Po licznych analizach i autorefleksjach wreszcie odkryłam, jakie czynniki przyczyniły się do mojego ostatniego [jednego z dwóch na przestrzeni całego życia!]
mocnego zauroczenia.
Byłam przekonana, że zakochuję się z wielkim trudem, opornie, wręcz że jestem odporna na wdzięki wszystkich mężczyzn. I istotnie -mało kto mi się podoba na tyle, by czuć do niego
romantyczno-erotyczny pociąg [odpowiednik pociągu seksualnego u normalnych ludzi] - zazwyczaj kończy się na wypranym z emocji stwierdzeniu o ściśle estetycznym zabarwieniu: "ładny"/ "nieładny", jak bym mówiła o kocie rasowym albo obrazie w muzeum.
To co mi się przytrafiło niespełna pół roku temu mocno zaskoczyło samą mnie.
Słowa Patryka bardzo mocno mnie przekonują:
Uważam,że kluczowa jest samoocena.Ktoś zakochany w sobie może nie dosłownie ale wydziela feromony jak samica w rui.Ktoś mający niską samoocenę każdą swoją komórką emanuje przekazem hej nic ciekawego tu nie znajdziecie.[...] mowa ciała,swoboda zachowania jakie płyną z pozytywnej samooceny są przez innych podświadomie odbierane.
Tak!
Po pierwsze, mężczyzna na którego trafiłam był
dumny i sympatyczny zarazem. Myślę, że mógł być Gwiazdą Socjometryczną, choć nie miałam jak tego zweryfikować. Na oko - był.
Sympatyczność bez dumy często może iść w stronę pajacowatości... tu jego duma wywierała szacunek. Po pierwszym spotkaniu i rozmowie nie byłam zakochana ani zauroczona - miałam neutralne podejście, z tendencją ku pozytywnemu. On miał aurę stworzoną przez swój narcyzm. Naprawdę przyciągał i intrygował.
Po drugie: doszło między nami do pewnego spięcia, nieporozumienia - już po pierwszym spotkaniu. Wygarnęłam mu coś, strzeliłam focha i .... z perspektywy czasu widzę, że
jego reakcja na mój foch i to jak ja odebrałam jego reakcję zadecydowało o zauroczeniu i wejściu do paszczy lwa.
Na następnym spotkaniu widać było po nim, że poczuł się
urażony, dotknięty, że zabolał go mój foch. Że
było mu przykro i że naprawdę nie rozumiał mojego agresywnego zachowania. Ale na moje agresywne zachowanie (wynikające z nieporozumienia!) on nie odpowiedział agresją tylko okazaniem, że mu przykro. Zło dobrem zwyciężył,
zadziałał na moje Sacrum... To mnie rozczuliło i zaczęłam wreszcie go zauważać. Przestał być neutralny. Nie wiem, czy to ciepło i wrażliwość jakie w nim dostrzegłam wtedy i które dostrzegałam także później, w miarę rozwijania się naszej znajomości, były autentyczne czy może były jedynie pozorami które lubią mylić. Wydaje mi się, że on naprawdę jest
CIEPŁY I WRAŻLIWY.
Dzięki temu doświadczeniu przekonałam się, że działają na mnie mężczyźni
piękni [delikatna buzia, delikatny zarost, zgrabny nosek, mała szczęka i żuchwa, sympatyczna ciepła mimika, brak otyłości, nie-duże dłonie, gdyż nienawidzę u mężczyzn cech silnie męskich typu wielkie dłonie z grubymi palcami czy mocno zarysowana szczęka, o nieee!!!],
dumni, ciepli i wrażliwi.
Testosteronowym mężczyznom [zarówno z wyglądu "testosteronowym" czyli pakerom, o millerowym głosie, o dużym owłosieniu etc. jak i z charakteru "testosteronowym" czyli agresywnym, głośnym, zimnym] mówię stanowcze NIE, DZIĘKUJĘ.
Cenne doświadczenie. Im więcej mężczyzn poznam, tym bardziej się przekonam o tym, co naprawdę lubię. Na razie to moje nieszczęsne zauroczenie (nieszczęsne bo bardzo ciężko z niego wyjść, a facet nie dał mi szansy) pozwoliło mi na nakreślenie tych cech, które wymieniłam. Plus to że lubię egzotykę.
A gdy już przekonam się jakimi cechami powinien odznaczać się "mój typ" czyli mężczyzna idealny to... dojdę do uniwersalnej konkluzji, którą co mądrzejsi i bardziej niż ja doświadczeni już znają, mianowicie: taki mężczyzna jakiego chcesz NIE ISTNIEJE.
Im więcej szczegółowych cech wymienię, tym mniejsze szanse, że taki się znajdzie.
Póki co jestem na etapie, że nie do końca wiem, czego chcę.