Tak, teraz nadszedł czas powrotu do korzeni tego tematu i przysłowiowe oraz dosłowne "włożenie kija w mrowisko".
Od razu zaznaczę, że to jest mój pogląd, moje obserwacje - nikomu nie narzucam, niech dalej sobie każdy myśli, co uważa za stosowne.
Nie zamierzam się kłócić ani tłumaczyć swoich opinii, które myślę, że wyjaśnię na wstępie bardzo klarownie i dosadnie tak, że nie będzie się za tym kryło żadne podwójne dno odnośnie sensu.
Mimo tego jestem świadoma, że posypią się tony błota na moje rzekome niezrozumienie, jakim się posługuję - też mam gdzieś - ja nikomu nie narzucam mojego myślenia i nie pozwolę, żeby ktoś usiłował pacyfikować moje myślenie. To jest pogląd, opinia, obserwacje własne, które przemyślałam i nie zmienię ich (mogę jedynie z czasem rozszerzyć o nowe zaistniałe fakty, spostrzeżenia lub wiedzę). Nie interesuje mnie też ingerencja w życie tych, których oburzę - "róbta, co chceta" - tylko od moich praw i mojego życia proszę się trzymać z daleka.
Także zaczynam grzmieć.
Ambdy - a co by było, gdyby zapytany o opinię ksiądz nie poradził Ci małżeństwa tylko zakon? Też byś to uznała za głos Boga czy raczej księdza za idiotę i szukałabyś dotąd opinii zgodnej z taką, której się spodziewałaś, aż by padło "nie, no jednak jesteś stworzona do małżeństwa", aż do skutku wiercenie księżom dziur w brzuchach?
Czy jakbyś dostała od Boga poprzez księdza nakaz życia klasztornego, to gotowa byś była opuścić przyszłego męża, całe nadzieje z nim związane na rzecz głosu Boga?
Moim skromnym zdaniem, to NIE, nie widziałaś innej opcji, jak małżeństwo, tylko szukałaś potwierdzenia (czczego i infantylnego, bo zaprzeczenie od razu wymazałaś z rozkładu opcji, a opcje sprowadzały się do jednej - seks z mężem), że Twoje plany są zgodne z opinią księdza (bo ksiądz to też człowiek, duchowieństwo nie ma monopolu na kontakt z Bogiem, Bóg jest wszędzie i dla wszystkich).
Ambdy, trochę Cię i tutaj wkurzę, bo ŻADNA z Ciebie wyrocznia ani ŻADEN dobry przykład na rzekome idealne pożycie małżeńskie - ślub był w maju tego roku? Jaki macie staż małżeński? Parę miesięcy, nawet nie 1 rok - i Ty śmiesz generalizować już teraz, że małżeństwo kościelne, z konsumpcją po ślubie jest idealne i wspaniałe? Wolne żarty...
Na dobrą sprawę, to jeszcze się z mężem nie znacie nawzajem, nie macie realnego rozeznania co do swoich charakterów i zachowań w różnych sytuacjach życiowych. A gdzie życie do grobowej deski, jak dopiero jesteście w trakcie studiów? Ty sobie zadałaś choć raz trud pomyślenia ile przeszkód przed Wami narośnie w życiu? - czy to się Wam będzie podobało czy nie, są też miliony przyczyn niezależnych, nie dających się zaplanować.
Serio, jak przyjdziesz za 50lat i powiesz szczerze to samo, że kochacie się nadal z mężem, że współżyjecie, że chcielibyście oboje przeżyć każdy jeden dzień wspólnie od nowa, bo niczego nie żałujecie - tak Wam było dobrze iść razem przez życie, że macie dzieci i wnuki, które Was kochają, szanują i nigdy nie zarzuciły Wam hipokryzji ani nie odwróciły się od Was, że generalnie Wasze życie było bajką w zgodzie, szacunku, miłości, zrozumieniu wzajemnym - ale także w zgodzie punkt po punkcie z naukami Kościoła i z wiarą - tak, to wtedy będziesz dobrym przykładem, a ja się rozpłaczę i przeproszę Cię na kolanach - mówię to szczerze, nie zaprę się tego nigdy i wykonam zgodnie z opisem, nawet dam na mszę w ramach przeprosin.
Dlatego teraz nie jesteś jeszcze ŻADNYM dobrym przykładem ani na małżeństwo ani pewnie na nic innego, bo życie zweryfikuje nas wszystkich czy tacy jesteśmy cudowni i żyjemy w zgodzie z sumieniem.
Jedna sprawa jeszcze, Ambdy - Kościół raz że dopuszcza seks po ślubie, a dwa daje wiele ograniczeń, jaki rodzaj seksu, jak to po bożemu. Pierwszy warunek spełniłaś wg Kościoła - a teraz spójrz w lustro i samej sobie odpowiedz (ja nie potrzebuję, i tak wiem swoje, mam przecież szatańskie myślenie). Odpowiedz samej sobie czy rzeczywiście się tak oddajesz mężowi klasycznie, bez grzesznych kombinacji - czy mąż to samo stosuje? Stanowisko Kościoła jest tutaj jasne i niezmienne: seks jest w celach prokreacyjnych, po bożemu, po ślubie - to po co się tak zacietrzewiasz do jakichkolwiek metod? Nawet tych naturalnych? Bóg Was powołał do małżeństwa, a małżeństwo to pożycie w celach rozrodczych - po co się okłamywać, że taka czy inna metoda jest bardziej czy mniej po bożemu? jak Bóg i tak chce, żebyście mieli dzieci? Skoro właśnie teraz Was powołał do małżeństwa, to właśnie teraz Wam określił czas na rozpłód - czemu chcecie oszukać Boga? Siebie oszukacie, owszem, ale Boga już nie.
A jak będziesz miała wątpliwości co do pozycji seksualnych, rodzajów miłości fizycznej albo częstotliwości zbliżeń to też polecisz szukać takiego księdza, który Ci powie „Tak, jesteś mężatką, to używaj do woli”? A co jak usłyszysz, że jednak tylko rozpłód i po bożemu? Dalej będziesz biegać po boskie opinie do kleru?
Nie wchodzę Wam do łóżka, nawet bym nie śmiała – sobie odpowiedz samej sobie na pytanie w co Ty w zasadzie wierzysz? Czy wierzysz w Boga? Czy może w Kościół? A może w wybiórczo przetworzone opinie plebanów? A może po prostu oszukujesz wszystkich wokół łącznie z sobą samą? Mówię Ci, mi zdania nie zmienisz, na to nie licz. Ale Boga nie oszukasz, tutaj nie masz szans żadnych, nawet gdybyś miała błogosławieństwo całego duchowieństwa katolickiego na tym świecie, to starcie Ty vs. Bóg zawsze wygra Bóg.
Ze mną nie musisz być szczera, nawet nie potrafisz ani ja tego nie wymagam, także moją opinię sobie wsadź między bajki – z sobą bądź szczera, to wystarczy.
Nikomu nie życzę źle, nikomu się to nie należy obojętnie czy jest dobrym czy złym człowiekiem – nie mi to oceniać.
Ale, Ambdy, pomyśl co zrobisz, jeśli pewne kłopoty dosięgną Cię w życiu? Jest w czym wybierać, a i tak nie dam rady wymienić wszystkiego:
- Zdrada męża
- Urodzi się niepełnosprawne dziecko/dzieci
- Choroba w małżeństwie, odcinająca od dochodów poza rentą, tudzież zasiłkami
- Nastoletni bunt dziecka/dzieci, być może spore patologie wieku dorastania
- Porwanie/zabójstwo/zaginięcie – też wybaczysz oprawcy Twoich najbliższych jak Jan Paweł II czy Eleni?
- Bezpłodność Twoja lub męża
Wyliczać można bardzo długo, nie o to chodzi. Chodzi o to czy po paru miesiącach małżeństwa, trochę dłuższym okresie znania się z mężem – jesteś w stanie poręczyć za siebie i za niego krwią, i mąż to samo o Tobie, że przetrwacie wszystko w miłości i wierze? Jak powiesz, że tak, to naprawdę słabo się zastanawiasz, co pleciesz.
Uświadom sobie, że my tutaj nie mówimy o problemach z choinki. To są problemy, które mogą dotknąć mnie, Ciebie, każdego – nie da się ustawić sobie życia zgodnie z planem, a wszelkie dodatkowe bonusy traktować, jak dar od Boga.
Chyba za mało wycierpiałaś w życiu, że tak trywialnie to oceniasz. Czy cierpienie (o ile Cię spotka osobiście) też potraktujesz jak dar boży? Jak dobrą lekcję od dobrego ojca? A jeśli Bóg dla Twoich kłopotów i smutków nie zaplanuje Happy-Endu, tylko płacz i zgrzytanie zębów? Też to będzie dar boży czy przekleństwo?
To by było na razie na tyle, jeśli chodzi o post wyjściowy, który z czasem zaczął dotyczyć aborcji, antykoncepcji, eutanazji i innych.
Czytajcie do woli, nie krępujcie się, dla każdego wystarczy
I tak jeszcze mam parę kwestii do Ambdy i przeciwników antykoncepcji/aborcji itd., także spokojnie sobie wrócę niebawem i ustosunkuję się do pominiętych kwestii.
Enjoy!