Jeśli chodzi o moje szkolne lata to najlepiej wspominam ogólniak.
Ja też
. I powiem szczerze, że to dość zaskakujące. W teorii bowiem, to w gimnazjum i podstawówce (ta sama klasa), byłam w klasie, która miała najlepsze wyniki, była zawsze wyróżniana itp. Natomiast w liceum byli ludzie z różnych środowisk, różnych szkół i z różnymi ocenami. Natomiast powiem szczerze, że mimo iż trafiały się w tej klasie jednostki iście "genialne" (na przykład pani, która była miłośniczką Hitlera), to to towarzystwo odpowiadało mi bardziej niż gimnazjalne. Było zdecydowanie bardziej przyjemnie na lekcjach, owszem, hałas był, często nie do zniesienia, często problemy z nie powiem jakiej części ciała, ale poza tym, naprawdę w porządku atmosfera. Przede wszystkim nie było takiej szalonej rywalizacji, na zasadzie, jak czegoś nie umiesz, nie potrafisz czy uczyć się gorzej, to ktoś się z ciebie podśmiewa czy krzywo na ciebie patrzy.
Myślę , że dobrym rozwiązaniem byłaby tzw. selekcja - np. oddzielną klasę tworzą najzdolniejsi , oddzielną przeciętni i na koniec w jednej klasie ci , którym nauka nie idzie i nie zależy im na niej. Dla każdej pewnie musiałby powstać odrębny program nauczania.Być może ci bardziej ambitni i chcący się uczyć mieliby spokój bo nikt by im nie dokuczał albo nie ściągał w dół. Gdy mówię o pomyśle na wprowadzenie ,,selekcji'' wielu reaguje z oburzeniem jak na hasło , że uczyć powinni się tylko ci co chcą.
Teoretycznie pomysł selekcji jest okej, ale... No właśnie, zawsze jest ale. Na jakiej podstawie? Ocen we wcześniejszych latach? Opinii nauczycieli? Egzaminów? Wszystko bowiem potrafi być zgubne i dać mylny obraz danej osoby. Pamiętam do dziś, jak na egzaminie gimnazjalnym z matematyki miałam 40 punktów, chociaż w gimnazjum z matematyki byłam strasznie słaba (choć matematyczkę uwielbiałam
). A moja dobra koleżanka, która zawsze mi pomagała i ogólnie jest typowym ścisłowcem, dostała jakoś niewiele ponad trzydzieści. Jak zobaczyłam jej minę, to aż mi się głupio zrobiło i nie byłam do końca pewna, czy się cieszyć z tych swoich czterdziestu punktów, bo zdałam sobie sprawę z tego, że bardzo mi się pofarciło. Kompletnie nie znam się na fizyce, trafiłam akurat na wzór, który pamiętałam jako jeden z nielicznych, moja wiedza geograficzna też leżała (i leży do dziś trupem), a wszystkie zadania zamknięte strzeliłam i strzeliłam dobrze. I tak to czasem bywa z testami właśnie. Nawet dając temat do wypracowania czy referatu, nie zawsze jest jasność, bo zdarza się czasem tak (jak mojej znajomej na maturze z historii), że ktoś świetnie zna się na wielu dziedzinach danego przedmiotu, ale trafi akurat na taki temat, że polegnie. I odwrotnie, ktoś przeciętnie zainteresowany danym kierunkiem, może trafić akurat na takie zagadnienie, które rozumie bardzo dobrze.
Czy to jest sympatia i antypatia czy raczej feminizm ?
Według definicji sjp.pwn:
feminizm
1. «ruch na rzecz prawnego i społecznego równouprawnienia kobiet; też: ideologia leżąca u podstaw tego ruchu»
2. «zjawisko występowania zewnętrznych cech żeńskich u mężczyzn»
Jeśli równouprawnienie kobiet i mężczyzn, to jaki feminizm dostrzegasz w wywyższaniu i jawnym, niesprawiedliwym traktowaniu którejkolwiek płci? Antypatia. Tylko i wyłącznie. Możliwe, że jakiś uraz. Ja miałam takiego nauczyciela, który też faworyzował dziewczęta i... jego faworyzacja, z dzisiejszego punktu widzenia, wydaje mi się bardzo... specyficzna, chociaż wtedy tak tego nie postrzegałam
. Pewne sprawy widzi się "po". Natomiast mój informatyk z liceum miał swoje powiedzonka na temat blondynek, do połowy dziewcząt zwracał się "Zosiu?" i rzucał szowinistycznymi żartami, a przy tym facetom jakby "automatycznie" wstawiał za wszystko minimum trzy, a z dziewcząt najpierw musiał trochę podrwić, co nie przeszkadzało mi wcale mieć u niego szóstki i go lubić jako wesołego, fajnego człowieka
.
Ogolnie zaliczenie kumpeli trwalo nie wiecej niz 5min kiedy kumpla nie bylo widac przez minimum 15min. I znow sie pojawia tosamo pytanie co wyzej zadalem.
Przypomniał mi się mój fizyk z liceum xD. Mieliśmy tylko rok fizyki, pan bardzo miły, ale tak cicho mówił, że nawet przy absolutnej ciszy, w ostatnich ławkach nie było go słychać. No ale absolutnej ciszy nie było. Był hałas, chaos, a na sprawdzianach, istna praca grupowa. Pan stał na środku i wołał: "Nie ściągać, bo będę zabierał kartki", a dziewczeta biegały od rzędu do rzędu, bez cienia skrępowania podając sobie sprawdziany. Niestety, jestem tak beznadziejna z fizyki, że nawet taka forma nauki zakończyła się dla mnie (jako jedynej spośród tego grona) tróją na koniec. Pan na koniec to zobaczył, bardzo się obruszył, wziął mnie do odpowiedzi. Zadał mi pierwsze pytanie, nie pamiętam nawet jakie, później dyskutował ze mną o spadochronie i jakichś tam prawach, coś usiłowałam mówić, ale średnio mi to wychodziło. Pan praktycznie wszystko za mnie dopowiedział, po czym takim zrezygnowanym głosem, rzucił: "Dobrze, usiądź... Masz cztery".
Moj wychowawca wprowadzil sobie swoje regoly ze z dniem w ktorym uczen staje sie pelnioletni czyli osiaga wiek 18lat, nie przyjmuje od niego usprawiedliwien wypisanych przez rodzica poniewaz taki uczen jest sam za siebie odpowiedzialny i sam ma obowiazek sie usprawiedliwic. Mozna by rzec ze to swietny pomysl lecz w praktyce wygladalo to zupelnie inaczej. Jedna z 3 dziewczat w klasie zajmowala sie dla wychowawcy wypisywaniem wszelkich pierdol w dzienniku - zwykle przepisywanie danych z tygodnia na tydzien bo wychowawcy sie po prostu niechcialo. ...
Czy to jest w ogóle zgodne z prawem? Pytam o ten dziennik w szczególności. U nas w gimnazjum przez krótki czas, nauczyciele wpadli na pomysł, by jeden z uczniów nosił dziennik od klasy do klasy, bo im się do pokoju nie chciało biegać. Przylazła jakaś kontrola i dostali ostro po dupie, i natychmiast z tego zrezygnowali. W liceum natomiast miałam dziennik elektroniczny. Jeden nauczyciel wybierał sobie uczniów do obsługi (właśnie ja się tym zajmowałam), ale w teorii nie miałam prawa samodzielnie wstawiać ocen i tym podobne. Musiał siedzieć obok i wszystko sprawdzać. Ale to ja się wszystkim zajmowałam, bo on nawet hasła wpisać nie umiał
. Tyle, że ja byłam uczciwa i nie reagowałam na fochy moich koleżanek, które się obrażały, że im nie poprawiłam oceny. Natomiast w innych klasach - hulaj dusza
.