królewna z rozpaczy za swą utraconą aseksualnością rzuciła się do rzeki i utonęła. Pech chciał, że jakieś czterdzieści kilometrów dalej łowił ryby pewien kapłan voodoo. Jej martwe ciało nieszczęśliwie zaczepiło się na haczyk. Cóżesz to za potwór mi się nadział, pomyślał kapłan próbując wyciągnąć zwłoki z rzeki. Gdy już udało mu się wyłowić zdobycz, zdziwił się na jej widok bardzo. Nie co dzień w końcu wyławia się martwą aseksualną księżniczkę z rzeki. Choć nie ryba, wykorzystać przecie można, pomyślał nasz rybak. I tak oto pierw ją zzombifikował, a na następnie zamienił w wilkołaka.
- Będzie z niej dobry sługa - powiedział do siebie.
I tak oto samotny kapłan voodoo zyskał wiernego towarzysza chwil swego życia.

W wilkołaczej piersi królewny wciąż biło jeszcze aseksualne, waleczne serce. Wiedziała, że nie odzyska swej pierwotnej postaci, jeśli nie dopadnie księcia i nie dopełni dzieła zemsty. Zdeptana duma domagała się... czego? Rozlewu krwi? Królewna nie wiedziała. W jej głowie rodziły się obrazy straszliwych tortur, żadne jednak nie wydawały się wystarczająco okrutne...

Tak czy inaczej, na razie nie mogła nic zrobić. Nie mogła opuścić Kapłana Voodoo, który traktował ją jak rodzoną córkę.
Podróżowali razem z krainy do krainy; pomagała mu zbierać na bagnach i cmentarzach ingrediencje magiczne, czyściła butelki po miksturach i zdobywała wosk na laleczki voodoo.
Kiedyś wezwał ją do siebie i rzekł:
- Wydaje ci się, że nie wiem, o czym ciągle rozmyślasz? Mylisz się. Widzę, że od środka zżera cię żądza zemsty. Postanowiłem, że przekażę ci swoją wiedzę o czarnej magii. Musisz zająć swoje myśli czymś innym.
Królewna spojrzała na mistrza smutnymi oczami i szczeknęła cicho (księżyc był w pełni).
Lata mijały, a Kapłan Voodoo uczył Królewnę wszystkiego, co sam umiał. Nie miała problemów z przyswajaniem wiedzy, chociaż niektóre zagadnienia, jak np. nekromancja, bardzo ją odstręczały. Ale z drugiej strony - każda umiejętność mogła się jej kiedyś przydać...

I nastał kolejny dzień ich wspólnego życia. Wędrowali właśnie ku następnej przystani, kiedy to kapłan zauważył leżącą na ścieżce ulotkę. "Wiecznie Niezaspokojony Królewicz W Drugą Stronę", pisało na niej. Po drugiej stronie podany był jakiś numer telefonu oraz dość zaskakujące info, że działalność ow pana sponsorowana jest przez społeczeństwo użytkowników KDE. O co be, pomyślał kapłan na widok karteczki. Natomiast we umyśle wilkołaka zaczęły kłębić się wspomnienia. Właściwie nie chciał on zemsty, tylko powrotu do stanu "przed". Tylko tyle. I ta oferta wydała mu się być interesująca. Ponadto jakoś dziwnie wzrosła w niej nienawiść do środowiska Gnome. Bo skoro działalność królewicza w drugą stronę sponsorują zwolennicy KDE, to za oprawcą zapewne stoją gnome'owcy. Jakby nie można było choćby XFCE używać, pomyślał wilkołak. No ale do rzeczy. Aby znaleźć Wiecznie Niezaspokojonego Królewicza W Drugą Stronę, musiała najpierw znaleźć maskotkę KDE, smoka Konqiego. A gdzie jest Konqi, wie tylko O.S.T.R. Tak, właśnie on, gdyż jara tyle stuffu, że smoki widzi. Zatem ziuuuuuuu, wprost do Łodzi!
Zatem królewna postanowiła wyruszyć do Łodzi na spotkanie z wszechwiedzącym O.S.T.R.ym. Jednak było to zadanie niezwykle trudne, wręcz niemożliwe dla zwykłego śmiertelnika. Mianowicie do Łodzi prowadziły cztery drogi: jedna wiodła przez ogromną, suchą pustynię, na którą od tysiecy lat nie spadła ani kropla deszczu, druga prowadziła przez rozległy głęboki ocean pełen rekinów, ośmiornic i kałamarnic. Trzecia droga do Łodzi wiodła przez ogromne skaliste góry, całkowicie pozbawione roślinności, oddzielone od siebie nawzajem głębokimi i przepastnymi przepaściami. Ostatnia, czwarta droga prowadziła przez ogromną dziką puszczę, w której rosły wielkie drzewa mające po kilka tysięcy lat, a także drzewiaste paprocie i skrzypy. Królewna wiedziała, że nie jest już zwykłym śmiertelnikiem, lecz groźnym wilkołakiem i że dzięki temu może pokonać każdą z tych straszliwych dróg. Nie mogła się jednak zdecydować, którą drogę najlepiej będzie wybrać.
"Boże, daj mi pogodę ducha, abym godziła się z tym, czego zmienić nie mogę,
odwagę, abym zmieniała to, co zmienić mogę, i mądrość, abym zawsze potrafiła
odróżnić jedno od drugiego."

DZIEWICA8
Ant
BażANT
Posty: 6068
Rejestracja: 1 paź 2006, 14:26

Post autor: Ant »

Dawno, dawno temu za siedmioma górami, za siedmioma rzekami i za siedmioma lasami żyła sobie aseksualna królewna.

Pewnego dnia jednak w okolicy pojawił się Wiecznie Niezaspokojony Królewicz, który korzystał ze wszystkiego, co napotka na drodze. Także i królewnie nie odpuścił, mimo iż prosiła i błagała, nawet na kolanach (co okazało się błędem). Gdy było już po wszystkim, królewna z rozpaczy za swą utraconą aseksualnością rzuciła się do rzeki i utonęła. Pech chciał, że jakieś czterdzieści kilometrów dalej łowił ryby pewien kapłan voodoo. Jej martwe ciało nieszczęśliwie zaczepiło się na haczyk. Cóżesz to za potwór mi się nadział, pomyślał kapłan próbując wyciągnąć zwłoki z rzeki. Gdy już udało mu się wyłowić zdobycz, zdziwił się na jej widok bardzo. Nie co dzień w końcu wyławia się martwą aseksualną księżniczkę z rzeki. Choć nie ryba, wykorzystać przecie można, pomyślał nasz rybak. I tak oto pierw ją zzombifikował, a na następnie zamienił w wilkołaka.
- Będzie z niej dobry sługa - powiedział do siebie.
I tak oto samotny kapłan voodoo zyskał wiernego towarzysza chwil swego życia.

W wilkołaczej piersi królewny wciąż biło jeszcze aseksualne, waleczne serce. Wiedziała, że nie odzyska swej pierwotnej postaci, jeśli nie dopadnie księcia i nie dopełni dzieła zemsty. Zdeptana duma domagała się... czego? Rozlewu krwi? Królewna nie wiedziała. W jej głowie rodziły się obrazy straszliwych tortur, żadne jednak nie wydawały się wystarczająco okrutne...

Tak czy inaczej, na razie nie mogła nic zrobić. Nie mogła opuścić Kapłana Voodoo, który traktował ją jak rodzoną córkę.
Podróżowali razem z krainy do krainy; pomagała mu zbierać na bagnach i cmentarzach ingrediencje magiczne, czyściła butelki po miksturach i zdobywała wosk na laleczki voodoo.
Kiedyś wezwał ją do siebie i rzekł:
- Wydaje ci się, że nie wiem, o czym ciągle rozmyślasz? Mylisz się. Widzę, że od środka zżera cię żądza zemsty. Postanowiłem, że przekażę ci swoją wiedzę o czarnej magii. Musisz zająć swoje myśli czymś innym.
Królewna spojrzała na mistrza smutnymi oczami i szczeknęła cicho (księżyc był w pełni).
Lata mijały, a Kapłan Voodoo uczył Królewnę wszystkiego, co sam umiał. Nie miała problemów z przyswajaniem wiedzy, chociaż niektóre zagadnienia, jak np. nekromancja, bardzo ją odstręczały. Ale z drugiej strony - każda umiejętność mogła się jej kiedyś przydać...

I nastał kolejny dzień ich wspólnego życia. Wędrowali właśnie ku następnej przystani, kiedy to kapłan zauważył leżącą na ścieżce ulotkę. "Wiecznie Niezaspokojony Królewicz W Drugą Stronę", pisało na niej. Po drugiej stronie podany był jakiś numer telefonu oraz dość zaskakujące info, że działalność ow pana sponsorowana jest przez społeczeństwo użytkowników KDE. O co be, pomyślał kapłan na widok karteczki. Natomiast we umyśle wilkołaka zaczęły kłębić się wspomnienia. Właściwie nie chciał on zemsty, tylko powrotu do stanu "przed". Tylko tyle. I ta oferta wydała mu się być interesująca. Ponadto jakoś dziwnie wzrosła w niej nienawiść do środowiska Gnome. Bo skoro działalność królewicza w drugą stronę sponsorują zwolennicy KDE, to za oprawcą zapewne stoją gnome'owcy. Jakby nie można było choćby XFCE używać, pomyślał wilkołak. No ale do rzeczy. Aby znaleźć Wiecznie Niezaspokojonego Królewicza W Drugą Stronę, musiała najpierw znaleźć maskotkę KDE, smoka Konqiego. A gdzie jest Konqi, wie tylko O.S.T.R. Tak, właśnie on, gdyż jara tyle stuffu, że smoki widzi. Zatem ziuuuuuuu, wprost do Łodzi!

Zatem królewna postanowiła wyruszyć do Łodzi na spotkanie z wszechwiedzącym O.S.T.R.ym. Jednak było to zadanie niezwykle trudne, wręcz niemożliwe dla zwykłego śmiertelnika. Mianowicie do Łodzi prowadziły cztery drogi: jedna wiodła przez ogromną, suchą pustynię, na którą od tysiecy lat nie spadła ani kropla deszczu, druga prowadziła przez rozległy głęboki ocean pełen rekinów, ośmiornic i kałamarnic. Trzecia droga do Łodzi wiodła przez ogromne skaliste góry, całkowicie pozbawione roślinności, oddzielone od siebie nawzajem głębokimi i przepastnymi przepaściami. Ostatnia, czwarta droga prowadziła przez ogromną dziką puszczę, w której rosły wielkie drzewa mające po kilka tysięcy lat, a także drzewiaste paprocie i skrzypy. Królewna wiedziała, że nie jest już zwykłym śmiertelnikiem, lecz groźnym wilkołakiem i że dzięki temu może pokonać każdą z tych straszliwych dróg. Nie mogła się jednak zdecydować, którą drogę najlepiej będzie wybrać.

Jednak w końcu się zdecydowała i po kilku dniach wraz ze swym kapłanem przekroczyła próg mieszkania Ostrego. Po tym jednak od pierwszego spojrzenia było widać, iż niewiele im pomoże. Był spalony jak mało kto. Szybko więc opuścili Łódź, po drodze myśląc, cóż teraz uczynić. Nagle kapłan wysnuł pewien wniosek. Otóż, jak wiadomo, KDE jest pod linuksa, zaś linux to w zasadzie jest samo jądro systemu operacyjnego i zostało ono napisane przez Fińczyka Linusa Torvaldsa. szybko zatem obrali kierunek północ i niebawem znaleźli się przed chatką ich ostatniej nadzieji. Zapukali drzy razy w drzwi. Królewna spojrzała niechcący na lewo, w okno na pierwszym piętrze, a z niego patrzył się na nich... niedźwiedź. Szturchnęła kapłana i ten tez poaptrzył się na misia z okienka.
- Czyżby opary marihuany tak działały, by od samego wdychania taką jazdę dały? - zapytał retorycznie.
Ich zdziwienie nie potrwało jednak długo, gdyż po chwili otworzyły się drzwi. Właściwie nalażało by powiedzieć, że jedno zdziwienie zastąpione zostało drugim, gdyż drzwi otworzył... przygarbiony w pozycję Toffika Marian Paździoch. Był to lokaj pana domu. Uprzejmie ich zaporosił do środka i kazał potrzekać na pana domu - dziadka Torvaldsa, zwanego także Dziadkiem T. Czekając, ich uwagę przykuła szafa pancerna, z której wydobywał się jakiś głos. Podeszli bliżej i się niemile zaskoczyli, gdyż wyglądało na to, że ktos tam jest i mówi, chyba sam do siebie. Gdy tak dziwili się przy tej szafie, akurat zjawił się Dziadek T.
- Pancerna - rzekł na przywitanie. - Ta menda z niej nie ucieknie.
Dowiedzieli się, że w przeszłości Dziadek T. cierpiał na schizofrenię i wpadł na pomysł, by zamknąć jedyny głos, jaki go gnębił, w pancernej szafie. Dał mu tam kompa i internet, więc ma chłopak zajęcie, co by nie dręczył dziadka. W końcu zapytał się ich, po co przyszli.
- My szukamy niejakiego Linusa... - zaczął kapłan, zaś dziadek przerwał mu mówiąc, że znajdą go na piętrze w pokoju z siedzącym pingwinem na drzwiach.
Zapukali, ale nikt nie odpowiedział. Postanowili wejść bez pukania. Ich oczom ukazła się zgarbiona sylwetka mężczyzny po czterdziestce siedzącego przy komputerze i piszącego coś w zawrotnym tempie. Powiedzieli mu, a właściwie w jego kierunku, czego od niego chcą. Ten jednak wydawał się ich nie słyszeć. Po jakiejś połowie minuty nagle przerwał pracę i wyaurtykułował oschłym tonem z siebie jakieś cyfry. Okazało się, że jest to numer do ów smoka. Wystarczy tylko zadzwonić i połowa drogi będzie za nimi. No a że byli w Finlandii, to udali się do fabryki Nokii i zdobyli najnowszy wypasiony model teelfonu komórkowego, po czym wykręcili podany przez Linusa numer...
Czczony nie tylko w Chinach
Awatar użytkownika
DZIEWICA8
zarASek
Posty: 1874
Rejestracja: 6 paź 2006, 09:33
Lokalizacja: z Lublina

Bajeczka o aseksualnej królewnie

Post autor: DZIEWICA8 »

Dawno, dawno temu za siedmioma górami, za siedmioma rzekami i za siedmioma lasami żyła sobie aseksualna królewna.

Pewnego dnia jednak w okolicy pojawił się Wiecznie Niezaspokojony Królewicz, który korzystał ze wszystkiego, co napotka na drodze. Także i królewnie nie odpuścił, mimo iż prosiła i błagała, nawet na kolanach (co okazało się błędem). Gdy było już po wszystkim, królewna z rozpaczy za swą utraconą aseksualnością rzuciła się do rzeki i utonęła. Pech chciał, że jakieś czterdzieści kilometrów dalej łowił ryby pewien kapłan voodoo. Jej martwe ciało nieszczęśliwie zaczepiło się na haczyk. Cóżesz to za potwór mi się nadział, pomyślał kapłan próbując wyciągnąć zwłoki z rzeki. Gdy już udało mu się wyłowić zdobycz, zdziwił się na jej widok bardzo. Nie co dzień w końcu wyławia się martwą aseksualną księżniczkę z rzeki. Choć nie ryba, wykorzystać przecie można, pomyślał nasz rybak. I tak oto pierw ją zzombifikował, a na następnie zamienił w wilkołaka.
- Będzie z niej dobry sługa - powiedział do siebie.
I tak oto samotny kapłan voodoo zyskał wiernego towarzysza chwil swego życia.

W wilkołaczej piersi królewny wciąż biło jeszcze aseksualne, waleczne serce. Wiedziała, że nie odzyska swej pierwotnej postaci, jeśli nie dopadnie księcia i nie dopełni dzieła zemsty. Zdeptana duma domagała się... czego? Rozlewu krwi? Królewna nie wiedziała. W jej głowie rodziły się obrazy straszliwych tortur, żadne jednak nie wydawały się wystarczająco okrutne...

Tak czy inaczej, na razie nie mogła nic zrobić. Nie mogła opuścić Kapłana Voodoo, który traktował ją jak rodzoną córkę.
Podróżowali razem z krainy do krainy; pomagała mu zbierać na bagnach i cmentarzach ingrediencje magiczne, czyściła butelki po miksturach i zdobywała wosk na laleczki voodoo.
Kiedyś wezwał ją do siebie i rzekł:
- Wydaje ci się, że nie wiem, o czym ciągle rozmyślasz? Mylisz się. Widzę, że od środka zżera cię żądza zemsty. Postanowiłem, że przekażę ci swoją wiedzę o czarnej magii. Musisz zająć swoje myśli czymś innym.
Królewna spojrzała na mistrza smutnymi oczami i szczeknęła cicho (księżyc był w pełni).
Lata mijały, a Kapłan Voodoo uczył Królewnę wszystkiego, co sam umiał. Nie miała problemów z przyswajaniem wiedzy, chociaż niektóre zagadnienia, jak np. nekromancja, bardzo ją odstręczały. Ale z drugiej strony - każda umiejętność mogła się jej kiedyś przydać...

I nastał kolejny dzień ich wspólnego życia. Wędrowali właśnie ku następnej przystani, kiedy to kapłan zauważył leżącą na ścieżce ulotkę. "Wiecznie Niezaspokojony Królewicz W Drugą Stronę", pisało na niej. Po drugiej stronie podany był jakiś numer telefonu oraz dość zaskakujące info, że działalność ow pana sponsorowana jest przez społeczeństwo użytkowników KDE. O co be, pomyślał kapłan na widok karteczki. Natomiast we umyśle wilkołaka zaczęły kłębić się wspomnienia. Właściwie nie chciał on zemsty, tylko powrotu do stanu "przed". Tylko tyle. I ta oferta wydała mu się być interesująca. Ponadto jakoś dziwnie wzrosła w niej nienawiść do środowiska Gnome. Bo skoro działalność królewicza w drugą stronę sponsorują zwolennicy KDE, to za oprawcą zapewne stoją gnome'owcy. Jakby nie można było choćby XFCE używać, pomyślał wilkołak. No ale do rzeczy. Aby znaleźć Wiecznie Niezaspokojonego Królewicza W Drugą Stronę, musiała najpierw znaleźć maskotkę KDE, smoka Konqiego. A gdzie jest Konqi, wie tylko O.S.T.R. Tak, właśnie on, gdyż jara tyle stuffu, że smoki widzi. Zatem ziuuuuuuu, wprost do Łodzi!

Zatem królewna postanowiła wyruszyć do Łodzi na spotkanie z wszechwiedzącym O.S.T.R.ym. Jednak było to zadanie niezwykle trudne, wręcz niemożliwe dla zwykłego śmiertelnika. Mianowicie do Łodzi prowadziły cztery drogi: jedna wiodła przez ogromną, suchą pustynię, na którą od tysiecy lat nie spadła ani kropla deszczu, druga prowadziła przez rozległy głęboki ocean pełen rekinów, ośmiornic i kałamarnic. Trzecia droga do Łodzi wiodła przez ogromne skaliste góry, całkowicie pozbawione roślinności, oddzielone od siebie nawzajem głębokimi i przepastnymi przepaściami. Ostatnia, czwarta droga prowadziła przez ogromną dziką puszczę, w której rosły wielkie drzewa mające po kilka tysięcy lat, a także drzewiaste paprocie i skrzypy. Królewna wiedziała, że nie jest już zwykłym śmiertelnikiem, lecz groźnym wilkołakiem i że dzięki temu może pokonać każdą z tych straszliwych dróg. Nie mogła się jednak zdecydować, którą drogę najlepiej będzie wybrać.

Jednak w końcu się zdecydowała i po kilku dniach wraz ze swym kapłanem przekroczyła próg mieszkania Ostrego. Po tym jednak od pierwszego spojrzenia było widać, iż niewiele im pomoże. Był spalony jak mało kto. Szybko więc opuścili Łódź, po drodze myśląc, cóż teraz uczynić. Nagle kapłan wysnuł pewien wniosek. Otóż, jak wiadomo, KDE jest pod linuksa, zaś linux to w zasadzie jest samo jądro systemu operacyjnego i zostało ono napisane przez Fińczyka Linusa Torvaldsa. szybko zatem obrali kierunek północ i niebawem znaleźli się przed chatką ich ostatniej nadzieji. Zapukali drzy razy w drzwi. Królewna spojrzała niechcący na lewo, w okno na pierwszym piętrze, a z niego patrzył się na nich... niedźwiedź. Szturchnęła kapłana i ten tez poaptrzył się na misia z okienka.
- Czyżby opary marihuany tak działały, by od samego wdychania taką jazdę dały? - zapytał retorycznie.
Ich zdziwienie nie potrwało jednak długo, gdyż po chwili otworzyły się drzwi. Właściwie nalażało by powiedzieć, że jedno zdziwienie zastąpione zostało drugim, gdyż drzwi otworzył... przygarbiony w pozycję Toffika Marian Paździoch. Był to lokaj pana domu. Uprzejmie ich zaporosił do środka i kazał potrzekać na pana domu - dziadka Torvaldsa, zwanego także Dziadkiem T. Czekając, ich uwagę przykuła szafa pancerna, z której wydobywał się jakiś głos. Podeszli bliżej i się niemile zaskoczyli, gdyż wyglądało na to, że ktos tam jest i mówi, chyba sam do siebie. Gdy tak dziwili się przy tej szafie, akurat zjawił się Dziadek T.
- Pancerna - rzekł na przywitanie. - Ta menda z niej nie ucieknie.
Dowiedzieli się, że w przeszłości Dziadek T. cierpiał na schizofrenię i wpadł na pomysł, by zamknąć jedyny głos, jaki go gnębił, w pancernej szafie. Dał mu tam kompa i internet, więc ma chłopak zajęcie, co by nie dręczył dziadka. W końcu zapytał się ich, po co przyszli.
- My szukamy niejakiego Linusa... - zaczął kapłan, zaś dziadek przerwał mu mówiąc, że znajdą go na piętrze w pokoju z siedzącym pingwinem na drzwiach.
Zapukali, ale nikt nie odpowiedział. Postanowili wejść bez pukania. Ich oczom ukazała się zgarbiona sylwetka mężczyzny po czterdziestce siedzącego przy komputerze i piszącego coś w zawrotnym tempie. Powiedzieli mu, a właściwie w jego kierunku, czego od niego chcą. Ten jednak wydawał się ich nie słyszeć. Po jakiejś połowie minuty nagle przerwał pracę i wyartykułował oschłym tonem z siebie jakieś cyfry. Okazało się, że jest to numer do ów smoka. Wystarczy tylko zadzwonić i połowa drogi będzie za nimi. No a że byli w Finlandii, to udali się do fabryki Nokii i zdobyli najnowszy wypasiony model telefonu komórkowego, po czym wykręcili podany przez Linusa numer...

Kapłan i Królewna dzwonili długo, ale po drugiej stronie nikt nie odbierał. Już mieli zrezygnować, gdy w telefonie odezwał się znajomy Królewnie głos. A był to głos Wiecznie Niezaspokojonego Księcia. Królewna przeraziła się tego głosu, bo wciąż pamiętała co zrobił jej książę. Jednak przemogła strach i zapytała:
-Czy to numer 0131313666?
Książę odpowiedział:
-Tak, to właśnie jest ten numer!
Królewna od razu nabrała złych przeczuć, pomyślała sobie: -Pewnie coś złego stało się smokowi. Zapytała, więc księcia:
-Przecież ten numer telefonu należy do smoka! Co się z nim stało?
Książę odpowiedział:
-Niestety, smok jest w niewoli. Uwięził go władca sąsiedniej krainy - Straszliwy Roman! Telefon smoka znalazłem przed jego pieczarą i wziąłem go sobie.
Królewna przeraziła się i zapytała:
-Czy to ten, który ma pięć metrów wzrostu i brata - bliźniaka o imieniu Roman Straszliwy, mieszka w w starym warownym zamczysku, a jego najwierniejszym sługą jest Rycerz O Posępnym Obliczu?
Książę ze smutkiem w głosie odpowiedział:
-Tak, to właśnie ten!
Królewna rozpłakała się, rzuciła telefon w kąt i płacząc upadła głucho na podłogę.
-Och, to już wszystko stracone! Braci Romanów nikt nie zdoła pokonać, ani żaden zwykły śmiertelnik, ani żaden z nieśmiertelnych! Już nigdy nie odzyskam swojej aseksualności! Już nigdy! Och, to straszne, straszne! - mówiła wśród łkań.
Jednak Kapłan podniósł Królewnę z podłogi i powiedział:
- Nie płacz moje drogie dziecko! Ja wiem jak można pokonać braci Romanów!...
"Boże, daj mi pogodę ducha, abym godziła się z tym, czego zmienić nie mogę,
odwagę, abym zmieniała to, co zmienić mogę, i mądrość, abym zawsze potrafiła
odróżnić jedno od drugiego."

DZIEWICA8
Ant
BażANT
Posty: 6068
Rejestracja: 1 paź 2006, 14:26

Re: Bajeczka o aseksualnej królewnie

Post autor: Ant »

Dawno, dawno temu za siedmioma górami, za siedmioma rzekami i za siedmioma lasami żyła sobie aseksualna królewna.

Pewnego dnia jednak w okolicy pojawił się Wiecznie Niezaspokojony Królewicz, który korzystał ze wszystkiego, co napotka na drodze. Także i królewnie nie odpuścił, mimo iż prosiła i błagała, nawet na kolanach (co okazało się błędem). Gdy było już po wszystkim, królewna z rozpaczy za swą utraconą aseksualnością rzuciła się do rzeki i utonęła. Pech chciał, że jakieś czterdzieści kilometrów dalej łowił ryby pewien kapłan voodoo. Jej martwe ciało nieszczęśliwie zaczepiło się na haczyk. Cóżesz to za potwór mi się nadział, pomyślał kapłan próbując wyciągnąć zwłoki z rzeki. Gdy już udało mu się wyłowić zdobycz, zdziwił się na jej widok bardzo. Nie co dzień w końcu wyławia się martwą aseksualną księżniczkę z rzeki. Choć nie ryba, wykorzystać przecie można, pomyślał nasz rybak. I tak oto pierw ją zzombifikował, a na następnie zamienił w wilkołaka.
- Będzie z niej dobry sługa - powiedział do siebie.
I tak oto samotny kapłan voodoo zyskał wiernego towarzysza chwil swego życia.

W wilkołaczej piersi królewny wciąż biło jeszcze aseksualne, waleczne serce. Wiedziała, że nie odzyska swej pierwotnej postaci, jeśli nie dopadnie księcia i nie dopełni dzieła zemsty. Zdeptana duma domagała się... czego? Rozlewu krwi? Królewna nie wiedziała. W jej głowie rodziły się obrazy straszliwych tortur, żadne jednak nie wydawały się wystarczająco okrutne...

Tak czy inaczej, na razie nie mogła nic zrobić. Nie mogła opuścić Kapłana Voodoo, który traktował ją jak rodzoną córkę.
Podróżowali razem z krainy do krainy; pomagała mu zbierać na bagnach i cmentarzach ingrediencje magiczne, czyściła butelki po miksturach i zdobywała wosk na laleczki voodoo.
Kiedyś wezwał ją do siebie i rzekł:
- Wydaje ci się, że nie wiem, o czym ciągle rozmyślasz? Mylisz się. Widzę, że od środka zżera cię żądza zemsty. Postanowiłem, że przekażę ci swoją wiedzę o czarnej magii. Musisz zająć swoje myśli czymś innym.
Królewna spojrzała na mistrza smutnymi oczami i szczeknęła cicho (księżyc był w pełni).
Lata mijały, a Kapłan Voodoo uczył Królewnę wszystkiego, co sam umiał. Nie miała problemów z przyswajaniem wiedzy, chociaż niektóre zagadnienia, jak np. nekromancja, bardzo ją odstręczały. Ale z drugiej strony - każda umiejętność mogła się jej kiedyś przydać...

I nastał kolejny dzień ich wspólnego życia. Wędrowali właśnie ku następnej przystani, kiedy to kapłan zauważył leżącą na ścieżce ulotkę. "Wiecznie Niezaspokojony Królewicz W Drugą Stronę", pisało na niej. Po drugiej stronie podany był jakiś numer telefonu oraz dość zaskakujące info, że działalność ow pana sponsorowana jest przez społeczeństwo użytkowników KDE. O co be, pomyślał kapłan na widok karteczki. Natomiast we umyśle wilkołaka zaczęły kłębić się wspomnienia. Właściwie nie chciał on zemsty, tylko powrotu do stanu "przed". Tylko tyle. I ta oferta wydała mu się być interesująca. Ponadto jakoś dziwnie wzrosła w niej nienawiść do środowiska Gnome. Bo skoro działalność królewicza w drugą stronę sponsorują zwolennicy KDE, to za oprawcą zapewne stoją gnome'owcy. Jakby nie można było choćby XFCE używać, pomyślał wilkołak. No ale do rzeczy. Aby znaleźć Wiecznie Niezaspokojonego Królewicza W Drugą Stronę, musiała najpierw znaleźć maskotkę KDE, smoka Konqiego. A gdzie jest Konqi, wie tylko O.S.T.R. Tak, właśnie on, gdyż jara tyle stuffu, że smoki widzi. Zatem ziuuuuuuu, wprost do Łodzi!

Zatem królewna postanowiła wyruszyć do Łodzi na spotkanie z wszechwiedzącym O.S.T.R.ym. Jednak było to zadanie niezwykle trudne, wręcz niemożliwe dla zwykłego śmiertelnika. Mianowicie do Łodzi prowadziły cztery drogi: jedna wiodła przez ogromną, suchą pustynię, na którą od tysiecy lat nie spadła ani kropla deszczu, druga prowadziła przez rozległy głęboki ocean pełen rekinów, ośmiornic i kałamarnic. Trzecia droga do Łodzi wiodła przez ogromne skaliste góry, całkowicie pozbawione roślinności, oddzielone od siebie nawzajem głębokimi i przepastnymi przepaściami. Ostatnia, czwarta droga prowadziła przez ogromną dziką puszczę, w której rosły wielkie drzewa mające po kilka tysięcy lat, a także drzewiaste paprocie i skrzypy. Królewna wiedziała, że nie jest już zwykłym śmiertelnikiem, lecz groźnym wilkołakiem i że dzięki temu może pokonać każdą z tych straszliwych dróg. Nie mogła się jednak zdecydować, którą drogę najlepiej będzie wybrać.

Jednak w końcu się zdecydowała i po kilku dniach wraz ze swym kapłanem przekroczyła próg mieszkania Ostrego. Po tym jednak od pierwszego spojrzenia było widać, iż niewiele im pomoże. Był spalony jak mało kto. Szybko więc opuścili Łódź, po drodze myśląc, cóż teraz uczynić. Nagle kapłan wysnuł pewien wniosek. Otóż, jak wiadomo, KDE jest pod linuksa, zaś linux to w zasadzie jest samo jądro systemu operacyjnego i zostało ono napisane przez Fińczyka Linusa Torvaldsa. szybko zatem obrali kierunek północ i niebawem znaleźli się przed chatką ich ostatniej nadzieji. Zapukali drzy razy w drzwi. Królewna spojrzała niechcący na lewo, w okno na pierwszym piętrze, a z niego patrzył się na nich... niedźwiedź. Szturchnęła kapłana i ten tez poaptrzył się na misia z okienka.
- Czyżby opary marihuany tak działały, by od samego wdychania taką jazdę dały? - zapytał retorycznie.
Ich zdziwienie nie potrwało jednak długo, gdyż po chwili otworzyły się drzwi. Właściwie nalażało by powiedzieć, że jedno zdziwienie zastąpione zostało drugim, gdyż drzwi otworzył... przygarbiony w pozycję Toffika Marian Paździoch. Był to lokaj pana domu. Uprzejmie ich zaporosił do środka i kazał potrzekać na pana domu - dziadka Torvaldsa, zwanego także Dziadkiem T. Czekając, ich uwagę przykuła szafa pancerna, z której wydobywał się jakiś głos. Podeszli bliżej i się niemile zaskoczyli, gdyż wyglądało na to, że ktos tam jest i mówi, chyba sam do siebie. Gdy tak dziwili się przy tej szafie, akurat zjawił się Dziadek T.
- Pancerna - rzekł na przywitanie. - Ta menda z niej nie ucieknie.
Dowiedzieli się, że w przeszłości Dziadek T. cierpiał na schizofrenię i wpadł na pomysł, by zamknąć jedyny głos, jaki go gnębił, w pancernej szafie. Dał mu tam kompa i internet, więc ma chłopak zajęcie, co by nie dręczył dziadka. W końcu zapytał się ich, po co przyszli.
- My szukamy niejakiego Linusa... - zaczął kapłan, zaś dziadek przerwał mu mówiąc, że znajdą go na piętrze w pokoju z siedzącym pingwinem na drzwiach.
Zapukali, ale nikt nie odpowiedział. Postanowili wejść bez pukania. Ich oczom ukazała się zgarbiona sylwetka mężczyzny po czterdziestce siedzącego przy komputerze i piszącego coś w zawrotnym tempie. Powiedzieli mu, a właściwie w jego kierunku, czego od niego chcą. Ten jednak wydawał się ich nie słyszeć. Po jakiejś połowie minuty nagle przerwał pracę i wyartykułował oschłym tonem z siebie jakieś cyfry. Okazało się, że jest to numer do ów smoka. Wystarczy tylko zadzwonić i połowa drogi będzie za nimi. No a że byli w Finlandii, to udali się do fabryki Nokii i zdobyli najnowszy wypasiony model telefonu komórkowego, po czym wykręcili podany przez Linusa numer..

Kapłan i Królewna dzwonili długo, ale po drugiej stronie nikt nie odbierał. Już mieli zrezygnować, gdy w telefonie odezwał się znajomy Królewnie głos. A był to głos Wiecznie Niezaspokojonego Księcia. Królewna przeraziła się tego głosu, bo wciąż pamiętała co zrobił jej książę. Jednak przemogła strach i zapytała:
-Czy to numer 0131313666?
Książę odpowiedział:
-Tak, to właśnie jest ten numer!
Królewna od razu nabrała złych przeczuć, pomyślała sobie: -Pewnie coś złego stało się smokowi. Zapytała, więc księcia:
-Przecież ten numer telefonu należy do smoka! Co się z nim stało?
Książę odpowiedział:
-Niestety, smok jest w niewoli. Uwięził go władca sąsiedniej krainy - Straszliwy Roman! Telefon smoka znalazłem przed jego pieczarą i wziąłem go sobie.
Królewna przeraziła się i zapytała:
-Czy to ten, który ma pięć metrów wzrostu i brata - bliźniaka o imieniu Roman Straszliwy, mieszka w w starym warownym zamczysku, a jego najwierniejszym sługą jest Rycerz O Posępnym Obliczu?
Książę ze smutkiem w głosie odpowiedział:
-Tak, to właśnie ten!
Królewna rozpłakała się, rzuciła telefon w kąt i płacząc upadła głucho na podłogę.
-Och, to już wszystko stracone! Braci Romanów nikt nie zdoła pokonać, ani żaden zwykły śmiertelnik, ani żaden z nieśmiertelnych! Już nigdy nie odzyskam swojej aseksualności! Już nigdy! Och, to straszne, straszne! - mówiła wśród łkań.
Jednak Kapłan podniósł Królewnę z podłogi i powiedział:
- Nie płacz moje drogie dziecko! Ja wiem jak można pokonać braci Romanów!...

Nadzieja czaiła się, o dziwo, w Redmond. Właśnie tam niejaki Bill Gates sprawował pieczę nad bronią, która miała zgładzić obu Romanów.
- Czterdzieści cztery tysiące za dwie licencje na mój produkt. Romanów w końcu jest dwóch.
Kapłan poczuł się nie w sosie. Cena wydawała mu się zbbyt wugórowana. Dlatego też z nienacka zmienił Billa w kojota i wziął, co miał kupić. Strategia była prosta. Należało odprawić odpowiedni rytuał instalacyjny, aby ów oprogramowanie znalazło się na komputerach obu Romanów. Nie minęło piętnaście minut i najnowsza wersja pasjansa znalazła się na dyskach. Gra ta ma tę właściwość, że pochłania swoim jestestwem całą osobowość ofiary. I tak też stało się z nimi. Niczym zahipnotyzowani układali pasjans po pasjansie, już nigdy nie nędą w stanie oderwać oczu od monitora. Teraz wystarczyło tylko dostać się do smoka. Tylko jak? Nasi bohaterowie nie spodziewali się jeszcze wątku filozoficznego ich przygody. Szli ostrożnie przed siebie z nadzieją, że natkną się na jakiś znak. I nagle ujrzeli jakąś przezroczystą postać...
- Ty, zjawisko - zaskcozyła się księżniczka.
- Przecież to Kant - uświadomił ją kapłan.
Duch przeleciał obok nich i znikł za ścianą. Szli dalej. Po jakiś kilkunastu minutach tułaczki zauważyli jakąś postać w oddali. Wyglądała, jakby z kimś rozmawiała. Podeszli do niej bliżej i wtedy się okazało, że jest to... O.S.T.R.
- Co jest? - zapytał kapłan.
- Smok jest - odpowiedział MC i producent z Łodzi.
- Nie widzę.
- Masz, zapal sobie.
Ostry dał mu nabitą lufkę. Kapłan wciągnął dym do płuc i ujrzał nagle przezroczystą sylwetkę smoka.
- Wciągnij więcej - poradził Ostry.
Kapłan zrobił, jak Ostry radził i po chwili widział prawdziwego smoka!
- Konqi? - zapytał.
Smok westchnął. Okazało się, że za jego zniknięciem wcale nie stał żaden Roman, tylko portal Tlen.pl. Obecność Ostrego w takiej odległości od "bazy" w Łodzi można wyjaśnić natomiast w ten sposób, że był ze smokiem podczas jego porwania. Otóż wtedy jak nasi bohaterowie przybyli do Ostrego, a on leżał zjarany, Konqi był z nim i też leżał zjarany. A że jest to stworzenie na trzeźwo niewidzialne, to nie mieli szans go tam ujrzeć. No ale do rzeczy. Uwolnili smoczysko i udali się w bardziej bezpieczne miejsce, po drodze omawiając szczegóły doatrcia do Królewicza W Druga Stronę. Starali się być w miarę ostrożni i gdyby ograniczyć się do istot na ogół widzialnych, ich metoda była by skuteczna. Jednak śledził ich pewien niewidzialny wróg - duch Immanuela Kanta. Gdy wtedy go spotkali, był im dany jako zjawisko, jednak teraz przyjał postać rzeczy samej w sobie, a te w doświadczeniu dane nie są. Mógł zatem być dostatecznie blisko nich i podsłuchiwać, o czym rozmawiają. A gdy już znał wszystko na pamięć, udał sie do ducha człowieka, który mógłby się stać ich największym wrogiem - Kartezjusza. Zaś ci w ogóle nie spodziewali się czychającego na nich niebezpieczeństwa...
Czczony nie tylko w Chinach
Awatar użytkownika
DZIEWICA8
zarASek
Posty: 1874
Rejestracja: 6 paź 2006, 09:33
Lokalizacja: z Lublina

Bajeczka o aseksualnej królewnie

Post autor: DZIEWICA8 »

Dawno, dawno temu za siedmioma górami, za siedmioma rzekami i za siedmioma lasami żyła sobie aseksualna królewna.

Pewnego dnia jednak w okolicy pojawił się Wiecznie Niezaspokojony Królewicz, który korzystał ze wszystkiego, co napotka na drodze. Także i królewnie nie odpuścił, mimo iż prosiła i błagała, nawet na kolanach (co okazało się błędem). Gdy było już po wszystkim, królewna z rozpaczy za swą utraconą aseksualnością rzuciła się do rzeki i utonęła. Pech chciał, że jakieś czterdzieści kilometrów dalej łowił ryby pewien kapłan voodoo. Jej martwe ciało nieszczęśliwie zaczepiło się na haczyk. Cóżesz to za potwór mi się nadział, pomyślał kapłan próbując wyciągnąć zwłoki z rzeki. Gdy już udało mu się wyłowić zdobycz, zdziwił się na jej widok bardzo. Nie co dzień w końcu wyławia się martwą aseksualną księżniczkę z rzeki. Choć nie ryba, wykorzystać przecie można, pomyślał nasz rybak. I tak oto pierw ją zzombifikował, a na następnie zamienił w wilkołaka.
- Będzie z niej dobry sługa - powiedział do siebie.
I tak oto samotny kapłan voodoo zyskał wiernego towarzysza chwil swego życia.

W wilkołaczej piersi królewny wciąż biło jeszcze aseksualne, waleczne serce. Wiedziała, że nie odzyska swej pierwotnej postaci, jeśli nie dopadnie księcia i nie dopełni dzieła zemsty. Zdeptana duma domagała się... czego? Rozlewu krwi? Królewna nie wiedziała. W jej głowie rodziły się obrazy straszliwych tortur, żadne jednak nie wydawały się wystarczająco okrutne...

Tak czy inaczej, na razie nie mogła nic zrobić. Nie mogła opuścić Kapłana Voodoo, który traktował ją jak rodzoną córkę.
Podróżowali razem z krainy do krainy; pomagała mu zbierać na bagnach i cmentarzach ingrediencje magiczne, czyściła butelki po miksturach i zdobywała wosk na laleczki voodoo.
Kiedyś wezwał ją do siebie i rzekł:
- Wydaje ci się, że nie wiem, o czym ciągle rozmyślasz? Mylisz się. Widzę, że od środka zżera cię żądza zemsty. Postanowiłem, że przekażę ci swoją wiedzę o czarnej magii. Musisz zająć swoje myśli czymś innym.
Królewna spojrzała na mistrza smutnymi oczami i szczeknęła cicho (księżyc był w pełni).
Lata mijały, a Kapłan Voodoo uczył Królewnę wszystkiego, co sam umiał. Nie miała problemów z przyswajaniem wiedzy, chociaż niektóre zagadnienia, jak np. nekromancja, bardzo ją odstręczały. Ale z drugiej strony - każda umiejętność mogła się jej kiedyś przydać...

I nastał kolejny dzień ich wspólnego życia. Wędrowali właśnie ku następnej przystani, kiedy to kapłan zauważył leżącą na ścieżce ulotkę. "Wiecznie Niezaspokojony Królewicz W Drugą Stronę", pisało na niej. Po drugiej stronie podany był jakiś numer telefonu oraz dość zaskakujące info, że działalność ow pana sponsorowana jest przez społeczeństwo użytkowników KDE. O co be, pomyślał kapłan na widok karteczki. Natomiast we umyśle wilkołaka zaczęły kłębić się wspomnienia. Właściwie nie chciał on zemsty, tylko powrotu do stanu "przed". Tylko tyle. I ta oferta wydała mu się być interesująca. Ponadto jakoś dziwnie wzrosła w niej nienawiść do środowiska Gnome. Bo skoro działalność królewicza w drugą stronę sponsorują zwolennicy KDE, to za oprawcą zapewne stoją gnome'owcy. Jakby nie można było choćby XFCE używać, pomyślał wilkołak. No ale do rzeczy. Aby znaleźć Wiecznie Niezaspokojonego Królewicza W Drugą Stronę, musiała najpierw znaleźć maskotkę KDE, smoka Konqiego. A gdzie jest Konqi, wie tylko O.S.T.R. Tak, właśnie on, gdyż jara tyle stuffu, że smoki widzi. Zatem ziuuuuuuu, wprost do Łodzi!

Zatem królewna postanowiła wyruszyć do Łodzi na spotkanie z wszechwiedzącym O.S.T.R.ym. Jednak było to zadanie niezwykle trudne, wręcz niemożliwe dla zwykłego śmiertelnika. Mianowicie do Łodzi prowadziły cztery drogi: jedna wiodła przez ogromną, suchą pustynię, na którą od tysiecy lat nie spadła ani kropla deszczu, druga prowadziła przez rozległy głęboki ocean pełen rekinów, ośmiornic i kałamarnic. Trzecia droga do Łodzi wiodła przez ogromne skaliste góry, całkowicie pozbawione roślinności, oddzielone od siebie nawzajem głębokimi i przepastnymi przepaściami. Ostatnia, czwarta droga prowadziła przez ogromną dziką puszczę, w której rosły wielkie drzewa mające po kilka tysięcy lat, a także drzewiaste paprocie i skrzypy. Królewna wiedziała, że nie jest już zwykłym śmiertelnikiem, lecz groźnym wilkołakiem i że dzięki temu może pokonać każdą z tych straszliwych dróg. Nie mogła się jednak zdecydować, którą drogę najlepiej będzie wybrać.

Jednak w końcu się zdecydowała i po kilku dniach wraz ze swym kapłanem przekroczyła próg mieszkania Ostrego. Po tym jednak od pierwszego spojrzenia było widać, iż niewiele im pomoże. Był spalony jak mało kto. Szybko więc opuścili Łódź, po drodze myśląc, cóż teraz uczynić. Nagle kapłan wysnuł pewien wniosek. Otóż, jak wiadomo, KDE jest pod linuksa, zaś linux to w zasadzie jest samo jądro systemu operacyjnego i zostało ono napisane przez Fińczyka Linusa Torvaldsa. szybko zatem obrali kierunek północ i niebawem znaleźli się przed chatką ich ostatniej nadzieji. Zapukali drzy razy w drzwi. Królewna spojrzała niechcący na lewo, w okno na pierwszym piętrze, a z niego patrzył się na nich... niedźwiedź. Szturchnęła kapłana i ten tez poaptrzył się na misia z okienka.
- Czyżby opary marihuany tak działały, by od samego wdychania taką jazdę dały? - zapytał retorycznie.
Ich zdziwienie nie potrwało jednak długo, gdyż po chwili otworzyły się drzwi. Właściwie nalażało by powiedzieć, że jedno zdziwienie zastąpione zostało drugim, gdyż drzwi otworzył... przygarbiony w pozycję Toffika Marian Paździoch. Był to lokaj pana domu. Uprzejmie ich zaporosił do środka i kazał potrzekać na pana domu - dziadka Torvaldsa, zwanego także Dziadkiem T. Czekając, ich uwagę przykuła szafa pancerna, z której wydobywał się jakiś głos. Podeszli bliżej i się niemile zaskoczyli, gdyż wyglądało na to, że ktos tam jest i mówi, chyba sam do siebie. Gdy tak dziwili się przy tej szafie, akurat zjawił się Dziadek T.
- Pancerna - rzekł na przywitanie. - Ta menda z niej nie ucieknie.
Dowiedzieli się, że w przeszłości Dziadek T. cierpiał na schizofrenię i wpadł na pomysł, by zamknąć jedyny głos, jaki go gnębił, w pancernej szafie. Dał mu tam kompa i internet, więc ma chłopak zajęcie, co by nie dręczył dziadka. W końcu zapytał się ich, po co przyszli.
- My szukamy niejakiego Linusa... - zaczął kapłan, zaś dziadek przerwał mu mówiąc, że znajdą go na piętrze w pokoju z siedzącym pingwinem na drzwiach.
Zapukali, ale nikt nie odpowiedział. Postanowili wejść bez pukania. Ich oczom ukazała się zgarbiona sylwetka mężczyzny po czterdziestce siedzącego przy komputerze i piszącego coś w zawrotnym tempie. Powiedzieli mu, a właściwie w jego kierunku, czego od niego chcą. Ten jednak wydawał się ich nie słyszeć. Po jakiejś połowie minuty nagle przerwał pracę i wyartykułował oschłym tonem z siebie jakieś cyfry. Okazało się, że jest to numer do ów smoka. Wystarczy tylko zadzwonić i połowa drogi będzie za nimi. No a że byli w Finlandii, to udali się do fabryki Nokii i zdobyli najnowszy wypasiony model telefonu komórkowego, po czym wykręcili podany przez Linusa numer..

Kapłan i Królewna dzwonili długo, ale po drugiej stronie nikt nie odbierał. Już mieli zrezygnować, gdy w telefonie odezwał się znajomy Królewnie głos. A był to głos Wiecznie Niezaspokojonego Księcia. Królewna przeraziła się tego głosu, bo wciąż pamiętała co zrobił jej książę. Jednak przemogła strach i zapytała:
-Czy to numer 0131313666?
Książę odpowiedział:
-Tak, to właśnie jest ten numer!
Królewna od razu nabrała złych przeczuć, pomyślała sobie: -Pewnie coś złego stało się smokowi. Zapytała, więc księcia:
-Przecież ten numer telefonu należy do smoka! Co się z nim stało?
Książę odpowiedział:
-Niestety, smok jest w niewoli. Uwięził go władca sąsiedniej krainy - Straszliwy Roman! Telefon smoka znalazłem przed jego pieczarą i wziąłem go sobie.
Królewna przeraziła się i zapytała:
-Czy to ten, który ma pięć metrów wzrostu i brata - bliźniaka o imieniu Roman Straszliwy, mieszka w w starym warownym zamczysku, a jego najwierniejszym sługą jest Rycerz O Posępnym Obliczu?
Książę ze smutkiem w głosie odpowiedział:
-Tak, to właśnie ten!
Królewna rozpłakała się, rzuciła telefon w kąt i płacząc upadła głucho na podłogę.
-Och, to już wszystko stracone! Braci Romanów nikt nie zdoła pokonać, ani żaden zwykły śmiertelnik, ani żaden z nieśmiertelnych! Już nigdy nie odzyskam swojej aseksualności! Już nigdy! Och, to straszne, straszne! - mówiła wśród łkań.
Jednak Kapłan podniósł Królewnę z podłogi i powiedział:
- Nie płacz moje drogie dziecko! Ja wiem jak można pokonać braci Romanów!...

Nadzieja czaiła się, o dziwo, w Redmond. Właśnie tam niejaki Bill Gates sprawował pieczę nad bronią, która miała zgładzić obu Romanów.
- Czterdzieści cztery tysiące za dwie licencje na mój produkt. Romanów w końcu jest dwóch.
Kapłan poczuł się nie w sosie. Cena wydawała mu się zbbyt wugórowana. Dlatego też z nienacka zmienił Billa w kojota i wziął, co miał kupić. Strategia była prosta. Należało odprawić odpowiedni rytuał instalacyjny, aby ów oprogramowanie znalazło się na komputerach obu Romanów. Nie minęło piętnaście minut i najnowsza wersja pasjansa znalazła się na dyskach. Gra ta ma tę właściwość, że pochłania swoim jestestwem całą osobowość ofiary. I tak też stało się z nimi. Niczym zahipnotyzowani układali pasjans po pasjansie, już nigdy nie nędą w stanie oderwać oczu od monitora. Teraz wystarczyło tylko dostać się do smoka. Tylko jak? Nasi bohaterowie nie spodziewali się jeszcze wątku filozoficznego ich przygody. Szli ostrożnie przed siebie z nadzieją, że natkną się na jakiś znak. I nagle ujrzeli jakąś przezroczystą postać...
- Ty, zjawisko - zaskcozyła się księżniczka.
- Przecież to Kant - uświadomił ją kapłan.
Duch przeleciał obok nich i znikł za ścianą. Szli dalej. Po jakiś kilkunastu minutach tułaczki zauważyli jakąś postać w oddali. Wyglądała, jakby z kimś rozmawiała. Podeszli do niej bliżej i wtedy się okazało, że jest to... O.S.T.R.
- Co jest? - zapytał kapłan.
- Smok jest - odpowiedział MC i producent z Łodzi.
- Nie widzę.
- Masz, zapal sobie.
Ostry dał mu nabitą lufkę. Kapłan wciągnął dym do płuc i ujrzał nagle przezroczystą sylwetkę smoka.
- Wciągnij więcej - poradził Ostry.
Kapłan zrobił, jak Ostry radził i po chwili widział prawdziwego smoka!
- Konqi? - zapytał.
Smok westchnął. Okazało się, że za jego zniknięciem wcale nie stał żaden Roman, tylko portal Tlen.pl. Obecność Ostrego w takiej odległości od "bazy" w Łodzi można wyjaśnić natomiast w ten sposób, że był ze smokiem podczas jego porwania. Otóż wtedy jak nasi bohaterowie przybyli do Ostrego, a on leżał zjarany, Konqi był z nim i też leżał zjarany. A że jest to stworzenie na trzeźwo niewidzialne, to nie mieli szans go tam ujrzeć. No ale do rzeczy. Uwolnili smoczysko i udali się w bardziej bezpieczne miejsce, po drodze omawiając szczegóły dotarcia do Królewicza W Druga Stronę. Starali się być w miarę ostrożni i gdyby ograniczyć się do istot na ogół widzialnych, ich metoda była by skuteczna. Jednak śledził ich pewien niewidzialny wróg - duch Immanuela Kanta. Gdy wtedy go spotkali, był im dany jako zjawisko, jednak teraz przyjął postać rzeczy samej w sobie, a te w doświadczeniu dane nie są. Mógł zatem być dostatecznie blisko nich i podsłuchiwać, o czym rozmawiają. A gdy już znał wszystko na pamięć, udał sie do ducha człowieka, który mógłby się stać ich największym wrogiem - Kartezjusza. Zaś ci w ogóle nie spodziewali się czyhającego na nich niebezpieczeństwa...

Kapłan, Królewna, Ostry i smok usiedli w kółku i zaczęli dyskusję. Zastanawiali się, co mają dalej robić, przecież Kant i Kartezjusz zagrażali im wszystkim. Postanowili w końcu zawołać na pomoc duchy trzech największych filozofów starożytności: Platona, Arystotelesa i Sokratesa. Kapłan wiedział, że oni we trzech mogą pokonać Kartezjusza i Kanta, gdyż mają nad nimi liczebną przewagę, a po za tym żyli o wiele wcześniej niż Kant i Kartezjusz i w związku z tym są od nich silniejsi bo dłużej są duchami i mieli więcej czasu na wzmocnienie się. Ponieważ byli bytami niewidzialnymi, więc można było ich zobaczyć tylko po zarajaniu. Kapłan, Królewna, smok i Ostry zarajali, więc porządnie i wtedy ujrzeli przed sobą duchy trzech starożytnych filozofów. Krzyknęli oni chórem:
- Kto śmie wywoływać nas z zaświatów, nas trzech największych filozofów starożytności?!
Kapłan wystąpił na przód i spokojnie odpowiedział im:
-Nie denerwujcie się, o wielcy mistrzowie. To tylko ja, skromny kapłan. Ośmieliłem się prosić Was o pomoc, o wielcy mistrzowie. Mnie i moich przyjaciół prześladują duchy Kanta i Katrezjusza. Wiem, że tylko Wy, o wielcy mistrzowie dacie radę ich pokonać.
-Dobrze, już dobrze kapłanie, zaraz zastanowimy się co można zrobić. Czekaj cierpliwie kapłanie, daj nam trochę czasu na zastanowienie się. Wezwij nas jutro, na pewno już wtedy znajdziemy dla ciebie jakąś radę. A teraz żegnaj kapłanie. My znikamy!
W tym momencie zniknęły duchy Platona, Sokratesa i Arystotelesa, a Kapłan, Królewna, smok i Ostry zostali sami....
"Boże, daj mi pogodę ducha, abym godziła się z tym, czego zmienić nie mogę,
odwagę, abym zmieniała to, co zmienić mogę, i mądrość, abym zawsze potrafiła
odróżnić jedno od drugiego."

DZIEWICA8
Awatar użytkownika
M@na
mASełko
Posty: 106
Rejestracja: 21 lip 2007, 17:03
Lokalizacja: Nibylandia

:)

Post autor: M@na »

:mrgreen: :mrgreen: Może stworzymy nowego Harrego Pottera :mrgreen: :mrgreen:
Walczyć tylko dla siebie, żyć kochając tylko siebie...
Ant
BażANT
Posty: 6068
Rejestracja: 1 paź 2006, 14:26

Post autor: Ant »

Dawno, dawno temu za siedmioma górami, za siedmioma rzekami i za siedmioma lasami żyła sobie aseksualna królewna.

Pewnego dnia jednak w okolicy pojawił się Wiecznie Niezaspokojony Królewicz, który korzystał ze wszystkiego, co napotka na drodze. Także i królewnie nie odpuścił, mimo iż prosiła i błagała, nawet na kolanach (co okazało się błędem). Gdy było już po wszystkim, królewna z rozpaczy za swą utraconą aseksualnością rzuciła się do rzeki i utonęła. Pech chciał, że jakieś czterdzieści kilometrów dalej łowił ryby pewien kapłan voodoo. Jej martwe ciało nieszczęśliwie zaczepiło się na haczyk. Cóżesz to za potwór mi się nadział, pomyślał kapłan próbując wyciągnąć zwłoki z rzeki. Gdy już udało mu się wyłowić zdobycz, zdziwił się na jej widok bardzo. Nie co dzień w końcu wyławia się martwą aseksualną księżniczkę z rzeki. Choć nie ryba, wykorzystać przecie można, pomyślał nasz rybak. I tak oto pierw ją zzombifikował, a na następnie zamienił w wilkołaka.
- Będzie z niej dobry sługa - powiedział do siebie.
I tak oto samotny kapłan voodoo zyskał wiernego towarzysza chwil swego życia.

W wilkołaczej piersi królewny wciąż biło jeszcze aseksualne, waleczne serce. Wiedziała, że nie odzyska swej pierwotnej postaci, jeśli nie dopadnie księcia i nie dopełni dzieła zemsty. Zdeptana duma domagała się... czego? Rozlewu krwi? Królewna nie wiedziała. W jej głowie rodziły się obrazy straszliwych tortur, żadne jednak nie wydawały się wystarczająco okrutne...

Tak czy inaczej, na razie nie mogła nic zrobić. Nie mogła opuścić Kapłana Voodoo, który traktował ją jak rodzoną córkę.
Podróżowali razem z krainy do krainy; pomagała mu zbierać na bagnach i cmentarzach ingrediencje magiczne, czyściła butelki po miksturach i zdobywała wosk na laleczki voodoo.
Kiedyś wezwał ją do siebie i rzekł:
- Wydaje ci się, że nie wiem, o czym ciągle rozmyślasz? Mylisz się. Widzę, że od środka zżera cię żądza zemsty. Postanowiłem, że przekażę ci swoją wiedzę o czarnej magii. Musisz zająć swoje myśli czymś innym.
Królewna spojrzała na mistrza smutnymi oczami i szczeknęła cicho (księżyc był w pełni).
Lata mijały, a Kapłan Voodoo uczył Królewnę wszystkiego, co sam umiał. Nie miała problemów z przyswajaniem wiedzy, chociaż niektóre zagadnienia, jak np. nekromancja, bardzo ją odstręczały. Ale z drugiej strony - każda umiejętność mogła się jej kiedyś przydać...

I nastał kolejny dzień ich wspólnego życia. Wędrowali właśnie ku następnej przystani, kiedy to kapłan zauważył leżącą na ścieżce ulotkę. "Wiecznie Niezaspokojony Królewicz W Drugą Stronę", pisało na niej. Po drugiej stronie podany był jakiś numer telefonu oraz dość zaskakujące info, że działalność ow pana sponsorowana jest przez społeczeństwo użytkowników KDE. O co be, pomyślał kapłan na widok karteczki. Natomiast we umyśle wilkołaka zaczęły kłębić się wspomnienia. Właściwie nie chciał on zemsty, tylko powrotu do stanu "przed". Tylko tyle. I ta oferta wydała mu się być interesująca. Ponadto jakoś dziwnie wzrosła w niej nienawiść do środowiska Gnome. Bo skoro działalność królewicza w drugą stronę sponsorują zwolennicy KDE, to za oprawcą zapewne stoją gnome'owcy. Jakby nie można było choćby XFCE używać, pomyślał wilkołak. No ale do rzeczy. Aby znaleźć Wiecznie Niezaspokojonego Królewicza W Drugą Stronę, musiała najpierw znaleźć maskotkę KDE, smoka Konqiego. A gdzie jest Konqi, wie tylko O.S.T.R. Tak, właśnie on, gdyż jara tyle stuffu, że smoki widzi. Zatem ziuuuuuuu, wprost do Łodzi!

Zatem królewna postanowiła wyruszyć do Łodzi na spotkanie z wszechwiedzącym O.S.T.R.ym. Jednak było to zadanie niezwykle trudne, wręcz niemożliwe dla zwykłego śmiertelnika. Mianowicie do Łodzi prowadziły cztery drogi: jedna wiodła przez ogromną, suchą pustynię, na którą od tysiecy lat nie spadła ani kropla deszczu, druga prowadziła przez rozległy głęboki ocean pełen rekinów, ośmiornic i kałamarnic. Trzecia droga do Łodzi wiodła przez ogromne skaliste góry, całkowicie pozbawione roślinności, oddzielone od siebie nawzajem głębokimi i przepastnymi przepaściami. Ostatnia, czwarta droga prowadziła przez ogromną dziką puszczę, w której rosły wielkie drzewa mające po kilka tysięcy lat, a także drzewiaste paprocie i skrzypy. Królewna wiedziała, że nie jest już zwykłym śmiertelnikiem, lecz groźnym wilkołakiem i że dzięki temu może pokonać każdą z tych straszliwych dróg. Nie mogła się jednak zdecydować, którą drogę najlepiej będzie wybrać.

Jednak w końcu się zdecydowała i po kilku dniach wraz ze swym kapłanem przekroczyła próg mieszkania Ostrego. Po tym jednak od pierwszego spojrzenia było widać, iż niewiele im pomoże. Był spalony jak mało kto. Szybko więc opuścili Łódź, po drodze myśląc, cóż teraz uczynić. Nagle kapłan wysnuł pewien wniosek. Otóż, jak wiadomo, KDE jest pod linuksa, zaś linux to w zasadzie jest samo jądro systemu operacyjnego i zostało ono napisane przez Fińczyka Linusa Torvaldsa. szybko zatem obrali kierunek północ i niebawem znaleźli się przed chatką ich ostatniej nadzieji. Zapukali drzy razy w drzwi. Królewna spojrzała niechcący na lewo, w okno na pierwszym piętrze, a z niego patrzył się na nich... niedźwiedź. Szturchnęła kapłana i ten tez poaptrzył się na misia z okienka.
- Czyżby opary marihuany tak działały, by od samego wdychania taką jazdę dały? - zapytał retorycznie.
Ich zdziwienie nie potrwało jednak długo, gdyż po chwili otworzyły się drzwi. Właściwie nalażało by powiedzieć, że jedno zdziwienie zastąpione zostało drugim, gdyż drzwi otworzył... przygarbiony w pozycję Toffika Marian Paździoch. Był to lokaj pana domu. Uprzejmie ich zaporosił do środka i kazał potrzekać na pana domu - dziadka Torvaldsa, zwanego także Dziadkiem T. Czekając, ich uwagę przykuła szafa pancerna, z której wydobywał się jakiś głos. Podeszli bliżej i się niemile zaskoczyli, gdyż wyglądało na to, że ktos tam jest i mówi, chyba sam do siebie. Gdy tak dziwili się przy tej szafie, akurat zjawił się Dziadek T.
- Pancerna - rzekł na przywitanie. - Ta menda z niej nie ucieknie.
Dowiedzieli się, że w przeszłości Dziadek T. cierpiał na schizofrenię i wpadł na pomysł, by zamknąć jedyny głos, jaki go gnębił, w pancernej szafie. Dał mu tam kompa i internet, więc ma chłopak zajęcie, co by nie dręczył dziadka. W końcu zapytał się ich, po co przyszli.
- My szukamy niejakiego Linusa... - zaczął kapłan, zaś dziadek przerwał mu mówiąc, że znajdą go na piętrze w pokoju z siedzącym pingwinem na drzwiach.
Zapukali, ale nikt nie odpowiedział. Postanowili wejść bez pukania. Ich oczom ukazała się zgarbiona sylwetka mężczyzny po czterdziestce siedzącego przy komputerze i piszącego coś w zawrotnym tempie. Powiedzieli mu, a właściwie w jego kierunku, czego od niego chcą. Ten jednak wydawał się ich nie słyszeć. Po jakiejś połowie minuty nagle przerwał pracę i wyartykułował oschłym tonem z siebie jakieś cyfry. Okazało się, że jest to numer do ów smoka. Wystarczy tylko zadzwonić i połowa drogi będzie za nimi. No a że byli w Finlandii, to udali się do fabryki Nokii i zdobyli najnowszy wypasiony model telefonu komórkowego, po czym wykręcili podany przez Linusa numer..

Kapłan i Królewna dzwonili długo, ale po drugiej stronie nikt nie odbierał. Już mieli zrezygnować, gdy w telefonie odezwał się znajomy Królewnie głos. A był to głos Wiecznie Niezaspokojonego Księcia. Królewna przeraziła się tego głosu, bo wciąż pamiętała co zrobił jej książę. Jednak przemogła strach i zapytała:
-Czy to numer 0131313666?
Książę odpowiedział:
-Tak, to właśnie jest ten numer!
Królewna od razu nabrała złych przeczuć, pomyślała sobie: -Pewnie coś złego stało się smokowi. Zapytała, więc księcia:
-Przecież ten numer telefonu należy do smoka! Co się z nim stało?
Książę odpowiedział:
-Niestety, smok jest w niewoli. Uwięził go władca sąsiedniej krainy - Straszliwy Roman! Telefon smoka znalazłem przed jego pieczarą i wziąłem go sobie.
Królewna przeraziła się i zapytała:
-Czy to ten, który ma pięć metrów wzrostu i brata - bliźniaka o imieniu Roman Straszliwy, mieszka w w starym warownym zamczysku, a jego najwierniejszym sługą jest Rycerz O Posępnym Obliczu?
Książę ze smutkiem w głosie odpowiedział:
-Tak, to właśnie ten!
Królewna rozpłakała się, rzuciła telefon w kąt i płacząc upadła głucho na podłogę.
-Och, to już wszystko stracone! Braci Romanów nikt nie zdoła pokonać, ani żaden zwykły śmiertelnik, ani żaden z nieśmiertelnych! Już nigdy nie odzyskam swojej aseksualności! Już nigdy! Och, to straszne, straszne! - mówiła wśród łkań.
Jednak Kapłan podniósł Królewnę z podłogi i powiedział:
- Nie płacz moje drogie dziecko! Ja wiem jak można pokonać braci Romanów!...

Nadzieja czaiła się, o dziwo, w Redmond. Właśnie tam niejaki Bill Gates sprawował pieczę nad bronią, która miała zgładzić obu Romanów.
- Czterdzieści cztery tysiące za dwie licencje na mój produkt. Romanów w końcu jest dwóch.
Kapłan poczuł się nie w sosie. Cena wydawała mu się zbbyt wugórowana. Dlatego też z nienacka zmienił Billa w kojota i wziął, co miał kupić. Strategia była prosta. Należało odprawić odpowiedni rytuał instalacyjny, aby ów oprogramowanie znalazło się na komputerach obu Romanów. Nie minęło piętnaście minut i najnowsza wersja pasjansa znalazła się na dyskach. Gra ta ma tę właściwość, że pochłania swoim jestestwem całą osobowość ofiary. I tak też stało się z nimi. Niczym zahipnotyzowani układali pasjans po pasjansie, już nigdy nie nędą w stanie oderwać oczu od monitora. Teraz wystarczyło tylko dostać się do smoka. Tylko jak? Nasi bohaterowie nie spodziewali się jeszcze wątku filozoficznego ich przygody. Szli ostrożnie przed siebie z nadzieją, że natkną się na jakiś znak. I nagle ujrzeli jakąś przezroczystą postać...
- Ty, zjawisko - zaskcozyła się księżniczka.
- Przecież to Kant - uświadomił ją kapłan.
Duch przeleciał obok nich i znikł za ścianą. Szli dalej. Po jakiś kilkunastu minutach tułaczki zauważyli jakąś postać w oddali. Wyglądała, jakby z kimś rozmawiała. Podeszli do niej bliżej i wtedy się okazało, że jest to... O.S.T.R.
- Co jest? - zapytał kapłan.
- Smok jest - odpowiedział MC i producent z Łodzi.
- Nie widzę.
- Masz, zapal sobie.
Ostry dał mu nabitą lufkę. Kapłan wciągnął dym do płuc i ujrzał nagle przezroczystą sylwetkę smoka.
- Wciągnij więcej - poradził Ostry.
Kapłan zrobił, jak Ostry radził i po chwili widział prawdziwego smoka!
- Konqi? - zapytał.
Smok westchnął. Okazało się, że za jego zniknięciem wcale nie stał żaden Roman, tylko portal Tlen.pl. Obecność Ostrego w takiej odległości od "bazy" w Łodzi można wyjaśnić natomiast w ten sposób, że był ze smokiem podczas jego porwania. Otóż wtedy jak nasi bohaterowie przybyli do Ostrego, a on leżał zjarany, Konqi był z nim i też leżał zjarany. A że jest to stworzenie na trzeźwo niewidzialne, to nie mieli szans go tam ujrzeć. No ale do rzeczy. Uwolnili smoczysko i udali się w bardziej bezpieczne miejsce, po drodze omawiając szczegóły dotarcia do Królewicza W Druga Stronę. Starali się być w miarę ostrożni i gdyby ograniczyć się do istot na ogół widzialnych, ich metoda była by skuteczna. Jednak śledził ich pewien niewidzialny wróg - duch Immanuela Kanta. Gdy wtedy go spotkali, był im dany jako zjawisko, jednak teraz przyjął postać rzeczy samej w sobie, a te w doświadczeniu dane nie są. Mógł zatem być dostatecznie blisko nich i podsłuchiwać, o czym rozmawiają. A gdy już znał wszystko na pamięć, udał sie do ducha człowieka, który mógłby się stać ich największym wrogiem - Kartezjusza. Zaś ci w ogóle nie spodziewali się czyhającego na nich niebezpieczeństwa...

Kapłan, Królewna, Ostry i smok usiedli w kółku i zaczęli dyskusję. Zastanawiali się, co mają dalej robić, przecież Kant i Kartezjusz zagrażali im wszystkim. Postanowili w końcu zawołać na pomoc duchy trzech największych filozofów starożytności: Platona, Arystotelesa i Sokratesa. Kapłan wiedział, że oni we trzech mogą pokonać Kartezjusza i Kanta, gdyż mają nad nimi liczebną przewagę, a po za tym żyli o wiele wcześniej niż Kant i Kartezjusz i w związku z tym są od nich silniejsi bo dłużej są duchami i mieli więcej czasu na wzmocnienie się. Ponieważ byli bytami niewidzialnymi, więc można było ich zobaczyć tylko po zarajaniu. Kapłan, Królewna, smok i Ostry zarajali, więc porządnie i wtedy ujrzeli przed sobą duchy trzech starożytnych filozofów. Krzyknęli oni chórem:
- Kto śmie wywoływać nas z zaświatów, nas trzech największych filozofów starożytności?!
Kapłan wystąpił na przód i spokojnie odpowiedział im:
-Nie denerwujcie się, o wielcy mistrzowie. To tylko ja, skromny kapłan. Ośmieliłem się prosić Was o pomoc, o wielcy mistrzowie. Mnie i moich przyjaciół prześladują duchy Kanta i Katrezjusza. Wiem, że tylko Wy, o wielcy mistrzowie dacie radę ich pokonać.
-Dobrze, już dobrze kapłanie, zaraz zastanowimy się co można zrobić. Czekaj cierpliwie kapłanie, daj nam trochę czasu na zastanowienie się. Wezwij nas jutro, na pewno już wtedy znajdziemy dla ciebie jakąś radę. A teraz żegnaj kapłanie. My znikamy!
W tym momencie zniknęły duchy Platona, Sokratesa i Arystotelesa, a Kapłan, Królewna, smok i Ostry zostali sami...

Ponad cztery miesiące później nasi bohaterowie jakby nagle się ocknęli.
- Dżizas krajt - rzekł Ostry. - Chyba żeśmy się zawiesili trochę...
Tak, trochę. O.S.T.R. w życiu nie miał ctzeromiesięcznej zwiechy. Reszta ekipy także miała niezłego zonka z tego tytułu. Gdy już byli prawie u siebie, zauważyli zbliżającą się do niech tajemniczą postać.
- Dzień dobru państwu - przedstawiła się, gdy była już bliżej nich - Jestem profesorem topologii.
- Dlaczego nikt nas nie uprzedził, że w tym lesie grasują matematycy? - zdenerwował się nieco Ostry.
- Topologię można wprowadzić na kilka równoważnych sposobów - rozpoczął profesor nieśmiało wykład.
Grupa czuła, że ie jest dobrze, ale chcąc nie chcąc słuchali wykładu z topologii. Kiedy profesor zaczął definiować pojęcie bazy przestrzeni topologicznej, Królewna poczuła przeszywający ból w prawej skroni, obraz jej stawał się coraz mglistszy i straciła przytomność. Po chwili się ocknęła, ale w zupełnie innym miejscu. Cichosza. Nie było Mickiewicza, nie było Miłosza. Kapłana, smoka i Ostrego zresztą też nie było. Złapała się za skroń i poczuła, że wyrósł tam przepiękny guz. Gdy obróciła się w lewo, zauważyła leżącą nieopodal karteczkę. Była to wizytówka jednej z kancelarii prawniczych. Wiecznie napalonego też nie było. Została wy*uchana przez całą kancelarię i to tak mocno, że przywaliła głową w kamień, straciła przytomność i miała wizję z O.S.T.R.-em! Teraz cała historia dopiero się zaczęła...
Czczony nie tylko w Chinach
Awatar użytkownika
DZIEWICA8
zarASek
Posty: 1874
Rejestracja: 6 paź 2006, 09:33
Lokalizacja: z Lublina

Bajeczka o aseksualnej królewnie

Post autor: DZIEWICA8 »

Dawno, dawno temu za siedmioma górami, za siedmioma rzekami i za siedmioma lasami żyła sobie aseksualna królewna.

Pewnego dnia jednak w okolicy pojawił się Wiecznie Niezaspokojony Królewicz, który korzystał ze wszystkiego, co napotka na drodze. Także i królewnie nie odpuścił, mimo iż prosiła i błagała, nawet na kolanach (co okazało się błędem). Gdy było już po wszystkim, królewna z rozpaczy za swą utraconą aseksualnością rzuciła się do rzeki i utonęła. Pech chciał, że jakieś czterdzieści kilometrów dalej łowił ryby pewien kapłan voodoo. Jej martwe ciało nieszczęśliwie zaczepiło się na haczyk. Cóżesz to za potwór mi się nadział, pomyślał kapłan próbując wyciągnąć zwłoki z rzeki. Gdy już udało mu się wyłowić zdobycz, zdziwił się na jej widok bardzo. Nie co dzień w końcu wyławia się martwą aseksualną księżniczkę z rzeki. Choć nie ryba, wykorzystać przecie można, pomyślał nasz rybak. I tak oto pierw ją zzombifikował, a na następnie zamienił w wilkołaka.
- Będzie z niej dobry sługa - powiedział do siebie.
I tak oto samotny kapłan voodoo zyskał wiernego towarzysza chwil swego życia.

W wilkołaczej piersi królewny wciąż biło jeszcze aseksualne, waleczne serce. Wiedziała, że nie odzyska swej pierwotnej postaci, jeśli nie dopadnie księcia i nie dopełni dzieła zemsty. Zdeptana duma domagała się... czego? Rozlewu krwi? Królewna nie wiedziała. W jej głowie rodziły się obrazy straszliwych tortur, żadne jednak nie wydawały się wystarczająco okrutne...

Tak czy inaczej, na razie nie mogła nic zrobić. Nie mogła opuścić Kapłana Voodoo, który traktował ją jak rodzoną córkę.
Podróżowali razem z krainy do krainy; pomagała mu zbierać na bagnach i cmentarzach ingrediencje magiczne, czyściła butelki po miksturach i zdobywała wosk na laleczki voodoo.
Kiedyś wezwał ją do siebie i rzekł:
- Wydaje ci się, że nie wiem, o czym ciągle rozmyślasz? Mylisz się. Widzę, że od środka zżera cię żądza zemsty. Postanowiłem, że przekażę ci swoją wiedzę o czarnej magii. Musisz zająć swoje myśli czymś innym.
Królewna spojrzała na mistrza smutnymi oczami i szczeknęła cicho (księżyc był w pełni).
Lata mijały, a Kapłan Voodoo uczył Królewnę wszystkiego, co sam umiał. Nie miała problemów z przyswajaniem wiedzy, chociaż niektóre zagadnienia, jak np. nekromancja, bardzo ją odstręczały. Ale z drugiej strony - każda umiejętność mogła się jej kiedyś przydać...

I nastał kolejny dzień ich wspólnego życia. Wędrowali właśnie ku następnej przystani, kiedy to kapłan zauważył leżącą na ścieżce ulotkę. "Wiecznie Niezaspokojony Królewicz W Drugą Stronę", pisało na niej. Po drugiej stronie podany był jakiś numer telefonu oraz dość zaskakujące info, że działalność ow pana sponsorowana jest przez społeczeństwo użytkowników KDE. O co be, pomyślał kapłan na widok karteczki. Natomiast we umyśle wilkołaka zaczęły kłębić się wspomnienia. Właściwie nie chciał on zemsty, tylko powrotu do stanu "przed". Tylko tyle. I ta oferta wydała mu się być interesująca. Ponadto jakoś dziwnie wzrosła w niej nienawiść do środowiska Gnome. Bo skoro działalność królewicza w drugą stronę sponsorują zwolennicy KDE, to za oprawcą zapewne stoją gnome'owcy. Jakby nie można było choćby XFCE używać, pomyślał wilkołak. No ale do rzeczy. Aby znaleźć Wiecznie Niezaspokojonego Królewicza W Drugą Stronę, musiała najpierw znaleźć maskotkę KDE, smoka Konqiego. A gdzie jest Konqi, wie tylko O.S.T.R. Tak, właśnie on, gdyż jara tyle stuffu, że smoki widzi. Zatem ziuuuuuuu, wprost do Łodzi!

Zatem królewna postanowiła wyruszyć do Łodzi na spotkanie z wszechwiedzącym O.S.T.R.ym. Jednak było to zadanie niezwykle trudne, wręcz niemożliwe dla zwykłego śmiertelnika. Mianowicie do Łodzi prowadziły cztery drogi: jedna wiodła przez ogromną, suchą pustynię, na którą od tysiecy lat nie spadła ani kropla deszczu, druga prowadziła przez rozległy głęboki ocean pełen rekinów, ośmiornic i kałamarnic. Trzecia droga do Łodzi wiodła przez ogromne skaliste góry, całkowicie pozbawione roślinności, oddzielone od siebie nawzajem głębokimi i przepastnymi przepaściami. Ostatnia, czwarta droga prowadziła przez ogromną dziką puszczę, w której rosły wielkie drzewa mające po kilka tysięcy lat, a także drzewiaste paprocie i skrzypy. Królewna wiedziała, że nie jest już zwykłym śmiertelnikiem, lecz groźnym wilkołakiem i że dzięki temu może pokonać każdą z tych straszliwych dróg. Nie mogła się jednak zdecydować, którą drogę najlepiej będzie wybrać.

Jednak w końcu się zdecydowała i po kilku dniach wraz ze swym kapłanem przekroczyła próg mieszkania Ostrego. Po tym jednak od pierwszego spojrzenia było widać, iż niewiele im pomoże. Był spalony jak mało kto. Szybko więc opuścili Łódź, po drodze myśląc, cóż teraz uczynić. Nagle kapłan wysnuł pewien wniosek. Otóż, jak wiadomo, KDE jest pod linuksa, zaś linux to w zasadzie jest samo jądro systemu operacyjnego i zostało ono napisane przez Fińczyka Linusa Torvaldsa. szybko zatem obrali kierunek północ i niebawem znaleźli się przed chatką ich ostatniej nadzieji. Zapukali drzy razy w drzwi. Królewna spojrzała niechcący na lewo, w okno na pierwszym piętrze, a z niego patrzył się na nich... niedźwiedź. Szturchnęła kapłana i ten tez poaptrzył się na misia z okienka.
- Czyżby opary marihuany tak działały, by od samego wdychania taką jazdę dały? - zapytał retorycznie.
Ich zdziwienie nie potrwało jednak długo, gdyż po chwili otworzyły się drzwi. Właściwie nalażało by powiedzieć, że jedno zdziwienie zastąpione zostało drugim, gdyż drzwi otworzył... przygarbiony w pozycję Toffika Marian Paździoch. Był to lokaj pana domu. Uprzejmie ich zaporosił do środka i kazał potrzekać na pana domu - dziadka Torvaldsa, zwanego także Dziadkiem T. Czekając, ich uwagę przykuła szafa pancerna, z której wydobywał się jakiś głos. Podeszli bliżej i się niemile zaskoczyli, gdyż wyglądało na to, że ktos tam jest i mówi, chyba sam do siebie. Gdy tak dziwili się przy tej szafie, akurat zjawił się Dziadek T.
- Pancerna - rzekł na przywitanie. - Ta menda z niej nie ucieknie.
Dowiedzieli się, że w przeszłości Dziadek T. cierpiał na schizofrenię i wpadł na pomysł, by zamknąć jedyny głos, jaki go gnębił, w pancernej szafie. Dał mu tam kompa i internet, więc ma chłopak zajęcie, co by nie dręczył dziadka. W końcu zapytał się ich, po co przyszli.
- My szukamy niejakiego Linusa... - zaczął kapłan, zaś dziadek przerwał mu mówiąc, że znajdą go na piętrze w pokoju z siedzącym pingwinem na drzwiach.
Zapukali, ale nikt nie odpowiedział. Postanowili wejść bez pukania. Ich oczom ukazała się zgarbiona sylwetka mężczyzny po czterdziestce siedzącego przy komputerze i piszącego coś w zawrotnym tempie. Powiedzieli mu, a właściwie w jego kierunku, czego od niego chcą. Ten jednak wydawał się ich nie słyszeć. Po jakiejś połowie minuty nagle przerwał pracę i wyartykułował oschłym tonem z siebie jakieś cyfry. Okazało się, że jest to numer do ów smoka. Wystarczy tylko zadzwonić i połowa drogi będzie za nimi. No a że byli w Finlandii, to udali się do fabryki Nokii i zdobyli najnowszy wypasiony model telefonu komórkowego, po czym wykręcili podany przez Linusa numer..

Kapłan i Królewna dzwonili długo, ale po drugiej stronie nikt nie odbierał. Już mieli zrezygnować, gdy w telefonie odezwał się znajomy Królewnie głos. A był to głos Wiecznie Niezaspokojonego Księcia. Królewna przeraziła się tego głosu, bo wciąż pamiętała co zrobił jej książę. Jednak przemogła strach i zapytała:
-Czy to numer 0131313666?
Książę odpowiedział:
-Tak, to właśnie jest ten numer!
Królewna od razu nabrała złych przeczuć, pomyślała sobie: -Pewnie coś złego stało się smokowi. Zapytała, więc księcia:
-Przecież ten numer telefonu należy do smoka! Co się z nim stało?
Książę odpowiedział:
-Niestety, smok jest w niewoli. Uwięził go władca sąsiedniej krainy - Straszliwy Roman! Telefon smoka znalazłem przed jego pieczarą i wziąłem go sobie.
Królewna przeraziła się i zapytała:
-Czy to ten, który ma pięć metrów wzrostu i brata - bliźniaka o imieniu Roman Straszliwy, mieszka w w starym warownym zamczysku, a jego najwierniejszym sługą jest Rycerz O Posępnym Obliczu?
Książę ze smutkiem w głosie odpowiedział:
-Tak, to właśnie ten!
Królewna rozpłakała się, rzuciła telefon w kąt i płacząc upadła głucho na podłogę.
-Och, to już wszystko stracone! Braci Romanów nikt nie zdoła pokonać, ani żaden zwykły śmiertelnik, ani żaden z nieśmiertelnych! Już nigdy nie odzyskam swojej aseksualności! Już nigdy! Och, to straszne, straszne! - mówiła wśród łkań.
Jednak Kapłan podniósł Królewnę z podłogi i powiedział:
- Nie płacz moje drogie dziecko! Ja wiem jak można pokonać braci Romanów!...

Nadzieja czaiła się, o dziwo, w Redmond. Właśnie tam niejaki Bill Gates sprawował pieczę nad bronią, która miała zgładzić obu Romanów.
- Czterdzieści cztery tysiące za dwie licencje na mój produkt. Romanów w końcu jest dwóch.
Kapłan poczuł się nie w sosie. Cena wydawała mu się zbbyt wugórowana. Dlatego też z nienacka zmienił Billa w kojota i wziął, co miał kupić. Strategia była prosta. Należało odprawić odpowiedni rytuał instalacyjny, aby ów oprogramowanie znalazło się na komputerach obu Romanów. Nie minęło piętnaście minut i najnowsza wersja pasjansa znalazła się na dyskach. Gra ta ma tę właściwość, że pochłania swoim jestestwem całą osobowość ofiary. I tak też stało się z nimi. Niczym zahipnotyzowani układali pasjans po pasjansie, już nigdy nie nędą w stanie oderwać oczu od monitora. Teraz wystarczyło tylko dostać się do smoka. Tylko jak? Nasi bohaterowie nie spodziewali się jeszcze wątku filozoficznego ich przygody. Szli ostrożnie przed siebie z nadzieją, że natkną się na jakiś znak. I nagle ujrzeli jakąś przezroczystą postać...
- Ty, zjawisko - zaskcozyła się księżniczka.
- Przecież to Kant - uświadomił ją kapłan.
Duch przeleciał obok nich i znikł za ścianą. Szli dalej. Po jakiś kilkunastu minutach tułaczki zauważyli jakąś postać w oddali. Wyglądała, jakby z kimś rozmawiała. Podeszli do niej bliżej i wtedy się okazało, że jest to... O.S.T.R.
- Co jest? - zapytał kapłan.
- Smok jest - odpowiedział MC i producent z Łodzi.
- Nie widzę.
- Masz, zapal sobie.
Ostry dał mu nabitą lufkę. Kapłan wciągnął dym do płuc i ujrzał nagle przezroczystą sylwetkę smoka.
- Wciągnij więcej - poradził Ostry.
Kapłan zrobił, jak Ostry radził i po chwili widział prawdziwego smoka!
- Konqi? - zapytał.
Smok westchnął. Okazało się, że za jego zniknięciem wcale nie stał żaden Roman, tylko portal Tlen.pl. Obecność Ostrego w takiej odległości od "bazy" w Łodzi można wyjaśnić natomiast w ten sposób, że był ze smokiem podczas jego porwania. Otóż wtedy jak nasi bohaterowie przybyli do Ostrego, a on leżał zjarany, Konqi był z nim i też leżał zjarany. A że jest to stworzenie na trzeźwo niewidzialne, to nie mieli szans go tam ujrzeć. No ale do rzeczy. Uwolnili smoczysko i udali się w bardziej bezpieczne miejsce, po drodze omawiając szczegóły dotarcia do Królewicza W Druga Stronę. Starali się być w miarę ostrożni i gdyby ograniczyć się do istot na ogół widzialnych, ich metoda była by skuteczna. Jednak śledził ich pewien niewidzialny wróg - duch Immanuela Kanta. Gdy wtedy go spotkali, był im dany jako zjawisko, jednak teraz przyjął postać rzeczy samej w sobie, a te w doświadczeniu dane nie są. Mógł zatem być dostatecznie blisko nich i podsłuchiwać, o czym rozmawiają. A gdy już znał wszystko na pamięć, udał sie do ducha człowieka, który mógłby się stać ich największym wrogiem - Kartezjusza. Zaś ci w ogóle nie spodziewali się czyhającego na nich niebezpieczeństwa...

Kapłan, Królewna, Ostry i smok usiedli w kółku i zaczęli dyskusję. Zastanawiali się, co mają dalej robić, przecież Kant i Kartezjusz zagrażali im wszystkim. Postanowili w końcu zawołać na pomoc duchy trzech największych filozofów starożytności: Platona, Arystotelesa i Sokratesa. Kapłan wiedział, że oni we trzech mogą pokonać Kartezjusza i Kanta, gdyż mają nad nimi liczebną przewagę, a po za tym żyli o wiele wcześniej niż Kant i Kartezjusz i w związku z tym są od nich silniejsi bo dłużej są duchami i mieli więcej czasu na wzmocnienie się. Ponieważ byli bytami niewidzialnymi, więc można było ich zobaczyć tylko po zarajaniu. Kapłan, Królewna, smok i Ostry zarajali, więc porządnie i wtedy ujrzeli przed sobą duchy trzech starożytnych filozofów. Krzyknęli oni chórem:
- Kto śmie wywoływać nas z zaświatów, nas trzech największych filozofów starożytności?!
Kapłan wystąpił na przód i spokojnie odpowiedział im:
-Nie denerwujcie się, o wielcy mistrzowie. To tylko ja, skromny kapłan. Ośmieliłem się prosić Was o pomoc, o wielcy mistrzowie. Mnie i moich przyjaciół prześladują duchy Kanta i Katrezjusza. Wiem, że tylko Wy, o wielcy mistrzowie dacie radę ich pokonać.
-Dobrze, już dobrze kapłanie, zaraz zastanowimy się co można zrobić. Czekaj cierpliwie kapłanie, daj nam trochę czasu na zastanowienie się. Wezwij nas jutro, na pewno już wtedy znajdziemy dla ciebie jakąś radę. A teraz żegnaj kapłanie. My znikamy!
W tym momencie zniknęły duchy Platona, Sokratesa i Arystotelesa, a Kapłan, Królewna, smok i Ostry zostali sami...

Ponad cztery miesiące później nasi bohaterowie jakby nagle się ocknęli.
- Dżizas krajt - rzekł Ostry. - Chyba żeśmy się zawiesili trochę...
Tak, trochę. O.S.T.R. w życiu nie miał ctzeromiesięcznej zwiechy. Reszta ekipy także miała niezłego zonka z tego tytułu. Gdy już byli prawie u siebie, zauważyli zbliżającą się do niech tajemniczą postać.
- Dzień dobru państwu - przedstawiła się, gdy była już bliżej nich - Jestem profesorem topologii.
- Dlaczego nikt nas nie uprzedził, że w tym lesie grasują matematycy? - zdenerwował się nieco Ostry.
- Topologię można wprowadzić na kilka równoważnych sposobów - rozpoczął profesor nieśmiało wykład.
Grupa czuła, że ie jest dobrze, ale chcąc nie chcąc słuchali wykładu z topologii. Kiedy profesor zaczął definiować pojęcie bazy przestrzeni topologicznej, Królewna poczuła przeszywający ból w prawej skroni, obraz jej stawał się coraz mglistszy i straciła przytomność. Po chwili się ocknęła, ale w zupełnie innym miejscu. Cichosza. Nie było Mickiewicza, nie było Miłosza. Kapłana, smoka i Ostrego zresztą też nie było. Złapała się za skroń i poczuła, że wyrósł tam przepiękny guz. Gdy obróciła się w lewo, zauważyła leżącą nieopodal karteczkę. Była to wizytówka jednej z kancelarii prawniczych. Wiecznie napalonego też nie było. Została wy*uchana przez całą kancelarię i to tak mocno, że przywaliła głową w kamień, straciła przytomność i miała wizję z O.S.T.R.-em! Teraz cała historia dopiero się zaczęła...
Królewna leżała, więc nieprzytomna na podłodze kancelarii. Okrutni *uchacze nie zwracali na nią żadnej uwagi, a nawet deptali po niej. Na szczęście szybko okazało się, że dzień pracy w kancelarii właśnie się kończy i wszyscy *uchacze poszli do domów. Po chwili przyszła sprzątaczka, aby posprzątać kancelarię. Zobaczyła leżącą na ziemi królewnę i zrobiło się jej żal biednej dziewczyny. Ocuciła, więc królewnę, dała jej maść na stłuczenia, aby królewnie zagoiła się potłuczona głowa i pomogła jej wyjść na zewnątrz. Wtedy królewna postanowiła, że odszuka Kapłana, który był dla niej dobry jak rodzony ojciec, gdyż była ogromnie zrozpaczona i bardzo chciała wypłakać się na silnej ojcowskiej piersi. Wiedziała, że aby go znaleźć musi wrócić do miejsca, w którym go ostatnio widziała. W tym celu musiała uderzyć się znowu w głowę. Poszukała, więc na ziemi dużego kamienia i uderzyła się nim mocno w głowę. Znów ją zamroczyło, znów straciła przytomność i po chwili przeniosła się do miejsca, gdzie Kapłan, smok i O.S.T.R.Y. słuchali wykładu Profesora. Wykład bardzo ich zaciekawił, więc siedzieli nieruchomo wpatrzeni w Profesora i nawet nie zauważyli przybycia królewny. Jednak zrozpaczona królewna nie zwracała na nic uwagi, tylko podbiegła głośno płacząc do Kapłana, złapała go za szyję, przytuliła się mocno do niego i krzyknęła:
-Nie opuszczaj mnie już więcej mój drogi ojcze!
...
"Boże, daj mi pogodę ducha, abym godziła się z tym, czego zmienić nie mogę,
odwagę, abym zmieniała to, co zmienić mogę, i mądrość, abym zawsze potrafiła
odróżnić jedno od drugiego."

DZIEWICA8
ODPOWIEDZ