A patronem dnia dzisiejszego jest sen spod znaku 'zagłada świata'.
Śniło mi się, że jakieś złe moce zaplanowały zniszczenie Ziemi, ale na szczęście ich plan został w miarę wcześnie wykryty i było jeszcze trochę czasu na próbę zniweczenia tego planu. Zostałam członkinią ekspedycji, która musiała udać się do miejsca, w którym rozpocznie się seria eksplozji nuklearnych mających na celu całkowite zniszczenie planety. Droga tam prowadziła pod ziemią, przez całkowicie zalane wodą stare tunele należące do oceanarium. Poruszaliśmy się w dwójkach, bo w tunelach było dość niebezpiecznie (wciąż jeszcze można było spotkać tam rekiny, ośmiornice; było też sporo zabezpieczeń przeciwko ucieczce tych stworzeń i musieliśmy uważać, żeby zabezpieczenia nie zwróciły się przeciwko nam). Jak się okazało, wszyscy potrafiliśmy oddychać pod wodą bez żadnych akwalungów (w sumie śmieszne uczucie, ale całkiem przyjemne).
Ja płynęłam chyba w trzeciej czy czwartej z kolei dwójce i między innymi w jednej z 'komnat' musieliśmy zmykać przed żarłaczem ludojadem; w innej ledwo odratowaliśmy kolegę z jednej z poprzednich dwójek (wplątał się w mechaniczne wodorosty), w jeszcze innej musieliśmy ostro dawać czadu z prędkością, bo był w niej sterowany fotokomórką system, który wypuszczał trujący gaz, który wybuchał w zetknięciu z ludzką skórą - jeśli płynęło się dość szybko, rozprzestrzeniający się gaz nie docierał do człowieka. Kiedy dotarliśmy do przedostatniej komnaty, okazało się, że mamy kłopoty, bo wyjście z tunelu opanowały krwiożercze gumowe mątwy i zaczynały właśnie zasypywanie wyjścia szlamem i mułem, żeby nie dało się wydostać. Na szczęście znaleźliśmy alternatywną drogę ucieczki, ale pojawiła się inna przeszkoda - sterowana magicznie brama. Otworzyć ją mógł jedynie czarnoksiężnik, a w naszej drużynie był tylko duch czarnoksiężnika, który nie mógł korzystać ze swoich mocy bez ciała. Jedynym wyjściem dla niego było znalezienie "nosiciela". Oczywiście padło na mnie - duch wyszeptał mi do ucha jakieś słowa w dziwnym języku i wniknął w moje ciało. Sama zaczęłam mówić w tym dziwnym języku i udało mi się (a właściwie to duchowi czarnoksiężnika, który siedział w moim ciele) otworzyć magiczną bramę. W końcu wypłynęliśmy z tuneli.
Problem się jednak nie skończył - okazało się, że duch nie może opuścić mojego ciała sam z siebie. Wyjścia były dwa - albo ktoś mnie śmiertelnie przerazi, albo wprowadzą mnie w stan śmierci klinicznej. Na szczęście udała się opcja z przerażeniem - jak tylko duch opuścił moje ciało, od razu musiałam zasłonić oczy i uszy, żeby nie mógł wniknąć z powrotem (dopóki nie wyrównały się poziomy materii - przez pewien czas po wyjściu ducha, materia z tego świata i z tamtego były płynne i się przenikały i trzeba było poczekać aż się zestalą, inaczej połączą się za pośrednictwem kanałów, które u ludzi były reprezentowane przez zmysły - tak to wyjaśniał Frodo, który również był w naszej drużynie
).
Mogliśmy ruszyć dalej - okazało się, że proces zniszczenia już się dokonywał - świat tonął w ogniu, a my zobaczyliśmy nagle hologram, który przedstawiał różne miejsca na Ziemi i mogliśmy tylko biernie przyglądać się temu, jak pęka skorupa ziemska, jak ludzie wyparowują, budynki znikają, wznoszą się grzyby atomowe i wszystko znika.
I wtedy się obudziłam.