nie zazdrość, tylko trenuj.nightmare pisze: Zazdroszczę.
Wiele rzeczy mi nie wychodzi, bo nieraz mam za duży rozmach i za bardzo ingeruję w przepis




nie zazdrość, tylko trenuj.nightmare pisze: Zazdroszczę.
Oj bywają takie przypadki, bywają- wychowane przez mamusie na kaleki życiowe.dziwożona pisze:Po prostu matka wychowała go na udzielnego księcia, który ma wszystko podane do stołu, a potem sprzątnięte. I taki królewicz idzie w świat z przeświadczeniem, że wszyscy mają mu usługiwać. No, ale on to przesadza zupełnie.
Wychodzi na to, że jestem:-) ale ja naprawdę nie użalam się na to. Trudno organizowac posiłki dla rodziny raptem dwuosobowej, gdy dziecko fruwa między jedną szkołą a drugą, tym bardziej, że jakoś tak jest iż staramy się jadac wspólnie. Zgranie tego w czasie przysparza mnie problemów, nie dziecku:-) Jednym słowem planowanie i organizacja to nie mój żywioł. Nie potrafię życ od kreski do kreski, zostawiam sobie margines swobody, nie nadążam za czasem, który jest nieubłagany, stąd tylko lekko drażni mnie (jak najbardziej słuszne czasami) "kiedy obiad?".dziwożona pisze:Przecież nie jesteś jednoosobową jadłodajnią.
Ha, moja prababcia zwykła mawiać, że "chłop to ozdoba ścian" i na takiego swego syna a mojego dziadka wychowała, co z kolei moja ciotka przeniosła na swoich synów. Szlag mnie trafiał, kiedy widziałam jak koło nich skacze... jednak przyszła kryska na matyska, poszli na studia, z dala od domu rodzinnego, w wieku 19 lat trzeba było się nauczyć jak się herbatę parzy.od nowa pisze:Oj bywają takie przypadki, bywają- wychowane przez mamusie na kaleki życiowe.dziwożona pisze:Po prostu matka wychowała go na udzielnego księcia, który ma wszystko podane do stołu, a potem sprzątnięte. I taki królewicz idzie w świat z przeświadczeniem, że wszyscy mają mu usługiwać.
trochę tak: przez 6 dni w tygodniu gotuję tylko dla siebie i ewentualnie siostry, w niedzielę odżywiam już większe stadko. Co prawda nie pytają kiedy obiad, ale gdy pichcę coś nowego zdarza im się zmarszczyć nos zaglądając do garnka i wycedzić pogardliwie" A to co to jest?", po czym się krzywią - to też wkurzaLibro:-) czyli gotowanie nie jest jeszcze Twoim obowiązkiem codziennym nakarmieniem rodziny, gdy ta głodna czeka i co kilka minut pyta "kiedy obiad?
Libro, nie z moim charakterem:-) zawsze znajdę coś ciekawszego do zrobienia;-) a głodomór o tyle jest dobrze wychowany, że dzwoni i powiadamia iż wraca już do domu:-) gorzej gdy mnie nie ma, radzi sobie sam (na szczęście) no cóż, kuchnia najwyraźniej nie jest moim królestwem;-)Libra pisze:
Lizzy, mówisz, że nie żyjesz w zgodzie z planowaniem i organizacją, ale jakby tak pokombinować i znaleźć dania które możesz przygotować wcześniej w wolnej chwili i podgrzać tuż przed przyjściem głodomora?
Polecam urtikową dynię. Sporządziła nam świetne śniadanie w Katowicach. Niestety, Urtika to ranny ptaszek, nie miałam więc szans podpatrzeć co i jak robi. Znam za to efekt końcowy. Mniam. Jeszcze lepiej nadaje się na obiad czy kolację. Rzuć koleżanko przepisem... Do tej pory z dyni interesowały mnie głównie pestki... reszta lądowała na kompościeurtika pisze:Jak co roku jesienią, na moim stole króluje dynia i różne z niej rozmaitości: bigosy, lecza, gulasze, zupy, surówki, sałatki, i na słodko i na słono i ostro.
Oj ja też optuję za jakimś pysznym przepisem, pierwszy raz widzę takie wykorzystanie tej roślinki - właściwie jak Artemis interesują mnie tylko pestki, a reszta raczej miała inne przeznaczenie - dynia zawsze mi się kojarzy z leżącymi odłamkami w kurniku - a to taki rarytasArtemis pisze:Polecam urtikową dynię. Sporządziła nam świetne śniadanie w Katowicach. Niestety, Urtika to ranny ptaszek, nie miałam więc szans podpatrzeć co i jak robi. Znam za to efekt końcowy. Mniam. Jeszcze lepiej nadaje się na obiad czy kolację. Rzuć koleżanko przepisem... Do tej pory z dyni interesowały mnie głównie pestki... reszta lądowała na kompościeurtika pisze:Jak co roku jesienią, na moim stole króluje dynia i różne z niej rozmaitości: bigosy, lecza, gulasze, zupy, surówki, sałatki, i na słodko i na słono i ostro..