Lizzy!
Już jestem na młynku i streszczam.
/Moga zdarzyc się pewne niescisłości, bo bajka zasłyszana w czasach smoczkowych./
Pewna królewna miała ukończyc 16 rok zycia, z tej okazji przygotowywano bal, w trakcie którego urocze dziewcze po raz pierwszy miało wystąpic w sukni wieczorowej i naszyjniku. Przygotowania do przyjecia nabierały rozmachu, a królewna coraz gorzej spała, bo miała problem - co włozyć na siebie, żeby wspaniale wygladać. Pewnego poranka o wschodzie słońca obudziła sie i wykradła z zamku na pobliskie łąki. Kiedy promienie słońca rozbłysły na kroplach rosy wplatanych w pajęczynę, królewskie dziecię złapało "naszyjnik", który znikł w tej samej chwili.
... tu mam pewne luki. Z tego co pamietam, był straszny raban i tato królewny ogłosił konkurs dla złotników na wykonanie naszyjnika. No i poleciało parę łbów, albo poszli do lochu. Wtedy stara niania zabrała pannicę na łąkę i delikatnie zdjęła "naszyjnik z kropel rosy" i połozyła go na dekoldzie królewny. W tej samej sekundzie krople rozpłyneły sie, a pozostała brzydka pajęczyna / królewna ogladała się w lustrze, które było przyniesione w celu wizualizacji panny w naszyjniku/ Nie pamietam co niania powiedziała - z pewnoscią morał madry i wróciły do zamku.
Na wieczornym balu z okazji 16 urodzin wystapiła królewna w skromnym naszyjniku z pereł po swojej zmarłej matce
i była zachwycajaca
Sorry, ale bajki kiepsko mi ida