Kolorowe życie samotnika po 40stce.
: 16 sie 2006, 05:24
Zaznaczam z góry, że nie piszę tego bo mam emocjonalną potrzebę tylko chciałem poruszyć ciężki temat.
Wielu z nas tu jest jeszcze młodych. Wielu zadeklarowało że niechce mieć rodzin (rodzina = conajmniej 2 osoby) i świetnie się czuje w skórze asa nie pragnącego żadnego związku.
Zastanawiam się czy ktoś poza mną pomyślał nad tym co bedzie dalej. Zastanawiam się bo wiem że poza moim problemem asa nic co ludzkie nie jest mi obce. Czyli praktycznie mam wszystkie te same objawy jakie przychodzą z wiekiem innym ludziom. Mam 26 lat i nie bawi mnie już (jak kiedyś) łażenie po klubach po nocy, upijanie się w trupa i wracanie o świcie (traktuje to jako normalne – niechęć przychodzi z wiekiem). Nie interesuje mnie już (jak kiedyś) rozmowa z mamą, która od pewnego czasu straciła u mnie monopol na dobre rady czy zwierzanie się (znowu przychodzi z wiekiem). Ale mniejsza z tym. Co mnie jeszcze nie przeraża ale zaczynam się zastanawiać to co będzie za 15 - 20 lat. W momencie jak jakiekolwiek możliwości rozwoju osobistego się wyczerpią (powiedzmy zawodowe, edukacyjne - niewiem jakie jescze mogą być) i zwyczajnie już nie bedzie mi się chciało wiecej walczyć z wiatrakami. Jakiekolwiek zajęcia, które dają mi dziś nadzieję i chęć wstania rano zwyczajnie się zakończą. I oczywiście znowu uważam że zdarza się to ogólnie wszystkim ludziom. Tylko że oni mają rodziny co wymaga odpowiedzialności (dzieci, potrzeba zapewnienia im bytu i pomoc finansowa w zakładaniu własnych rodzin = wstawanie rano do pracy). Poza wszystkimi problemami psychicznymi jakie uderzają człowieka po 40stce, w moim przypadku dojdzie jeszcze samotność (oby nie). Rodzice zaczną umierać. Zostanę bez nikogo komu mógłbym dozgonnie zaufać i powiedzieć o wszystkim. A za takiego kogoś nie uważałbym nikogo poza małżonką (bo się jedzie na tym samym wózku od lat) i psychologiem (bo od tego jest). Obawiam się że wynikiem życia samemu dla siebie (w wieku 40-45 lat) może być kompletny roztrój emocjonalny, depresja i na koniec wariatkowo (Srebrzysko lub Maćki – to dla Gdańszczan ).
Chciałem się zapytać czy ktoś to widzi w bardziej kolorowych barwach. Czy jest jakiś sposób na życie SAMEMU po 40stce? I ogólnie co o tym myślicie?
Wielu z nas tu jest jeszcze młodych. Wielu zadeklarowało że niechce mieć rodzin (rodzina = conajmniej 2 osoby) i świetnie się czuje w skórze asa nie pragnącego żadnego związku.
Zastanawiam się czy ktoś poza mną pomyślał nad tym co bedzie dalej. Zastanawiam się bo wiem że poza moim problemem asa nic co ludzkie nie jest mi obce. Czyli praktycznie mam wszystkie te same objawy jakie przychodzą z wiekiem innym ludziom. Mam 26 lat i nie bawi mnie już (jak kiedyś) łażenie po klubach po nocy, upijanie się w trupa i wracanie o świcie (traktuje to jako normalne – niechęć przychodzi z wiekiem). Nie interesuje mnie już (jak kiedyś) rozmowa z mamą, która od pewnego czasu straciła u mnie monopol na dobre rady czy zwierzanie się (znowu przychodzi z wiekiem). Ale mniejsza z tym. Co mnie jeszcze nie przeraża ale zaczynam się zastanawiać to co będzie za 15 - 20 lat. W momencie jak jakiekolwiek możliwości rozwoju osobistego się wyczerpią (powiedzmy zawodowe, edukacyjne - niewiem jakie jescze mogą być) i zwyczajnie już nie bedzie mi się chciało wiecej walczyć z wiatrakami. Jakiekolwiek zajęcia, które dają mi dziś nadzieję i chęć wstania rano zwyczajnie się zakończą. I oczywiście znowu uważam że zdarza się to ogólnie wszystkim ludziom. Tylko że oni mają rodziny co wymaga odpowiedzialności (dzieci, potrzeba zapewnienia im bytu i pomoc finansowa w zakładaniu własnych rodzin = wstawanie rano do pracy). Poza wszystkimi problemami psychicznymi jakie uderzają człowieka po 40stce, w moim przypadku dojdzie jeszcze samotność (oby nie). Rodzice zaczną umierać. Zostanę bez nikogo komu mógłbym dozgonnie zaufać i powiedzieć o wszystkim. A za takiego kogoś nie uważałbym nikogo poza małżonką (bo się jedzie na tym samym wózku od lat) i psychologiem (bo od tego jest). Obawiam się że wynikiem życia samemu dla siebie (w wieku 40-45 lat) może być kompletny roztrój emocjonalny, depresja i na koniec wariatkowo (Srebrzysko lub Maćki – to dla Gdańszczan ).
Chciałem się zapytać czy ktoś to widzi w bardziej kolorowych barwach. Czy jest jakiś sposób na życie SAMEMU po 40stce? I ogólnie co o tym myślicie?