Na tym etapie pewnie się zastanawiacie co ten wątek tu robi? Otóż od ok. 1,5 roku praktycznie nie uprawiamy seksu, a przyczyną tego jest fakt, że mój mąż nie odczuwa żadnych (!) potrzeb seksualnych. Dotyczy to wszelkich form seksu i masturbacji, także pocałunków, a przeniosło się także na takie codzienne relacje, włącznie ze zmianą poczucia humoru (kiedyś sporo na ten temat mówił i żartował, teraz ten temat nie istnieje). W ostatniej szczerej rozmowie powiedział mi, że nie czuje żadnych potrzeb, temat seksu mógłby dla niego nie istnieć, nie brakuje mu tego, nie tęskni, nie odczuwa żadnego podniecenia, nie interesuję go w tym sensie ani ja, ani inne kobiety.
Wszystko to zaczęło się mniej więcej w czasie, gdy poroniłam (jeszcze na etapie ciąży miał normalne libido). Z początku dosyć długo widziałam w tym jakąś swoją winę, rozważałam, że może po prostu temat ciąży/poronienia go przerósł albo nie chce już ze mną być, a nie umie mi tego powiedzieć. Jego wersja co do tego dlaczego nie ma ochoty na seks zmienia się cały czas i tak na początku mówił, że ma delikatną depresję (generalnie nie pierwszy epizod w jego życiu i rzeczywiście tak było, poszedł do psychiatry, dostał leki, chodzi do terapeuty cały czas, w tej chwili odstawił już tabletki i widzę, że zachowuje się normalnie, jest wesoły, aktywny, wrócił do sportu i swojego hobby), potem zwalał winę na przepracowanie, następnie na to, że za bardzo na niego naciskam i że jestem seksoholiczką (LOL), potem - gdy podjęliśmy decyzję, że chcemy kolejny raz starać się o ciążę mówił, że to wina tego, że czuje presję (no bo wiadomo, była owulacja, to trzeba było uprawiać seks). Obecnie jestem już w ciąży (sam etap zachodzenia w ciążę był dla nas oboje okropny), obecnie presji "dziecka" nie ma zatem już żadnej, kilka m-cy bardzo mało rozmawialiśmy na ten temat, był moment, kiedy nie mogliśmy uprawiać seksu z uwagi na ciążę, ale mimo tego "braku presji" nie widzę żadnych zmian i on sam powiedział mi, że po prostu nie czuje żadnych potrzeb w tym zakresie. Seks uprawialiśmy w ciągu ostatniego pół roku chyba 2 razy i to trochę jakby z litości dla mnie, bo on sam z siebie na to ochoty nie ma. Przez kilka miesięcy sporadycznie on zaspokajał mnie, ale jakieś 2 m-ce temu ja poprosiłam, żeby tego więcej nie robił, bo czułam się z tym źle (on z mojej perspektywy nie miał na to ochoty, cały czas deklarował, że seks dla niego nie istnieje i po prostu chce mi "ulżyć").
Normalnie pomyślałabym, że może to kwestia jeszcze tej niewyleczonej depresji. Jest jednak coś, co nie daje mi spokoju. Wiem, że w toku terapii u psychologa (na którą poszedł za moją namową, bo miał problem ze świadomością własnych uczuć) uświadomił sobie, że jego wcześniejszy stosunek do seksu i bdsm to wynik nieprawidłowych relacji z rodzicami (w skrócie: zaborcza matka, która stawiała go zawsze za "głowę" rodziny i robiła sobie z niego partnera do dyskusji nt. nieudanego życia z ojcem i to od najmłodszych lat, gdy był ok. 5-latkiem). Ta frustracja w stosunku do mamy przerodziła się u niego w nieświadomy negatywny stosunek do kobiet i odbijał sobie różne swoje kompleksy w łóżku (stąd to bdsm, potrzeba dominacji itd.). Dodatkowo on nie pamięta praktycznie nic ze swojego dzieciństwa, więc być może jest tam więcej traum, o których nie pamięta. Od razu zaznaczę, że robił sobie wszystkie badanie, hormony w normie, jest zdrowym facetem.
To wszystko skłoniło mnie do refleksji czy możliwe jest aby osoba seksualna stała się aseksualna? Czy przeżyliście coś takiego sami, znacie kogoś albo chociaż słyszeliście o takim przypadku?
Dla mnie obecna sytuacja jest bardzo trudna, próbuję go zrozumieć, jednak odczuwam wielką frustrację, no bo trwa to już 1,5 roku, a ja dalej nic nie wiem. W przyszłym tygodniu zamierzam sama iść do psychologa, bo czuję, że to wszystko powoduje, że zaczynam go w myślach obwiniać (chociaż tak świadomie wiem oczywiście, że nie ma w tym jego winy, ale podświadomie odczuwam żal, jestem rozdrażniona etc.). Nie chcę go skrzywdzić swoim zachowaniem.
Jednocześnie on z początku deklarował, że to "przejściowe", a teraz sam mówi, że może "tak już będzie". Wiem, że on sam nie rozumie co się wydarzyło i to przeżywa, bo jak sam stwierdził, wcześniej jego seksualność go w dużym stopniu definiowała. Jemu jest źle z tym, że ja to przeżywam, mi jest źle, że nie umiem jakoś bardziej zapanować nad sobą i mu nie okazywać swojej frustracji. Bardzo kocham tego faceta, lubię, szanuję i jestem na etapie, że jak to się nie zmieni, to spróbuję to zaakceptować. Wiem, że on też nie widzi świata poza mną. Jednak w tej chwili czuję rozpacz m.in. dlatego, że zupełnie nie rozumiem tej sytuacji.
Będę wdzięczna za wszelkie spostrzeżenia
