Zgodzę się również z CloudninowaSWQ, że jeśli ktoś jest samotny, nie może być zadowolony z życia. Samotny w znaczeniu przeżywający uczucie osamotnienia. Ale to akurat nie jest i nie musi być związane z posiadaniem bądź nieposiadaniem partnera.
Tutaj mam na odwrót. Na imprezy kulturalne zdecydowanie wolę wybrać się w towarzystwie niż sama. W teatrze czy na koncercie chyba nie za dobrze czułabym się sama. Choć gdyby mi na obejrzeniu czegoś naprawdę bardzo zależało, to myślę że bym się przemogła gdyby akurat nie było nikogo kto chciałby ze mną tam się wybrać. Natomiast nie mam żadnych oporów przed tym by usiąść sama przy stoliku i zjeść coś bądź wypić. Może to kwestia tego, że bywam w takich miejscach, gdzie, jak zauważyłam, nie jestem jedyną osobą siedzącą samotnie przy stoliku. Widocznie istnieją knajpy dla dziwolągów. Wyciągam z torebki książkę i ludzie siedzący wokół w tym momencie mnie nie interesują. Na wynos kupuję jedynie wtedy, gdy śpieszę się na pociąg lub autobus.Nadia__ pisze: sama chodzę do kina, sama jeżdżę na koncerty (nawet za granicę) i nienawidzę, kiedy ludzie się temu dziwią - według nich powinnam na siłę ciągnąć kogoś ze sobą i opłacać mu wcale nietani bilet, czy też zostać w domu i się nad sobą użalać? A jedzenie czy kawę biorę na wynos, bo jednak sama przy stoliku czułabym się tak dziwnie jak Marshall ze wspomnianego "Jak poznałem waszą matkę", który po zerwaniu próbował sam chodzić na brunch i wszyscy kelnerzy traktowali go jak dziwoląga.