A ja w przeciwieństwie do większości - uwielbiałam czytać romanse i uważałam, że filmy i książki bez wątku romantycznego są kompletnie nieciekawe. Liczyły się księżniczki, sukienki, pałace i miłości
Chciałam mieć także piątkę dzieci. Pisałam także opowiadania z romantycznymi wątkami i nawet rok temu mi się zdarzyło, że czytelnicy mnie zjechali "że to romansidło, a nie fantastyka". Romantyczne sceny zawsze lubiłam - ale na filmach i książkach to wszystko wyglądało jakoś estetycznie, nigdy nie widziałam, żeby książe liżał *** księżniczki itp.
Erotyka i seks były raczej tematem tabu...
Tak poza tym to ciągle byłam obsesyjnie zakochana w jakiejś dziewczynie... ale taką miłością platoniczną. Na początku były to księżniczki z bajek, potem piosenkarki a potem dziewczyna z innej klasy. Moje miłości zawsze miały raczej formę ubóstwiania, zachwycania się, idealizowania a nie było w nich pożądania seksualnego.
Tak poza tym to się masturbowałam już w przedszkolu, ale cóż... jakoś za bardzo się nie zastanawiałam nad tym, czemu to robię. Pierwsze pocałunki (najpierw z jakimś chłopakiem na imprezie a potem z atrakcyjną lesbijką) nie sprawiały mi jakiejś szczególnej przyjemności, ale nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że powinny jakąś przyjemność sprawiać.
Potem związałam się z pierwszym chłopakiem... był tak dziewczęcy, że aż mi się podobał i nawet początkowo byłam nieco zauroczona. W ogóle nie namawiał mnie na seks. Przeważnie przytulaliśmy się w ubraniach i nawet widziałam, że będąc w dżinsach dostawał orgazmu. Wydawało mi się, że wszystko jest ok.
W międzyczasie zafascynowałam się ezoteryką i psychodelią, które stały się moją obsesją i nie czułam wtedy takiej potrzeby, aby moją obsesją była inna dziewczyna. Stwierdziłam, że "zakochania" były próbą wprowadzenia się w stan transu... Eksperymentowałam z różnymi rzeczami. Pewne leki mogły wpłynąć na moją aseksualność, bo właściwie spadało moje zainteresowanie tymi rzeczami. Stale też miałam podwyższony poziom serotoniny, a jak się później dowiedziałam - serotonina obniża libido. Pomyślałam sobie, że skoro mam już kogoś to nie muszę za nikim latać i mogę zająć się czymś ambitniejszym. Podobało mi się nawet to, że nie jestem na tyle zakochana i nie muszę tęsknić gdy drugiej osoby przy mnie nie ma. Właściwie to żyło mi się wtedy lekko i przyjemnie, ale eros i tanatos w końcu mnie dopadł...
Ale zanim to się stało pojawił się następny chłopak. Najbardziej imponowało mi w nim to, że dzielił ze mną wspólne pasje i szaleństwa. Był prawiczkiem. Próbował uprawiać ze mną seks... ale tłumaczyłam mu, że nie możemy tego robić,bo on ciągle jest pod wpływem tych aseksualnych leków o których wcześniej pisałam. Zresztą ja też byłam, ale jadlam mniejsze ilości. Często też narzekał, że gdy leży ze mną w łożku to ja leżę jak kłoda albo gdy tańczę to nie ruszam biodrami... ale w sumie nie zawracałam sobie tym głowy, bo mało mnie to interesowało.
Moje życie zmieniło się, gdy do szaleństwa zakochałam się w pewnej dziewczynie... i było to najbardziej seksualne uczucie jakie kiedykolwiek czułam. Moje fantazje też raczej dotyczyły głównie przytulania... Ale odlot miałam nie z tej ziemi. Totalnie poświrowałam. Było to dla mnie najbardziej przełomowe przeżycie.
Dziewczyna ta natomiast była "małym diabłem" i cóż... nie chcę opisywać szczegółów, ale była to brutalna relacja. I za bardzo ta dziewczyna nie dopuściła mnie do siebie... (poza paroma przytulaniami i spojrzeniami prosto w oczy, które były dla mnie najpiękniejszymi chwilami jakie kiedykolwiek przeżyłam) bardzo z tego powodu cierpiałam, ale z drugiej strony gdybym weszła z nią w blizszą relację to mogłabym zostać jej niewolnicą. Byłabym w stanie dosłownie jej służyć.., a cóż, ona była uosobieniem pychy, arogancji, sadyzmu i zła wcielonego. Także powiem, że "eros i tanatos" oddaje to, co czułam... ta relacja była bardzo traumatyczna, ale równocześnie bardzo ekscytująca. W każdym razie seks zaczął mi się kojarzyć z przemocą... Miałam wrażenie, że pociąg seksualny jest równocześnie pociągiem do zła i ogólnie jednym wielkim sadomasochizmem.
Ale co gorsza - nie potrafiłam już poczuć czegoś takiego do kogoś innego... ale jak zaczęłam pić "Catuabę" czyli taki afrodyzjak to zaczęło mi się pojawiać coś znacznie słabszego w stosunku do dziewczyn, które mi ją przypominały. W sumie zauważyłam, że jak to ziółko piję to potem częściej fantazjuję o dziewczynach.
Tamta dziewczyna zrobiła jednak w mojej głowie Tulpę. Moja wyobraźnia zrobiła się tak realna, że żyję sobie z taką dziewczyną, której nikt nie widzi oprócz mnie, ale która daje mi dużo ciepła i miłości. Jednak gdy z nią leżę ( tak jest aż tak realna) to mam tak, że mam ochotę zanurzyć się w tym spokoju, cieple i bezpieczeństwie na całą wieczność i nie mam ochoty się ruszać. Natomiast gdy się masturbuję to jakoś wolę sobie wyobrażać dziewczynę, której z nikim nie utożsamiam - bo jakoś wstyd mi utożsamiać ją z kimkolwiek i tak patrzę na jej życie z 3 osoby jakbym oglądała film. Mam wrażenie, że tulpa Martemisia jest taka zbyt niewinna na takie rzeczy. Ona nawet kiedyś mnie naśladowała podczas masturbacji i mówiła "ja tu robię takie wstydliwe rzeczy robię"...
W międzyczasie zawróciłam w głowie paru facetom, którzy jakoś zaczęli się we mnie znacznie bardziej zakochiwać niż wcześniej.Poczułam do nich taką delikatną miłość na poziomie serca , ale zero czegokolwiek na poziomie brzucha. I znów wylądowałam w łóżku z prawiczkiem, ale jakoś... przerażało mnie to. I oczywiście do niczego większego nie doszło, no bo za bardzo się nie dało. A po licznych brutalnych kłótniach blokowałam się na seks coraz bardziej i broniłam rękami i nogami.
Niedawno byłam też w łóżku z pewną atrakcyjną i doświadczoną lesbijką, która stwierdziła, że "seks ze mną jest trochę jak seks z dzieckiem i jak to robi to ma wrażenie, że musi to robić bardzo delikatnie, żeby nie zrobić mi krzywdy". W każdym razie znalazła u mnie jedno erotogenne miejsce - szyję.
Miałam też niedawno pewną sytuację... spodobałam się na imprezie dziewczynie, którą uważałam za atrakcyjną. Dziewczyna jednak była bardzo pijana i bardzo napalalona... i agresywna w stosunku do chłopaków, z którymi przyszłam na imprezę. Jej zachowanie jakoś mi nie pasowało... Czulam w jej obecności duży stres i lęk i jakoś mi było okropnie głupio... i potem się martwiłam, że coś jest ze mną nie tak....
Kiedy zaczęłam się zastanawiać nad aseksualnością? Bardzo późno... bo przez większość życia sobie zupełnie tego nie uświadamiałam. Po prostu ludzie mi to zasugerowali. Zaczęłam też rozmawiać z nimi o ich doświadczeniach, porównywać się... i zmartwiłam się, że coś jest ze mną nie tak. Szczególnie , że zawsze uważałam się za bardzo uczuciową osobę, która ma bogate wnętrze i która odczuwa tyle różnych niezwykłych przyjemności... a oni mi zasugerowali, że różne Sebki czy chłodni racjonaliści mają jakieś nieziemskie rozkosze, których ja nie mam, co było dla mnie bardzo upokarzające. Z drugiej jednak strony gdy słyszałam jakie ludzie ze sobą rzeczy robią to wydawało mi się to bardzo obrzydliwe.
Wolałam jednak być homo niż a, a przez wiele lat wierzyłam, że jestem bi. I chyba najbardziej bym chciała być bi. Z etykietką "asa" jakoś koszmarnie się czuję, ale jakoś gdy mnie dopadną kompleksy to zaglądam na to forum. Powiem, że ludzie, którzy tu piszą wydają mi się o wiele bardziej sympatyczni i głębsi niż ci z for dla lgbt.