Pewnie nie ma tu nikogo, kto by (chcąc czy nie chcąc) nie wiedział, że rozpoczęła się emisja szóstego sezonu "Gry o tron". Ale trudno, pomimo że "GoT" wyskakuje od kilku dni nawet z lodówki, to ja i tak nie omieszkam się wyprodukować coś na ten temat.
Pierwszy odcinek s06e01 "The red woman" można obejrzeć "po legalu" za darmo i bez rejestracji na HBO GO. Przynajmniej teoretycznie, bo wczoraj wieczorem ni cholery nie udało mi się dopchac do streamu, więc trzeba było radzić sobie inaczej.
[Spoilery!]
Ogólnie można powiedzieć, że pierwszy odcinek szóstej serii kontynuuje wątki z finału piątego sezonu. Nie było więc "trzęsienia ziemi", tylko raczej spokojna kontynuacja bez wprowadzania nowości. Oj tam ktoś tam został zaszlachtowany, ale to norma w tym serialu. No i jeśli ktoś do tej pory uważał tytułową "red woman", czyli Melisandre za niezła laskę, to juz chyba tak nie sądzi. I to tyle z twistów, a wg mnie "twiscików".
A tak poza tym, to trochę było mi smutno, że mojej faworytce do Żelaznego Tronu - Aryi, nie wiedzie się zbyt dobrze (zamiast królową krain Westeros - zostanie ślepym mistrzem klasztoru Shaolin?
). Za to było mi miło, ze inna bohaterka, którą darzę lekką sympatią, czyli Margaery Tyrell, pozostająca niestety wciąż w szponach... Wróbla, nie daje się złamać.
Tak naprawdę jednak nie pamiętam żadnych głębszych emocji po tym odcinku. Trochę mam już ten serial w d..., ale i tak polecam, bo moim zdaniem ciężko o coś lepszego tej wiosny.