Nie wiem co robić...

Forum dla dyskusji o rozmaitych związkach: as + as, as + nie-as...i wszystko pomiędzy.
Agnieszka
ninjAS
Posty: 2626
Rejestracja: 10 sie 2005, 16:38

Re: Nie wiem co robiæ...

Post autor: Agnieszka »

alicja pisze: Jest wiele miejsc, do których tradycja każe chodzić w towarzystwie, często bez racjonalnych powodów (jak np. koncerty, spektakle, seanse kinowe, nie mówiąc o restauracjach), i osoba samotna od razu rzuca się w oczy. (...) Może to dlatego w teatrze zawsze wybieram miejsce w loży, a kino zamieniam na dvd ;)
Hehe, no ja kiedyś do kina chodziłam z kumplem, ale że mam dość specyficzny gust filmowy (kino azjatyckie, a poza tym mało co), nie zawsze podobały mu się filmy, na które chodziliśmy, a mnie czasami wkurzało, jak się śmiał ze scen, które wcale nie były śmieszne - więc w końcu zaczęłam do kina chodzić sama i muszę powiedzieć, że jest całkiem nieźle :D Takim zdecydowanym cięciem między dwoma epokami był pokaz filmów samurajskich - kumpel niby chciał, ale potem miał sto powodów, że może jednak nie, więc w efekcie poszłam sama na bodajże dziewięć filmów z rzędu i bawiłam się setnie :) Od tej pory, jeśli już chadzam do kina, to sama i generalnie mam w nosie reakcję innych :P Chociaż z teatrem czy czymś w tym stylu już nie mam takiej odwagi i na bębny japońskie wyciągnęłam Mamę xD
magddda
młodASek
Posty: 21
Rejestracja: 30 sty 2006, 18:43
Lokalizacja: Śląsk

Re: Nie wiem co robiæ...

Post autor: magddda »

alicja pisze: Chociaż są miejsca, gdzie widuje się osoby samotnie siedzące przy stoliku - ale zazwyczaj czymś zajęte (pamiętam to ze studiów - czytanie przy kawie itd). (...)
Szczerze mówiąc , to ja własnie tak robiłam.
alicja pisze: Jest wiele miejsc, do których tradycja każe chodzić w towarzystwie, często bez racjonalnych powodów (jak np. koncerty, spektakle, seanse kinowe, nie mówiąc o restauracjach), i osoba samotna od razu rzuca się w oczy. ć się zbić z tropu tym spojrzeniom, albo zrezygnować z chadzania w te miejsca.
Mhm, bardzo lubie chodzić do kina sama, gdyż tak jak Agnieszka mam specyficzny gust. A teart...mhm, wydaje mi się że to nic nadzwyczajnego iść na spektakl samemu.
Awatar użytkownika
Shadow
ASiołek
Posty: 56
Rejestracja: 3 lut 2006, 19:49

Re: Nie wiem co robiæ...

Post autor: Shadow »

Widzę, że wielu z nas jest w głębi serca bardzo wrażliwych na opinię innych ludzi, oraz ich skrywane myśli i uwagi na nasz temat. Niezależnie czy przyznajemy się otwarcie do tego przed samymi sobą, czy też nie, faktem jest, że zdarza nam się unikanie miejsc i sytuacji, w których na takie oceny możemy być w naszym przekonaniu narażeni. No cóż, osobiście wydaje mi się, że potrafię sobie z tym problemem całkiem dobrze radzić i dlatego postaram się pocieszyć Was najlepiej, jak tylko mogę.

Po pierwsze, często sami tworzymy lub wyolbrzymiamy problem, którego w cale nie ma. Kiedy odnosimy wrażenie, że ktoś zerka na nas - dajmy na to w kinie, pierwsza nasuwa się nam ta myśl, która nas najbardziej prześladuje. Jeśli ktoś się w jakiś sposób ubrudził, to spojrzenia innych będzie interpretował jako szczególną uwagę innych na owo ubrudzenie. Jeśli ktoś się czuje atrakcyjny, to zinterpretuje to jako efekt swojej nadzwyczajnej urody. A jeśli się ktoś nie ogolił, to wydawać się mu może, że wszyscy to zauważyli i skomentowali. Tak więc jeśli myśl o samotności jest w centrum naszej uwagi, nic dziwnego, że o komentarze z tego powodu będziemy podejrzewali wszystkich dookoła. Z tego też powodu większą uwagę zwracamy na wchodzące do kina pary, niż na osoby samotne i w ten sposób wyrabiamy w sobie fałszywą opinię o proporcjach par do singli, co z kolei pogłębia nasz dyskomfort. Tymczasem prawdziwym powodem, dla którego ktoś nas obserwuje, bądź nawet pokazuje znajomemu palcem, może być taki sam sweter jaki sam wczoraj kupił, fryzura jaką sprawiła sobie koleżanka, miejsce w którym siedział/a ostatnio i dostał/a bólu szyi i 1000 innych powodów, które nawet by nam do głowy nie przyszły. Czasem wręcz sami możemy wywołać spojrzenia innych, zerkając na nich czy przypadkiem oni na nas nie zerkają, po czym oni faktycznie zaczną to robić, zastanawiając się czego my na nich zerkamy i w ten sposób od przypadkowego zerknięcia można się "zazekać" na śmierć, nie wspominając już o tym, że każda ze stron nada temu swoją niestworzoną interpretację.
Dobra, widzę, że ten komentarz zaczyna robić się dziwny, więc dodam tylko, że nie ma co przejmować się ewentualnymi spojrzeniami innych, a tym bardziej doszukiwać się ich przyczyn, bo i tak nie da się takiej tezy zweryfikować, a jest całkiem możliwe, że się mylimy.

Po drugie, nawet, jeśli ktoś patrzy się na nas bo jesteśmy sami, to co z tego? Problem, jaki nas tu dotyka dotyczy głównie problematyki szczęścia. Chodzi oto, że społeczeństwo, świadomie i/lub nie, stara się narzucić wszystkim jeden model szczęścia, określając autorytarnie, jakie życie jest pełnią szczęścia, a jakie nią nigdy być nie może. Oczywiście ten poprawny, wyidealizowany schemat, to związek małżeński 2 osób płci przeciwnych, mających min. 2 dzieci (tzw. model 2+2), najlepiej żyjących w "american dream", czyli mających cudowny, dobrze wyposażony dom, samochód (lub dwa), i inne tego typu zdobycze cywilizacyjne, które, oczywiście całkiem przypadkiem :wink: , w niczym nie ustępują temu, co mają sąsiedzi.
Ponieważ wyłamujemy się już z samych podstaw tego modelu, wielu uważać będzie, że nigdy nie zaznamy szczęścia, co dla jednych jest dowodem kary bożej, dla innych powodem do kpin, a dla jeszcze innych, do bardziej lub mniej szczerego współczucia.

Moja uwaga jest taka, abyśmy nie dali się w tym miejscu zwariować. Powyższy model jest bowiem bzdurny, o czym świadczą min. 2 rzeczy; 1- nie da się go udowodnić ani uzasadnić według żadnych prawideł logicznego wnioskowania, 2 - doświadczenie wskazuje, że jego spełnienie niekoniecznie do szczęścia prowadzić musi. Jest też trzeci argument dotyczący problemu szczęścia jako takiego w ogóle, ale nie będę was nim tu nudził, bo za bardzo byśmy w filozofię weszli.
To, jaki sposób samorealizacji najlepiej wpłynie na nasze samopoczucie, jest kwestią względną, dlatego nie dajmy sobie narzucić cudzych poglądów na ten temat. Nieważne co powiedzą inni, bo za ich poglądami nie stoi żadna obiektywna prawda. Twierdzenia typu: "kobieta, która nie urodziła dziecka, a najlepiej min. 2, nie jest w pełni kobietą", czy też, "mężczyzna, który nie uprawia seksu z partnerką min. raz dziennie, nie jest prawdziwym mężczyzną", są po prostu głupie ale, co gorsza, mimo wszystko krzywdzą cudze uczucia.
Jeżeli sobie uświadomimy, że model, w jaki wszyscy wokół starają się nas wcisnąć, jest w istocie nie lepszy od innych, to może przestanie nam tak zależeć na tym, co myślą inni. Tak przynajmniej stało się w moim przypadku i absolutnie nie postrzegam żadnych miejsc publicznych, jako przeznaczonych jedynie dla par. Nie przejmuję się też tym, czy to, że jestem sam, się komuś podoba czy nie, bo to po prostu nie ich sprawa. Wiem, że łatwiej powiedzieć niż zrobić, ale nie zamieniajmy kina na DVD, kawiarni/restauracji na własną kuchnię, a 14 lutego nie chowajmy głowy w piasek, gdyż w ten sposób jedynie wzmagamy w sobie niepotrzebne poczucie winy, że nie pasujemy do czyichś poglądów o szczęściu i spędzaniu wolnego czasu.
Awatar użytkownika
NAIRIN
AS gaduła
Posty: 410
Rejestracja: 15 lip 2005, 08:14
Lokalizacja: Wrocław
Kontakt:

Re: Nie wiem co robiæ...

Post autor: NAIRIN »

Shadow, świetnie to napisałeś :) Oczywiście masz rację, ale człowiekowi czasem ciężko nabrać dystansu do własnej samotności. Wydaje nam się ona być dużym problemem, którego nie jesteśmy w stanie przeskoczyć. Bo rzeczywiście gdzieś w środku mam poczucie niesprawiedliwości, że ta dziedzina życia nie jest mi dana. Mam na myśli związek oparty na zaufaniu, czułości, może uczuciu. Zdecydowana większość z nas jest tego pozbawiona (na szczęście nie wszyscy, ale większość). I może owe patrzenie na spotkane pary, nie jest wynikiem strachu o to, że ktoś nas zdemaskuje, powie: patrz, on/ona jest sam/sama!. Może jest to efekt zwykłej zazdrości. Widzisz, że inni ludzie cieszą się bliskością drugiego człowieka, a nam nie jest to dane. To jest ciemna strona aseksualizmu. Jako as nie potrzebuję bliskości erotycznej, ale jak większość ludzi, szukam bliskości, odczuwam potrzebę by kogoś przytulić potrzymać za rękę w kinie, itd. Może właśnie z tego wynika odczucie dyskomfortu, gdy patrzymy na otaczające nas pary, z zadrości?
Awatar użytkownika
alicja
ciAStoholik
Posty: 375
Rejestracja: 13 sie 2005, 22:04
Lokalizacja: Małopolska
Kontakt:

Re: Nie wiem co robiæ...

Post autor: alicja »

Shadow, piękny tekst! :D
Zgadzam się z Tobą, ten mechanizm "zazerkania się na śmierć" bardzo fajnie opisałeś. Masz też rację z tym, że nie należy dawać się wciskać w panujący schemat szczęśliwości i spełnienia. A przynajmniej, nie robić tego bezrefleksyjnie.
Chociaż wydaje mi się, że można by trochę to wszystko skomplikować, dodając jeszcze jeden aspekt. To prawda, że kwestia szczęścia jest wyjątkowo indywidualna i nie poddaje się normatywizacji, żadne przepisy nie będą "jedynie słuszne".
Ale po pierwsze - jednak człowiek jest stworzeniem stadnym. I nawet jeśli ma na tyle silny charakter, by postawić na swoim i robić to, co jemu (a nie społeczeństwu) się podoba, to jednak chyba nigdy nie pozostaje całkowicie od społeczeństwa niezależny. I nie chodzi mi o niezależność materialną czy życiową, ale właśnie uczuciową, emocjonalną. Nawet jeśli ktoś nie ma potrzeby bliskości z drugą osobą, to jednak jakieś relacje (choćby powierzchowne) z innymi utrzymuje. Wydaje mi się, że szczęście w totalnej samotności jest niemożliwe. Choćby pośrednio, ale korzysta się z istnienia innych i pozostaje się jakoś z nimi związanym. To dlatego zwracamy uwagę na to, co inni o nas myślą. Bo dla pomyślnej relacji z innymi ludźmi potrzeba choć trochę kompromisu - postępowania wg wspólnie przyjmowanych zasad, podlegania tym samym założeniom.
A po drugie - nawet jeśli promowany przez daną kulturę model szczęścia (choćby wspomniane przez Ciebie 2+2) nie jest racjonalnie do udowodnienia, nie znaczy to, że jest fałszywy. Wydaje mi się, że większosć ludzi pozostaje przez swoje życie zagubionymi co do tych podstawowych spraw, takich jak "kim naprawdę jestem" i "czego naprawdę pragnę". Być może to paradoks, że pytania najważniejsze zostawiamy nierozwiązane (bo przecież od odpowiedzi na nie powinno zależeć całe nasze zachowanie w życiu), ale czyż tak własnie nie jest? A przynajmniej - nie bywa tak? Niektórzy być może wiedzą od razu i bez wątpliwości, kim są i o co im w życiu chodzi. Ale większość (tak mi się przynajmniej wydaje) musi dopiero do tego dojść, poprzez doświadczenia, eksperymenty, myślenie i dojrzewanie wewnętrzne. Jednak dopóki się nie odpowie na te pytania na własny wewnętrzny użytek, jakimiś założeniami kierować się trzeba. Nie można pozostawać w wiecznym zawieszeniu. Albo inaczej: można, jeżeli jest to zawieszenie świadome i celowe, takie, powiedzmy, filozoficzne epoche - zawieszenie sądów - ale nie skutkujące odrzuceniem ich od razu, ale przyjmowaniem niejako "roboczym" dopóki nie znajdzie się lepszych, własnych.
A co najlepiej przyjąć roboczo, zanim się nie odnajdzie własnych odpowiedzi? No chyba to, co już wielu przed nami przyjmowało i uznawało za odpowiednie. To, co przekazuje nam nasza tradycja. Nasze społeczeństwo. Więc choćby ten nieszczęsny model 2+2. Racjonalnie dowiesć się go nie da, ale statystycznie można ocenić go jako stosunkowo poprawny (duża liczba ludzi stostujac go osiągnęła szczęście, albo przynajmniej zadowolenie). Po co od razu odrzucać mądrość innych?
Jeszcze jeden aspekt tutaj, którego nie można pomijać - nie każdy w ogóle trudzi się samodzielnym szukaniem odpowiedzi. Niektórym w zupełności wystarczają nauki przekazywane przez kulturę i tradycję; potrafią się z nią zidentyfikować i być może to jest ich sposób na szczęście.
Awatar użytkownika
NAIRIN
AS gaduła
Posty: 410
Rejestracja: 15 lip 2005, 08:14
Lokalizacja: Wrocław
Kontakt:

Re: Nie wiem co robiæ...

Post autor: NAIRIN »

Z tych rozważań nie płynie optymizm. Wciąż poszukujemy własnej tożsamości. Poszukiwania te są żmudne i zazwyczaj nie doprowadzają nas do celu. W poszukiwaniu siebie zatracamy różnicę między tym co nasze, a tym, co narzuca otoczenie. Otoczenie wymusza (i o tym już kiedyś rozmawialiśmy). Otoczenie wymusza pewien schemat. A my szukając siebie częściej zadajemy sobie pytanie "dlaczego jestem inni niż oni", zamist pytania "kim jestem". To tak, jakbyśmy wiedzieli, że to co robimy nie jest dobre. A w zasadzie to, czego nie robimy. Jakby dobre było tylko to, co robi większość. Takie małe ustalanie tego co jest normalne, a co już nie. I w tym wszystkim nie ma miejsca na szukanie siebie, a jedynie miejsce na szukanie swojego miejsca w większości. Jak się przystosować, a przy tym nie zatracić własnych wartości. Samorealizacja? Puste słowo z górnej półki piramidy potrzeb. Pierwotniejsza jest potrzeba akceptacji. I tu się zamuka koło.

A wracając do samotności i tego całego "zazerkiwania" się na śmierć (swoją drogą świetne określenie), grzęźniemy w błędnym kole. I tu już należy wpleść otoczenie i poszukiwanie swojego miejsca. Ja to widzę tak:Ludzie seksualni tworzą związki, nam jest z tym trudniej. A w zasadzie, nie okłamujmy się, związek asa z kimkolwiek graniczy z cudem. Działa tutaj poczucie niesprawiedliwości. Bo nagle okazuje się, że wykasowaliśmy ze swojego życia jedną, wydawałoby się nieważną rzecz, a za nią same wyleciały inne. Czyli właśnie miłość, potrzeba bliskości. Tutaj widzę pewną tragedię. Nie mamy potrzeby seksu, ale duża część dalej potrzebuje ciepła. I nagle okazuje się, że jedno i drugie w świecie seksualnych chodzi w parze, tak więc za jednym odeszło drugie. I może warto się zastanowić nad tym, czy patrząc na pary w kawiarni/kinie/skelpie/etc. czujemy się inni, bo my jesteśmy tutaj sami, czy zerkamy (co pociąga za sobą łańcusze zerkania ;) ), bo zazdrościmy ciepła, które nam jest rzadko dane,a seksualni ludzie dostają je w pakiecie razem z seksem? Strasznie to wszystko skomplikowane :?
Agnieszka
ninjAS
Posty: 2626
Rejestracja: 10 sie 2005, 16:38

Re: Nie wiem co robiæ...

Post autor: Agnieszka »

Nie zawsze chodzi tylko i wyłącznie o zerkanie - w moim przypadku to jest raczej uczucie bycia nie na miejscu. Zerkać nie zerkam, bo z wadą -5,5 niewiele widzę - nawet zerkania innych nie dostrzegam, ale problemem są dla mnie momenty, w których jestem sama w tłumie. Antrakt w teatrze, moment tuż przed wpuszczeniem ludzi na salę kinową czy impreza, na której prawie nikogo nie znam. Człowiek stoi wtedy (lub siedzi) jak kołek w płocie i nie zawsze jest co ze sobą zrobić. W takich momentach zawsze sobie myślę, że lepiej było zostać w domu, bo tam przynajmniej miałabym co robić :P A zaczepiać obcych ludzi w celu rozmowy o nie wiadomo czym nie lubię ;)

Nairin - piramida Maslowa to też jeden z dowodów na to, że ludzie na siłę starają się ułożyć jeden wzorzec dla całej populacji - a przecież na 100% są osoby, które mają inną hierarchię potrzeb ;)
Awatar użytkownika
NAIRIN
AS gaduła
Posty: 410
Rejestracja: 15 lip 2005, 08:14
Lokalizacja: Wrocław
Kontakt:

Re: Nie wiem co robiæ...

Post autor: NAIRIN »

Oczywiście, że piramida potrzeb to jedynie wzorzec, mocne uogólnienie, a my zazwyczaj staramy sie zaspokoić wiele potrzeb na raz, a czasem przyjmujemy inna kolejność ich zaspokajania. Jednak nie jest to jedynie wyssany z palca pomysł. I prawdą jest, że jak jestem głodna, to w głębokim poważaniu mam fakt, że ubrałam zieloną bluzkę do pomarańczowych spodni i wszyscy się na mnie gapią. Również zgodzę się z tym, że najpierw zaspokajamy potrzebę akceptacji, a dopiero potem samorealizacji. Ale oczywiście są od tego wyjątki.
Agnieszka pisze:Zerkać nie zerkam, bo z wadą -5,5 niewiele widzę - nawet zerkania innych nie dostrzegam
Wiesz, uśmiałam się. :lol: Oczywiście nie z Twojej wady wzroku, ale sposobu, w jaki to napisałaś :lol: bomba
Awatar użytkownika
Shadow
ASiołek
Posty: 56
Rejestracja: 3 lut 2006, 19:49

Re: Nie wiem co robiæ...

Post autor: Shadow »

Wow, muszę przyznać, że nie spodziewałem się tak fantastycznych odpowiedzi. Muszę też dodać, iż jest więcej zgodności między nami niż wam się może wydawać. Po prostu chyba trochę przeinterpretowałyście moje myśli, ale to pewnie tylko moja wina w ich niedostatecznym doformułowaniu. Generalnie chodziło mi oto, abyśmy nie czuli się społecznie napiętnowani w miejscach publicznych, tylko dlatego, że jesteśmy w pojedynkę, bo ku temu nie ma żadnych racjonalnych powodów. Nie jest natomiast moją intencją przeczyć, że człowiek generalnie potrzebuje jakiegoś stopnia bliskości z innymi, w tym tego szczególnego z kimś konkretnym. Wiem, co piszę, gdyż sam taką potrzebę odczuwam, w bardzo podobny sposób, do tego, jaki opisałyście. Nie chcę też przeczyć tak ważnej przecież potrzebie akceptacji. Jest jednak kilka kwestii związanych z problematyką szczęścia, które muszę w tym miejscu dopowiedzieć i bez odrobiny filozofii się tutaj nie obędzie.
Pisząc o modelu 2+2, nie chodziło mi o jego prawdziwość czy fałszywość, dlatego nie próbowałem obalić go, a jedynie wskazać, że nie odpowiada mu nic realnego, czyli że jest względny i plastyczny. Każdy zatem może znaleźć się w nim na swój sposób. Może to być 2+2, 2+10, 3+1, 2+0, czy 101+1000 (co oznacza 1 mężczyzna +100 kobiet = 1000 dzieci) i nie ma tu sposobu by w logiczny sposób udowodnić jakąś wyższość jednego wariantu nad drugim w zapewnianiu szczęśliwości, co z uporem maniaka starają się nam wcisnąć mądrości ludowe czy religie.

Teraz kwestia szczęścia i poszukiwania odpowiedzi na najbardziej nurtujące nas pytania. Współcześnie tzw. kultura zachodu, dopisała nowe prawo człowieka. Jest nim prawo do szczęścia. Oznacza to, że każdy ma do niego prawo w równym stopniu jak do życia. Oczywiście wszyscy temu bezmyślnie przyklasnęli i z wielkim zapałem oddali się jego poszukiwaniom za wszelką cenę. Jak na razie skutkiem tego nie jest przyrost ogólnej szczęśliwości, a jedynie rosnąca liczba rozwodów, nadużyć, czy zaciekłej rywalizacji. Czemu tak się dzieje? Wydaje mi się, że problem leży w niezrozumieniu pewnych aspektów natury ludzkiej. Człowiek, tak jak go znamy, nie potrafi żyć w jakimś stanie permanentnej szczęśliwości. Nie pozwala mu na to biologia, serwując mu taki, ignorowany przez wielu, prezent, jakim jest przyzwyczajenie. Gdy definiujemy to, co mogło by nas uszczęśliwić, stawiamy sobie pewien cel bądź oczekiwanie, którego spełnienie dało by nam upragnione zadowolenie. Kiedy jednak uda nam się ten cel zrealizować, szybko się do nowych okoliczności przyzwyczajamy, stają się dla nas normalne, oczywiste i nawet obojętne. Stawiamy sobie zatem nowe cele/marzenia i historia się powtarza. I tak bez końca. Spróbujcie pomyśleć tylko o niegdysiejszych egzaminach, czy to w trakcie studiów czy np. na prawo jazy. Czy dziś, być może po latach, nadal jesteśmy tak szczęśliwi z ich zdania jak kiedyś? Czy może już o nich nawet nie pamiętamy, bądź sądzimy, że robiliśmy zbyt wiele szumu o nic? A czy wstając rano z łóżka, idąc do pracy, czy lecąc na wczasy tkwimy w niezmąconej szczęśliwości, że nic nas nie boli, na nic nie chorujemy, ręce i nogi są całe a nie połamane? Otóż nie. A wystarczy tylko, aby ząb nas zabolał, by zacząć idealizować czas, kiedy byliśmy od tego bólu wolni. Wiele osób uważa, że wygrana w lotto poprawiła by trwale ich zadowolenie z życia. Tymczasem niejednokrotnie przeprowadzone badania wśród tych szczęśliwców pokazują, że i tu się mylimy. Poziom szczęścia po ok. 6mc wraca u tych osób do stanu wyjściowego, lub nawet się obniża ze względu na nowe problemy. Czyżby stało za tym przyzwyczajenie? Pewnie tak. Oczywiście nie chcę tu sugerować, że szczęście to mit, o którym należy zapomnieć. Chodzi tylko oto, aby go nie idealizować nadmiernie i nie gonić za nim jak za tęczą, bo to prowadzi do efektu odwrotnego: poczucia niesprawiedliwości i żalu do świata, zagubienia, i w konsekwencji -smutku.

Jeśli idzie natomiast o te ważne kwestie, na jakie odpowiedzi wciąż poszukujemy, to sprawa wygląda nienajlepiej. Od tysięcy lat ludzie zastanawiają się nad nimi i jeszcze nikt w przekonujący, dający się zweryfikować sposób, nie udzielił na żadne odpowiedzi. Słusznie tutaj Alicja zauważa, iż w próżni jednak wisieć nie możemy i przynajmniej jakimiś założeniami kierować się musimy. Choćby tylko tymczasowymi i choćby ta tymczasowość miała trwać nawet całe nasze życie. Oczywiście nie zamieszczę tutaj rozwiązania problemu, jednak pokuszę się o uwagę, że odpowiedź na niektóre z nich, wcale nie jest nam do niczego potrzebna. Cóż bowiem da mi zdefiniowanie sensu życia w ten czy inny sposób, jeżeli problemy przed którymi stoję, czy moje uczucia i tak się nie zmienią. Co ciekawe one nie zmienią się nawet wówczas, gdy zwątpię w istnienie jakiegokolwiek sensu w ogóle. Dobrze jest zatem pozostawić furtkę otwartą dla tych kwestii i nie uzależniać nadmiernie swojego życia od odpowiedzi na nie. Aby wyrazić się jaśniej podam przykład. Jeżeli nie będziemy oczekiwali od świata sprawiedliwości czy jakiegokolwiek innego porządku, to nie będziemy mieli do niego żalu, jeżeli coś idzie nie po naszej myśli. Jest mi przykro, że nie mam się do kogo przytulić, czy potrzymać za rękę, jednak nie czuję w tym niesprawiedliwości świata, gdyż tak po prostu jest i tyle. I tak mogę uznać się za szczęśliwego, że nie urodziłem się w głodującej Etiopii, czy też, że nie musiałem przechodzić koszmaru obozów koncentracyjnych. Wielu powie w tym miejscu: "no i co z tego? Co mnie to obchodzi, że inni mają gorzej. Ja żyję tu i teraz, chcę być szczęśliwy i basta!". Cóż mogę w tedy odpowiedzieć, że ja chcę gwiazdkę z nieba i basta!? W ten sposób właśnie uwidacznia się połączenie przyzwyczajenia do tego, co już mam z żądaniem wobec niewiadomo kogo,"naturalnego" prawa do szczęścia.

Aby nie kończyć w ten quasi-pesymistyczny sposób i nie zwiększać poziomu entropii w waszych głowach dodam, że przecież pisząc na tym forum robimy krok ku przezwyciężeniu naszego losu. Ujawniając się, rozmawiając, inicjujemy możliwość poznania się i kto wie gdzie nas to zaprowadzi. Dlatego nie popadajmy w fatalizm i bądźmy optymistami, biorącymi sprawy w swoje ręce. Tak właśnie zrobił inicjator AVEN i chwała mu za to. Gdyby nie on, być może nadal wielu z nas zastanawiałoby się kim są i co z nami nie tak.
thd2000
gimnASjalista
Posty: 18
Rejestracja: 7 sie 2007, 01:44
Lokalizacja: ...

Post autor: thd2000 »

Trochę chyba odchodzimy od tematu:) ale
Macie rację na imprezę czy do kina raczej chodzi się w grupie i czlowiek samotny od razu jest wychwytywany. podobnie z kawiarnią. W Polsce zresztą nie ma takiej kultury kawiarnianej i malo osob ma zwyczaj np . wpasc na kawę i poczytac gazete wdrodze np. z pracy do domu, a u nas kawiarnia to do pogadania i lizania się:)

Co do lizania ;rzeczywiscie jest to czasami niesmaczne ,ale mnie osobiscie to wisi. Czesto parki praktykujace lizanie sie w miejscach publicznych robia tzw. showing off czyli po prostu pokazuja dookola wszystkim jacy oni są fajni bo maja siebie i w ogole. Sa ludzie dla ktorych fakt bycia z kims,uprawiania z nim sexu, itp. jest jedynym sensem zycia i strasznie ich to dowartosciowuje.

Co do samotnosci to tez jest prawda ze ludzie samotni zawsze wzbudzaja pewien niepokoj czy moze niechec, no bo co nikt ich nie lubi?
Niestety tak jest ze samotnicy, choc czesto wartosciowi jakos tam odstaja od ogolu-nie potrafia sie dostosowac czy odnalezc (wiem to po sobie i niektorych znajomych)

Pozdrawiam
Agnieszka
ninjAS
Posty: 2626
Rejestracja: 10 sie 2005, 16:38

Post autor: Agnieszka »

thd2000 pisze:Macie rację na imprezę czy do kina raczej chodzi się w grupie i czlowiek samotny od razu jest wychwytywany. podobnie z kawiarnią. W Polsce zresztą nie ma takiej kultury kawiarnianej i malo osob ma zwyczaj np . wpasc na kawę i poczytac gazete wdrodze np. z pracy do domu, a u nas kawiarnia to do pogadania i lizania się:)
Ha, a jednak się mylisz. ;) Ostatnio, w ramach tresowania siebie samej, chodzę w różne miejsca - czasem ze znajomymi, czasem sama. W kinie wiele osób bywa samych i nikogo to nie dziwi. W kawiarni - już też nie. We wtorek załatwiałam różne sprawy w centrum Gdańska i jakoś naszła mnie ochota na kawę (a tak się dobrze trzymałam przez dwa miesiące, ale ten 'koci skok' z Poznania mnie 'zepsuł' :P) i poszłam sobie do kawiarni - siadłam z kawą i gazetą i chyba z 40 minut siedziałam. Co lepsze - nie byłam wcale jedynym takim egzemplarzem. :) W barach czy restauracjach też wiele osób je w pojedynkę. Chyba jednak czasy się zmieniają. Na dobrą sprawę ostatnio weszłam w taką fazę, że nawet gdybym była jedyną niesparowaną w lokalu osobą, i tak bym siadła i zjadła czy wypiła. W końcu mam do tego prawo :) :)
Bardzo Dziwna Osoba
fantAStyczny
Posty: 551
Rejestracja: 21 lut 2007, 15:28
Lokalizacja: Północ

Post autor: Bardzo Dziwna Osoba »

Pamiętam jak mi mama mówiła, że jak się ma chłopaka to tak fajnie jest pójść z nim do kawiarni czy kina. Akurat u mnie jest tak, że jak ja chcę gdzieś pójść, to on jest albo w pracy albo zmęczony :roll: i w wiele miejsc chodzę sama. Lubię robić to co chcę i nie znoszę jak mi ktoś coś narzuca, więc zdarza się, że do kina idę sama, do kawiarni rano przed pracą też, bo akurat lubię chodzić w takich godzinach, czasami czytam gazetę. Na plażę lubię sobie po pracy pójść ,posiedzę sobie 20 minut, coś poczytam i wracam. Nawet nie miałoby sensu dzwonić po kogokolwiek, żeby przyjechał na 20 minut, bo ja mam taki kaprys. Przez większą część życia nikogo nie miałam i byłam zmuszona sama organizować sobie czas, bo wolałam sama gdzieś iść niż być jedyną spośród dziesięciu par, a nawyki zostały :wink:
dorosłe dziecko
alabAStrowy bożek
Posty: 1333
Rejestracja: 25 maja 2007, 13:44

Post autor: dorosłe dziecko »

Ja – jestem introwertykiem i samotnikiem – chodzę do kina, kawiarni, czy gdziekolwiek indziej bez towarzystwa innego niż moje własne myśli. :wink: Nie widzę w tym nic dziwnego, czy nietypowego. Nie znam też żadnego powodu, dla którego pójście gdzieś z kimś miałoby być lepsze od pójścia tam samemu. Lubię też sobie wyjść na nocny spacer w towarzystwie… mojego psa, choć w sumie, to też można by uznać za samotny spacer, bo ze sobą nie rozmawiamy. :mrgreen:
„Dorosłe dzieci mają żal
Za kiepski przepis na ten świat!
Dorosłe dzieci mają żal
Że ktoś im tyle życia skradł...”
Bardzo Dziwna Osoba
fantAStyczny
Posty: 551
Rejestracja: 21 lut 2007, 15:28
Lokalizacja: Północ

Post autor: Bardzo Dziwna Osoba »

Ja też nie widzę w tym nic dziwnego, że się idzie gdzieś samemu. Kiedyś pamiętam, że byłam ze znajomymi na imprezie w innym mieście, jedzie się tam ok. 2 godzin a potem idzie koło ciemnego parku. To było coś w rodzaju knajpy. Bardzo mi się tam spodobało, oszczędzałam cały miesiąc, żeby tam pójść, a nagle w ten sam dzień się okazało, że z 10 osób nikt nie idzie, bo jedna osoba nie chciała, to inni też nie. Tak się wtedy wkurzyłam, że sama tam pojechałam, to był listopad, ciemno. Nie miałam nawet na piwo. Oczywiście jakiś typ się przysiadł, postawił 2 piwa. Oceniłam, że nie wygląda "niepewnie", ale gdy dochodziła moja godzina wyjścia, to skorzystałam z okazji, że on gdzieś na chwilę poszedł i uciekłam jak oparzona, po drodze jeszcze się zgubiłam, a następny pociąg miałam za 2 godziny, bo na wcześniejszy nie zdążyłam. Ale bawiłam się tam lepiej, niż gdybym siedziała w domu :)
Awatar użytkownika
DZIEWICA8
zarASek
Posty: 1874
Rejestracja: 6 paź 2006, 09:33
Lokalizacja: z Lublina

Nie wiem co robić...

Post autor: DZIEWICA8 »

Ze mną jest różnie, chociaż przeważnie chodzę wszędzie sama. Jednak chodziłam też w towarzystwie np. do kawiarni, na spacer, na zabawy taneczne, na pokaz filmów. Czasem to była tylko jedna osoba oprócz mnie, czasem kilka osób i muszę przyznać, że było przyjemnie. Można było sobie pogadać, wymienić się opiniami na jakiś temat, trochę potańczyć, trochę pożartować, zjeść lub wypić coś dobrego. Ja jestem samotnikiem z natury i potrafię być sama, jednak czasem przyjemnie jest pobyć z ludźmi i jak to się mówi "otworzyć do kogoś gębę". Czasami samotność mi doskwiera i marzę o jakimś przyjacielu, a czasami dobrze mi samej.
DZIEWICA8
"Boże, daj mi pogodę ducha, abym godziła się z tym, czego zmienić nie mogę,
odwagę, abym zmieniała to, co zmienić mogę, i mądrość, abym zawsze potrafiła
odróżnić jedno od drugiego."

DZIEWICA8
ODPOWIEDZ