Sporo osób dlatego ma parcie na związki i dlatego tak od razu po rozstaniu szuka kolejnej osoby, bo są przekonani, że tak być powinno. Bo przecież w każdej "komedii" amerykańskiej wkrótce po pogrzebie przyjaciółki sugerują wdowie, że czas zacząć "spotykać się z mężczyznami". W sumie tym wszystkim konformistom podążającym za mainstreamem chyba należałoby współczuć takiego "dobrowolnego" poddawania się presji, co zapewne zatruwa im radość z życia, związków, psuje autentyczność relacji itp. No i dochodzi jeszcze uzależnienie od bodźców, samonapędzające się błędne koło, jak u ćpuna, kiedy potrzeba więcej i więcej, żeby coś poczuć, wszystko powszednieje, ludzie nudzą się sobą...
Po trzech dniach czytania tamtego forum dziwne, że nie osiwiałam

Aż się człowiek cieszy, że jest asem

Ale jeśli chodzi o życie towarzyskie, bez planowania romansu, tylko na zwykłej stopie koleżeńskiej, zauważyłam, że bez popędu jest nawet łatwiej. Można normalnie z ludźmi gadać, utrzymywać kontakt i nie wynikną potem jakieś dziwne problemy, kłótnie, rywalizacje, rozwalanie wieloletnich przyjaźni itp. Moja siostra wkręciła się do kilku grup w czasie ostatniego półtora roku. Za każdym razem próbowała, nawet sama nie wiedząc, czego właściwie chce, żeby ktoś w grupie był jej chłopakiem. Jak się pokłócili, to tak, że ona musiała szybko te grupy opuszczać i zrywać kontakty, jedna grupa w ogóle się rozsypała na trzy frakcje, chyba z 3 czy 4 chłopakami była taka sytuacja.
No, mi jest może łatwiej, bo nie mam poza pojedynczymi wyjątkami znajomości zbyt bliskich, więc to nie ten poziom, żeby wiedzieli osobiste rzeczy o mnie. Możliwe, że jak by się dowiedzieli, że jestem asem, część uznałaby mnie za dziwadło, nie wierzyła, wyśmiała czy coś... Nie mam pojęcia, to trudne do przewidzenia.