Wypożyczyłam sobie tę książkę i niestety, muszę szczerze przyznać, że jestem rozczarowana. Może po prostu wymienię to, co w mojej opinii psuje książkę, bo to kilka cech.
- 1. Czysto technicznie: wyodrębnienie rozdziałów... bez spisu treści! No tak się po prostu nie robi! Po prostu kiepsko zrobione z edytorskiego punktu widzenia.
2. Styl autorki średnio mi odpowiada, zwłaszcza we fragmentach biograficznych - stara się być empatyczny, a moim zdaniem wychodzi lekko kiczowaty.
3. Niestety, odrobina patologizacji awersji seksualnej - zbyt duży nacisk na historie asów, które są/były w stanie uprawiać seks i kolejne zdystansowanie się we fragmencie o skali AIS-12, choć przecież deklaracja obrzydzenia do seksu jest tam tylko jednym z punktów.
4. Zbyt duży nacisk na historie osób heteroromantycznych.
5. Heteronorma - co jakiś czas wyskakuje słówko "penetracja", jakby autorka na poziomie odruchów myślowych zakładała, że seks = penetracja. To bardzo szkodliwe założenie. M.in. prowadzi do infantylizacji i deseksualizacji lesbijek (nie licząc tych, ktore naprawdę są aseksualne...), do założenia, że lesbijki mogą się tylko miziać, a nie uprawiać Prawdziwy Seks. (A jeżeli z kolei używają np. straponu, zarzuca się im Naśladowanie Seksu Hetero...) Takie założenie szkodzi też osobom alloseksualnym z odrobinę mniej typowymi preferencjami, które zaczynają się zastanawiać, czy przypadkiem nie są aseksualne, bo nie lubią seksu waginalnego (lub, w przypadku gejów, analnego - nawiasem mówiąc, gejów którzy nie lubią seksu analnego, jest całkiem sporo, tylko większość jednak nie zakłada z tego powodu, że jest aseksualna). Seks oralny i manualny to też seks!
6. I przede wszystkim najpoważniejsza wada tej książki: kilkakrotne podkreślanie, że odczucia "liczą się" jako aseksualność tylko wtedy, gdy nie są spowodowane innym czynnikiem takim jak schorzenia czy uraz seksualny. Najbardziej mnie wręcz rozwścieczył fragment: "Ponadto aseksualność z definicji to stan, który nie jest spowodowany czynnikami fizjologicznymi, fizycznymi ani psychologicznymi. Jeżeli u kogoś poprawnie diagnozuje się hipolibidemię spowodowaną którymś z wyżej wymienionych czynników, to oznacza, że nie ma tutaj miejsca na mówienie o seksualności. To stan, który wymaga terapii" (s. 193). Nie, do jasnej cholery! To stan, który może poddawać się terapii i na żadne mocniejsze ujęcie się nie zgadzam. Tak się składa, że jestem funkcjonalnie aseksualna z powodu przewlekłej choroby i po prostu odmawiam podejmowania jakiejkolwiek "terapii", odmawiam uznania, że aseksualność jest czymś, czym nie powinnam być, odmawiam wstydzenia się za to, że akceptuję swoją awersję do seksu i nagości i nie chciałabym nigdy tego zmienić. Dlatego też moje rozumienie idzie dokładnie w przeciwną stronę: granicą między aseksualnością a zaburzeniem "prawidłowej seksualności" jest akt Woli, czystego wyboru: akceptowanie swoich odczuć, odmowa dążenia do ich zmiany i stania się osobą alloseksualną. O właśnie - "#nienaprawiajmnie", także jeżeli moja aseksualność da się przypisać rozpoznawalnemu czynnikowi. Bo także wtedy mam prawo woleć być aseksualna.
Zwłaszcza z powody tej ostatniej wady, niestety, trudno mi jednoznacznie polecić tę książkę. Potrzeba więcej wiedzy na temat aseksualności (choć i tak obawiam się, że przeciętnej osobie nieaseksualnej i tak nie będzie się chciało zaraz sięgać po książkę, raczej przeczyta jakiś artykuł albo tekst typu "pytania i odpowiedzi"), ale ta książka może de facto tylko umacniać stereotypy, od których wskazania autorka bądź co bądź zaczyna. Skutkiem może być założenie, że aseksualność należy akceptować jako możliwość ostatniej szansy, gdy nie ma innego czynnika, który by ją tłumaczył. Co de facto oznacza - właśnie prawdopodobne dalsze odpytywanie osób aseksualnych z tego, czy na pewno nie były molestowane, czy nie mają zaburzeń hormonalnych itd.
Szkoda. Mam wrażenie, że miesza się tu kilka czynników. Zapewne przede wszystkim, z powodu psychologicznego wykształcenia autorki - pewien normatywizm psychologiczny, obawa przed stuprocentowym oddaniem w ręce samych osob aseksualnych prawa do samookreślenia. Autorka podkreśla, że "aseksualności się nie diagnozuje", bo to nie choroba, ale już kiedy ktoś jest osobą funkcjonalnie aseksualną z powodu jakiegoś rozpoznawalnego czynnika - implicite odmawia takiej osobie prawa do autoafirmacji jako osoba aseksualna, u której powody aseksualnych odczuć są o tyle
nie-istot-ne, że i tak nie chciałaby zmienić swojej orientacji. Ale mam wrażenie, że pod spodem - jako przyczyna takiego normatywizmu - jest ciągle uznawanie aseksualności za coś
niefortunnego. Ciągle to samo: należy
tolerować osoby nieheteronormatywne, bo trudno, i tak nie zmienią swojej orientacji... ale już gdy aseksualność daje się przypisać jakiemuś "wyleczalnemu" czynnikowi, to okazuje się, że taka osoba
powinna woleć być alloseksualna. Że aseksualność tak, ale pod warunkiem, że nikt nie w stu procentach aseksualny nie będzie
wolal(a) aseksualności, nie podważy systemu hierarchii seksualnej.