Mówić czy nie mówić? A może się "Odkochać"?
: 13 lut 2014, 21:00
Nigdy się nie spodziewałam, że stworzę tutaj jakiś wątek. Jednak jako osoba bez absolutnie żadnego doświadczenia chciałabym przedyskutować moje uczucia.
Jak wygląda sytuacja. Jest sobie chłopak, nazwijmy go A. bo kto to jest w sumie nie ma większego znaczenia. Znam go z lekcji japońskiego. Jest ode mnie trochę starszy, bardzo grzeczne z niego stworzonko. Po farmacji, został na swoim uniwersytecie. Ogólnie to tak naprawdę niewiele o nim wiem. Wiem, że go lubię. To naprawdę fajny gość.
A teraz już to, co czuję. Czuję, że chciałabym go poznać bliżej, że moglibyśmy zostać bratnimi duszami. Ciężko mi mówić, że jestem w nim zakochana... raczej zauroczona. Jak mówi pewien cytat, który uznaję za mądry: "Im bardziej myślisz o człowieku, tym bardziej jest on wymyślony". Dlatego często muszę sprowadzać się na ziemię, odróżniać fakty od mojej fantazji. A fantazja to dokazuje, mam już dzięki niej trzy dobre wątki romantyczne na opowiadanie Chociaż doszłam do racjonalnej odpowiedzi na pytanie "dlaczego ci się podoba?" - ze względu na fajny głos (nietypowy, pewnie zostałby uznany za mało męski) oraz piekielnie żywą mowę ciała. I chyba mam słabość do doktorantów (na liście mężczyzn, którzy kiedykolwiek zwrócili moją uwagę jest 1 już tytułem doktora i 3 doktorantów oraz 1 wybitnie inteligentny i ambitny gość).
Oczywiście nic mi się nie odmieniło, nadal pozostaję aseksualna i jeśli cokolwiek to byłby to związek bez seksu. To problem jednak raczej drugoplanowy, bo głównym problemem jest to, czy w ogóle próbować pakować się w związek. Pytanie "mówić czy nie mówić" dotyczy właśnie czy powiedzieć w ogóle o swoich uczuciach. Planowałam coś w formie "lubię Cię, spędzać z Tobą czas, umówimy się na kawę?". Może jednak łatwiej się "odkochać/oduroczyć"? Tylko nie wiem jak to zrobić, więc każdą propozycję przyjmę do rozważenia Ale niestety zaczynam dochodzić do wniosku, że próba zakochania się w kimś innym prowadzi tylko do większej tragedii. Bo jesteś z kimś ale to kurde nie ten i o tym wiadomo, tak bardzo wiadomo...
Twierdzi się, że żałujemy tego, czego nie zrobiliśmy. I sporo w tym racji. Nie powiedzenie niczego w moim wypadku byłoby czysto zachowawcze, po prostu niczym nie ryzykuję. Jeśli powiem A. co czuję to:
-narażam się na odrzucenie - niefajne ale raczej skutecznie by mnie z niego wyleczyło, jestem na tyle racjonalna, że fantazja by sobie tego chłopaka w takim momencie odpuściła
-narażam się na zainicjowanie związku, w którym nasze oczekiwania będą niezgodne - to jest mocno niefajne
-a może się okaże, że też jest aseksualny? To jeszcze optymizm czy już urojenia?
-mogę poprawić komuś samoocenę - w końcu sporo ludzi jest samotnych, tego nigdy nie widać na pierwszy rzut oka, ale jeżeli jestem w stanie zaoferować komuś trochę ciepła, którego potrzebuje to czemu w pewnych granicach by tego nie zrobić?
I jeszcze taki cytat mi się przypomina:
"Czyny niezaistniałe wywołują często katastrofalny brak następstw." - S. J. Lec
A ja strasznie nie lubię katastrofalnego braku następstw, wolę już katastrofę jako następstwo. Ale się boję, śmieszności chyba najbardziej. Dlatego w sumie rozmowa o tym w realu jest dla mnie niemożliwa w tej chwili. Po prostu otoczenie się ucieszy, że "się zakochałam" i będzie katastrofa już i tak.
Jak wygląda sytuacja. Jest sobie chłopak, nazwijmy go A. bo kto to jest w sumie nie ma większego znaczenia. Znam go z lekcji japońskiego. Jest ode mnie trochę starszy, bardzo grzeczne z niego stworzonko. Po farmacji, został na swoim uniwersytecie. Ogólnie to tak naprawdę niewiele o nim wiem. Wiem, że go lubię. To naprawdę fajny gość.
A teraz już to, co czuję. Czuję, że chciałabym go poznać bliżej, że moglibyśmy zostać bratnimi duszami. Ciężko mi mówić, że jestem w nim zakochana... raczej zauroczona. Jak mówi pewien cytat, który uznaję za mądry: "Im bardziej myślisz o człowieku, tym bardziej jest on wymyślony". Dlatego często muszę sprowadzać się na ziemię, odróżniać fakty od mojej fantazji. A fantazja to dokazuje, mam już dzięki niej trzy dobre wątki romantyczne na opowiadanie Chociaż doszłam do racjonalnej odpowiedzi na pytanie "dlaczego ci się podoba?" - ze względu na fajny głos (nietypowy, pewnie zostałby uznany za mało męski) oraz piekielnie żywą mowę ciała. I chyba mam słabość do doktorantów (na liście mężczyzn, którzy kiedykolwiek zwrócili moją uwagę jest 1 już tytułem doktora i 3 doktorantów oraz 1 wybitnie inteligentny i ambitny gość).
Oczywiście nic mi się nie odmieniło, nadal pozostaję aseksualna i jeśli cokolwiek to byłby to związek bez seksu. To problem jednak raczej drugoplanowy, bo głównym problemem jest to, czy w ogóle próbować pakować się w związek. Pytanie "mówić czy nie mówić" dotyczy właśnie czy powiedzieć w ogóle o swoich uczuciach. Planowałam coś w formie "lubię Cię, spędzać z Tobą czas, umówimy się na kawę?". Może jednak łatwiej się "odkochać/oduroczyć"? Tylko nie wiem jak to zrobić, więc każdą propozycję przyjmę do rozważenia Ale niestety zaczynam dochodzić do wniosku, że próba zakochania się w kimś innym prowadzi tylko do większej tragedii. Bo jesteś z kimś ale to kurde nie ten i o tym wiadomo, tak bardzo wiadomo...
Twierdzi się, że żałujemy tego, czego nie zrobiliśmy. I sporo w tym racji. Nie powiedzenie niczego w moim wypadku byłoby czysto zachowawcze, po prostu niczym nie ryzykuję. Jeśli powiem A. co czuję to:
-narażam się na odrzucenie - niefajne ale raczej skutecznie by mnie z niego wyleczyło, jestem na tyle racjonalna, że fantazja by sobie tego chłopaka w takim momencie odpuściła
-narażam się na zainicjowanie związku, w którym nasze oczekiwania będą niezgodne - to jest mocno niefajne
-a może się okaże, że też jest aseksualny? To jeszcze optymizm czy już urojenia?
-mogę poprawić komuś samoocenę - w końcu sporo ludzi jest samotnych, tego nigdy nie widać na pierwszy rzut oka, ale jeżeli jestem w stanie zaoferować komuś trochę ciepła, którego potrzebuje to czemu w pewnych granicach by tego nie zrobić?
I jeszcze taki cytat mi się przypomina:
"Czyny niezaistniałe wywołują często katastrofalny brak następstw." - S. J. Lec
A ja strasznie nie lubię katastrofalnego braku następstw, wolę już katastrofę jako następstwo. Ale się boję, śmieszności chyba najbardziej. Dlatego w sumie rozmowa o tym w realu jest dla mnie niemożliwa w tej chwili. Po prostu otoczenie się ucieszy, że "się zakochałam" i będzie katastrofa już i tak.