Ataków samych w sobie nie doświadczam ale przeciągania na jasną stronę mocy i przekonywania już owszem. Inna sprawa, że nigdy otwarcie nie określam się jako osoba aseksualna, bo jeżeli ktoś już wypytuje to rzucę, że nie interesują mnie mężczyźni, ani kobiety, nie interesuje mnie nikt. Na rodzinę i jej pytania o tym czy mam chłopaka odpowiadam, że na szczęście nie. Usłyszę wtedy, że czasami facet jest potrzebny (meh), że samemu tak smutno ale słyszałam również, że każdy żyje po swojemu i jeżeli jest mi tak dobrze, to moja sprawa. Ostatnio tylko, gdy zbywałam nachalnego chłopaka pierwszym tekstem rzucił do mnie, że potrzeba mi więcej piep... i tyle, bo gadam bzdury. Można i tak
Co mnie niesamowicie wpienia to podejście mojej matki oraz innych ludzi do faktu, że mieszkam z kolegą. Matki, ponieważ niby wie, że parą nie jesteśmy i nie będziemy ale zawsze przy rozmowie telefonicznej musi rzucić co tam u X, a może zaprosisz go do nas (tak, będę ciągnąć do domu 500 km, aby przedstawić swojego współlokatora). Niby wie ale i tak swoje dopowiada, bo "może". Ludzi, ponieważ rozumieją co do nich mówię ale gdy wyjdzie fakt o moim stanie mieszkalnym, to zaczyna się "to ja już wszystko rozumiem" czy "powodzenia życzę". Nosz... Być może jestem zbyt nerwowa ale w takich sytuacjach to mnie krew zalewa. XXI wiek z mentalnością ciemnogrodu. No i skoro przy współlokatorze siedzimy to rzadko podczas rozmowy rzuci, że może kiedyś kogoś spotkam, kto wie. Tutaj ja wiem, że jestem przewrażliwiona na punkcie takich tekstów po tym wszystkim i się niepotrzebnie denerwuję ale to wychodzi samo z siebie. Ludzie sami wyhodowali we mnie potworka