Nie ma w języku polskim słowa "red".Ten kolor nazywa się
czerwony. Albo czerwień.
Jeżeli o mnie chodzi: nie maluję się w ogóle, więc problem szminki nie istnieje. Jeśli chodzi o ubiór, owszem noszę czerwony. Z poprawką na to, że większość moich strojów pozadomowych (w szczególności "górnych": koszule, tuniki, swetry, szaty) jest wielobarwna. I na to, że mam swój styl, który odbiega i od tego, jak zdaniem społeczeństwa powinna ubierać się kobieta w moim wieku, i od stylu uznawanego za seksowny, i często nawet od typowego stroju europejskiego. Na przykład najbardziej czerwone z moich strojów to:
1. Sztruksy czerwone we wzór typu paisley ("łezki").
2. Indyjska tunika, czerwona w delikatny złoty wzór i wyszywana wzdłuż rozcięcia i stójki złotymi koralikami oraz cekinami.
3. Bawełniany sweter (jestem uczulona i na wełnę, i na akryl, więc noszę tylko bawełniane swetry*) we wzór jakby indiański, z przewagą czerwieni w kilku odcieniach. Zresztą akurat go noszę.
4. Szata (czyli strój długi, różniący się od "tuniki" długością do kostek, a od "sukni" workowatym krojem) w czerwono-czarny wzór typu "łezki" i dodatkowe ornamenty roślinne.
Każdy z tych strojów jest w dużym stopniu czerwony, żaden nie przystaje do tego, co uważane jest za "seksowne".
Rzeczywiście są stroje, których unikam, ale chodzi tu raczej o krój, niż barwę. Mam bardzo silną awersję do nagości i źle się czuję nawet z dekoltem sięgającym poniżej obojczyków (co o tyle się niezbyt zdarza, że do tego poziomu sięgają moje podkoszulki - noszę męskie bawełniane podkoszulki prawie pod samą szyję) albo ze spodniami odsłaniającymi więcej niż pół łydki. A i tę połowę okazjonalnie pokazuję właściwie tylko po to, żeby zbulwersować ludzi moimi niegolonymi nogami...
Więc w sumie nie sądzę, by istniało u mnie ryzyko wysyłania za pomocą stroju fałszywych sygnałów erotycznych.
*Ten sweter co prawda nie jest z czystej bawełny, ale domieszka jest znikoma i nieszkodliwa. A metka wprost rozczuliła mnie swoją precyzją: "97% bawełna, 3%
inne włókno"...