Ja z roku na rok coraz bardziej doceniam (pozytywny) wkład innych w moje życie, ale przy tym coraz bardziej zawęża się grono osób, z którymi chcę utrzymywać jakiekolwiek prywatne relacje. Podejrzewam jednak, że to wynika z osobliwej zmiany, jaka nastała w moim życiu towarzyskim po ukończeniu szkoły i rozpoczęciu studiów - tj. rozbicie formy codziennych lekcji od 8 do 15 sprawił, że dużo więcej czasu zaczęłam spędzać sama, a uniwersytet traktować ściśle jako miejsce, w którym przychodzę się uczyć. Dosłownie wszyscy moi bliscy znajomi są tysiące kilometrów ode mnie.
Coraz częściej myślę więc o tym, jak przyjemnie było po prostu posiedzieć z kimś i nie myśleć za dużo, pójść na kawę, film, pojechać gdzieś bez zobowiązań. Z tych zwyczajnych spotkań często rodziły się dobre pomysły i plany, bo jest wiele rzeczy, które głupio jest mi robić samej albo dużo lepiej robi się razem. I naturalnie są też zajęcia i tematy, o których nie wiem lub którymi się nie zainteresowałabym się, gdyby nie czyjaś podpowiedź.
Też nie sprawia mi problemu załatwianie żadnych spraw administracyjnych albo ściśle związanych z określonym zadaniem, typu praca nad projektem. Zupełnie jednak nie potrafię wychodzić z inicjatywą i właściwie zawsze przyjaźniłam się z bardzo otwartymi i towarzyskimi osobami, których osobowość stanowiła zdrową przeciwwagę dla mojej (bardziej refleksyjnej, ale też niejednokrotnie po prostu smętnej i nudnej
) Studia to zupełnie inna dynamika, w której się towarzysko nie odnajduję.
Z osobami, które znam i w których towarzystwie czuję się dobrze, rozmowa płynie i płyną też moje myśli. Wśród obcych osób nie czuję się tak swobodnie i najczęściej przychodzą mi do głowy tematy bardzo poważne, co czasami zakrawa o absurd. Niedawno na goodreads trafiłam na (nieprzychylną) recenzję, której autor porównywał bohaterkę książki do ludzi, którzy spotkawszy go na imprezie i dowiedziawszy się, że jest astronomem, zaczynają go zanudzać serią pytań na ten temat i własnymi przemyśleniami, co on uważa za kompletne nieporozumienie. Pomyślałam wtedy, że to byłabym w 100% ja.
Staram się jednak nie uprzedzać za bardzo, pamiętając, że łatwo jest utworzyć wokół siebie echo chamber - sądzę, że to ani nieszczególnie dobre, ani uszczęśliwiające.