Miałam (mam??) takie akcje z obecnym szefem. Jakoś tak wyszło, że rozmawialiśmy tak pół żartem, pół serio o różnych apokaliptycznych wizjach, zagładzie ludzkości, Thanosie, "Inferno" Dana Browna itp. Ja rzuciłam tekstem w stylu, że jako biochemik z wykształcenia powinnam spróbować stworzyć taki wirus, żeby wysterylizować całą ludzkość. Kolega, który też uczestniczył w rozmowie stwierdził, że mnie też by to trafiło, ja na to, że dla mnie to nie problem, bo i tak nie zamierzam się rozmnażać. No i się zaczęło
Szef zaczął, że też tak mówił, jak sam nie miał dzieci, że każdy kiedyś "dorośnie", że jestem "negatywnie nastawiona" i trzeba "nawrócić mnie na pozytywne myślenie". Szlag mnie trafił i kilka razy powiedziałam, że nienawidzę dzieci, nienawidzę ludzkości ogólnie i nie będę się przyczyniać do powielania tego parszywego gatunku. Jeszcze coś w międzyczasie się nawiązało do eutanazji, że to problem małego promila, sztucznie rozdmuchany i że większość ludzi chce żyć za wszelką cenę. To mnie wnerwiło dodatkowo, obecnie w moim nihilistycznym światopoglądzie nazwanie mnie niekonsekwentną hipokrytką to najgorsza obelga i zarzut. Pomyślałam, że właśnie przez takich ludzi jest problem z eutanazją na świecie. Inna sprawa, że on oprócz tego prawdopodobnie jest też rasistą, częściowo szowinistą i nie zdziwiłoby mnie, jeśli także homofobem.
Innego dnia było coś takiego, że on nazwał weganizm nieuleczalną chorobą psychiczną. Cóż ja sama zwolenniczką tej ideologii nie jestem, ale tak bym tego nie określiła. Potem powiedział, że co by było gdybym była weganką i zaszła w ciążę, i musiała zacząć jeść mięso. Ja na to, że po pierwsze to zrobiłabym wszystko, żeby pozbyć się tego pasożyta z mojego ciała. I znowu się zaczęła gadka o pozytywnym myśleniu i że zmienię zdanie. A jeszcze niedawno byłam zdziwiona tymi wszystkimi sytuacjami opisanymi na r/childfree... Teraz przekonałam się, że to serio się zdarza
Użyłam więc podobnych argumentów jak na r/childfree. Że jaki właściwie interes mają osoby trzecie w tym, żeby ludzie nienawidzący dzieci je mieli. Żeby zwiększyć ilość patologii i nieszczęścia na świecie? I czy naprawdę tak to ich boli, że nie każdy żyje według jednego głupiego scenariusza?
Za kolejnym razem jak - i to wyglądało już jak typowa żałosna zagrywka chłoptasia z gimnazjum - szef pokazywał jakieś zdjęcia w telefonie temu mojemu koledze. I potem mnie spytał, czy skoro tak lubię dzieci, chcę zobaczyć zdjęcie jego syna. Powiedziałam, że nie i że nie życzę sobie rozmawiać na takie tematy.
Zobaczyć to bym może i chciała - jakby serio istniały takie notatniki jak w "Death Note"...
Biorąc pod uwagę ogólne postępowanie tego człowieka i podejście do wielu spraw, ciężko mi stwierdzić, kiedy on na pewno tylko żartuje. Może bawiłoby mnie to, gdyby nie było to tak męcząco-irytujące. Normalnie trzymałabym się z daleka od osoby tak bezrefleksyjnie podążającej za stadem i powtarzającej z przekonaniem najdurniejsze stereotypy, ale raczej jest to fizycznie niemożliwe. Nie wiem, jak to będzie, kiedy on uzna, że pastwienie się nade mną psychicznie może być przyjemną rozrywką...