muszę iść na wesele:-(
Hej Pigmalion,
Może jeszcze nie wszystko stracone Na naszym forum jest trochę kobiet więc gdybyś zaczął uczestniczyć w naszych spotkaniach miałbyś szansę poznać koleżankę, która mogłaby pójść z Tobą na wesele. Nie wiem jak dużo czasu Ci zostało do wesela, ale może warto spróbować.
Przesłałam Ci na pw zaproszenie na najbliższe takie spotkanie
Może jeszcze nie wszystko stracone Na naszym forum jest trochę kobiet więc gdybyś zaczął uczestniczyć w naszych spotkaniach miałbyś szansę poznać koleżankę, która mogłaby pójść z Tobą na wesele. Nie wiem jak dużo czasu Ci zostało do wesela, ale może warto spróbować.
Przesłałam Ci na pw zaproszenie na najbliższe takie spotkanie
W zeszłym roku byłam na weselu. Sama. Nowożeńcy młodsi ode mnie o prawie 15 lat.
I wcale nie było źle. Spokojnie dało się przeżyć. Choć przyznam, że dzień przed tym ślubem ogarnęło mnie coś a’la stres; zawsze tak mam , gdy muszę uczestniczyć w jakimś wydarzeniu z gatunku tych nieprzewidywalnych towarzysko ( podobnie reaguję przed imprezami integracyjnymi z pracy, gdyż nigdy nie wiadomo, co się wydarzy i kto z czym wyskoczy).
Absolutnie nie miałam wrażenia, że wszyscy się na mnie patrzą, obgadują itp., mimo iż miałam na sobie jaskrawego koloru kieckę, więc teoretycznie powinnam była przyciągać uwagę. W centrum zainteresowania była młoda para.
Nikt nie poprosił mnie do tańca, z czego byłam bardzo zadowolona, gdyż jeśli chodzi o taniec w parze, to mam tak samo jak opisała to Weep. Gdy były tańce w kółku czy też „pociąg”, wówczas wychodziłam na parkiet i bawiłam się ze wszystkimi, natomiast podczas tańców dla par siadałam, zabierałam się do jedzenia i nikt mi nie zawracał głowy.
Okazało się, że nie byłam jedyną osobą na weselu bez osoby towarzyszącej ( czego nie wiedziałam przedtem, bo myślałam, że wszyscy pozostali przyjdą parami). A nawet gdybym i była, to co jest złego w byciu singlem w dzisiejszych czasach? Nikt tez nie zadawał mi żadnych pytań o męża i dzieci. A to, co sobie ktoś pomyślał o mnie , to już jego problem. Zresztą, z wiekiem mam coraz więcej dystansu i do siebie i do innych.
Obawiałam się, że przez tyle godzin to ja tam umrę z nudów, ale znalazło się kilka osób, z którymi miałam wspólne tematy do rozmowy ( dzięki „reklamie” mojej siostry ) i z nudów nie umarłam.
Gdy w kościele słuchałam kazania, w którym ksiądz chyba ze trzy razy poruszył temat potomstwa, a później w kolejce do składania życzeń usłyszałam jak jakaś dziewczyna życzy pannie młodej dzidziusia, uświadomiłam sobie, że dobrze się stało, że się nigdy nie wpakowałam w żadne małżeństwo. I potem tez jeszcze kilka podobnych refleksji mnie naszło i dostrzegłam jeszcze więcej plusów bycia singlem.
Pigmalion, nie martw się na zapas, nie taki diabeł straszny jak go malują. Masz 3 możliwości: iść samemu, iść z koleżanką , nie iść wcale. Każda z nich ma swoje plusy i minusy. Rozważ je na spokojnie zawczasu .
I wcale nie było źle. Spokojnie dało się przeżyć. Choć przyznam, że dzień przed tym ślubem ogarnęło mnie coś a’la stres; zawsze tak mam , gdy muszę uczestniczyć w jakimś wydarzeniu z gatunku tych nieprzewidywalnych towarzysko ( podobnie reaguję przed imprezami integracyjnymi z pracy, gdyż nigdy nie wiadomo, co się wydarzy i kto z czym wyskoczy).
Absolutnie nie miałam wrażenia, że wszyscy się na mnie patrzą, obgadują itp., mimo iż miałam na sobie jaskrawego koloru kieckę, więc teoretycznie powinnam była przyciągać uwagę. W centrum zainteresowania była młoda para.
Nikt nie poprosił mnie do tańca, z czego byłam bardzo zadowolona, gdyż jeśli chodzi o taniec w parze, to mam tak samo jak opisała to Weep. Gdy były tańce w kółku czy też „pociąg”, wówczas wychodziłam na parkiet i bawiłam się ze wszystkimi, natomiast podczas tańców dla par siadałam, zabierałam się do jedzenia i nikt mi nie zawracał głowy.
Okazało się, że nie byłam jedyną osobą na weselu bez osoby towarzyszącej ( czego nie wiedziałam przedtem, bo myślałam, że wszyscy pozostali przyjdą parami). A nawet gdybym i była, to co jest złego w byciu singlem w dzisiejszych czasach? Nikt tez nie zadawał mi żadnych pytań o męża i dzieci. A to, co sobie ktoś pomyślał o mnie , to już jego problem. Zresztą, z wiekiem mam coraz więcej dystansu i do siebie i do innych.
Obawiałam się, że przez tyle godzin to ja tam umrę z nudów, ale znalazło się kilka osób, z którymi miałam wspólne tematy do rozmowy ( dzięki „reklamie” mojej siostry ) i z nudów nie umarłam.
Gdy w kościele słuchałam kazania, w którym ksiądz chyba ze trzy razy poruszył temat potomstwa, a później w kolejce do składania życzeń usłyszałam jak jakaś dziewczyna życzy pannie młodej dzidziusia, uświadomiłam sobie, że dobrze się stało, że się nigdy nie wpakowałam w żadne małżeństwo. I potem tez jeszcze kilka podobnych refleksji mnie naszło i dostrzegłam jeszcze więcej plusów bycia singlem.
Pigmalion, nie martw się na zapas, nie taki diabeł straszny jak go malują. Masz 3 możliwości: iść samemu, iść z koleżanką , nie iść wcale. Każda z nich ma swoje plusy i minusy. Rozważ je na spokojnie zawczasu .
Quirkyalone
- dziwożona
- tłumok bezczASowy
- Posty: 1940
- Rejestracja: 29 lut 2008, 20:29
- Lokalizacja: z bagien i uroczysk
- Kontakt:
Ja tylko raz świadkowałam. I więcej nie będę. Żadnych wesel, ślubów itd. Ponieważ ślub odbywał się w innej miejscowości, panna młoda zaproponowała mi, że po mnie ktoś przyjedzie pod sam dom. I, oczywiście, ja stoję, jak idiotka pod blokiem, wystrojona jak szczur na otwarcie nowego zsypu, a transportu brak. Dzwonię do niej, a komóra wyłączona. Pół godziny przed ślubem w kościele, odzywa się telefon, a w słuchawce pełen pretensji głos: - Gdzie ja jestem!
I, oczywiście, ona nikomu nie wyjaśniła, że uroczystość opóźniła się z jej winy, a nie z mojej. Wszyscy patrzyli na mnie jak na nieodpowiedzialną pindę!
I, oczywiście, ona nikomu nie wyjaśniła, że uroczystość opóźniła się z jej winy, a nie z mojej. Wszyscy patrzyli na mnie jak na nieodpowiedzialną pindę!
Seks należy tępić, gdyż z niego biorą się dzieci - źródło naszej nieustającej, pedagogicznej udręki.
.
Jak widać temat jest całkiem powszechny. Niestety.
Ale w tego rodzaju lękach/niechęciach/odczuciach nie ma nic, co pozwalałoby przypiąć ich posiadaczowi etykietkę żałosnego.
Po wpisach w temacie widzę, że są jednak różne strategie przetrwania i każdy ma prawo do własnej.
Ja dotychczas konsekwentnie unikałam ślubów i wesel znajomych, a że nie byli to jacyś moi bliscy przyjaciele - w zasadzie nie było problemu. Do czasu. W czerwcu ślub bardzo bliskiego członka rodziny (oczywiście młodszego ode mnie, a jakby ). Nie ma opcji, żeby się wywinąć, bo co pewne - byłaby to zniewaga i obraza majestatu po kres moich dni, a zdradę w formie mrożącej krew w żyłach anegdoty opowiadano by w rodzinie zapewne do trzeciego pokolenia. Rodzina jest bardzo skromniutka, więc moja "pojedynczość" będzie mocno oczo-kolna. A już na co dzień nie jest mi lekko z niekończącym się wywiadem i ponaglaniem, że muszę mieć dziecko teraz już natychmiast, bo inaczej będę żałować. Ech.
Dodatkowe atrakcje również w planie - tzn kościół, do którego nie chodzę, oraz tradycyjne weselicho, którego to gatunku biesiady organicznie nie znoszę. Ale po prostu nie mogę wykręcić świństwa, zbyt blisko byłam z tą osobą przez całe życie. Szukam więc panicznie wyjścia, recepty, rozwiązania. A jak nic nie znajdę - to przynajmniej będę zaklinać w sobie siłę ducha, żeby tam nie oszaleć i nie popaść w "otchłań rozpaczy".
Pigmalionie! - Trzymaj się dzielnie. Nie wiem na ile pokrzepia Cię świadomość, że nie jesteś z taką sytuacją sam. W szacunku dla siebie samego oceń czy naprawdę musisz na tym weselu być żeby np. kogoś nie urazić. Jeśli tak - warto zaprosić koleżankę a pytania rodziny zbywać ogólnikami (we dwójkę łatwiej). A potem... co potem - nic. Jak będą dopytywać - zawsze przecież mogliście się rozstać
Uwaga dodatkowa - warto zadbać o "czystą sytuację" czyli uświadomienie lekko towarzyszki w sytuacji, żeby uniknąć dodatkowych nieporozumień... I tutaj trafiamy w sedno - prawdopodobnie najlepiej sprawdziłaby się koleżanka z forum
Podziwiam odwagę tych, którzy idą sami i dzielnie to znoszą. Jeśli jednak sytuacja sprawia, że tak nie potrafimy - nie uważam za oznakę nieudacznictwa szukania pomocy wśród znajomych - nawet jeśli są oni tylko wirtualni.
Trzymam kciuki i pozdrawiam.
Ale w tego rodzaju lękach/niechęciach/odczuciach nie ma nic, co pozwalałoby przypiąć ich posiadaczowi etykietkę żałosnego.
Po wpisach w temacie widzę, że są jednak różne strategie przetrwania i każdy ma prawo do własnej.
Ja dotychczas konsekwentnie unikałam ślubów i wesel znajomych, a że nie byli to jacyś moi bliscy przyjaciele - w zasadzie nie było problemu. Do czasu. W czerwcu ślub bardzo bliskiego członka rodziny (oczywiście młodszego ode mnie, a jakby ). Nie ma opcji, żeby się wywinąć, bo co pewne - byłaby to zniewaga i obraza majestatu po kres moich dni, a zdradę w formie mrożącej krew w żyłach anegdoty opowiadano by w rodzinie zapewne do trzeciego pokolenia. Rodzina jest bardzo skromniutka, więc moja "pojedynczość" będzie mocno oczo-kolna. A już na co dzień nie jest mi lekko z niekończącym się wywiadem i ponaglaniem, że muszę mieć dziecko teraz już natychmiast, bo inaczej będę żałować. Ech.
Dodatkowe atrakcje również w planie - tzn kościół, do którego nie chodzę, oraz tradycyjne weselicho, którego to gatunku biesiady organicznie nie znoszę. Ale po prostu nie mogę wykręcić świństwa, zbyt blisko byłam z tą osobą przez całe życie. Szukam więc panicznie wyjścia, recepty, rozwiązania. A jak nic nie znajdę - to przynajmniej będę zaklinać w sobie siłę ducha, żeby tam nie oszaleć i nie popaść w "otchłań rozpaczy".
Pigmalionie! - Trzymaj się dzielnie. Nie wiem na ile pokrzepia Cię świadomość, że nie jesteś z taką sytuacją sam. W szacunku dla siebie samego oceń czy naprawdę musisz na tym weselu być żeby np. kogoś nie urazić. Jeśli tak - warto zaprosić koleżankę a pytania rodziny zbywać ogólnikami (we dwójkę łatwiej). A potem... co potem - nic. Jak będą dopytywać - zawsze przecież mogliście się rozstać
Uwaga dodatkowa - warto zadbać o "czystą sytuację" czyli uświadomienie lekko towarzyszki w sytuacji, żeby uniknąć dodatkowych nieporozumień... I tutaj trafiamy w sedno - prawdopodobnie najlepiej sprawdziłaby się koleżanka z forum
Podziwiam odwagę tych, którzy idą sami i dzielnie to znoszą. Jeśli jednak sytuacja sprawia, że tak nie potrafimy - nie uważam za oznakę nieudacznictwa szukania pomocy wśród znajomych - nawet jeśli są oni tylko wirtualni.
Trzymam kciuki i pozdrawiam.
Doskonale wiem co czujesz Pigmalionie. Przedemną też stoi widmo wesela, wprawdzie to koleżanka ale przyjaźnimy się od liceum i nie wypada nieiść. W zeszłym roku miałam dwa wesela w bliskiej rodzinie to poszłam sama. Czułam się źle. Nie chcę tego przechodzić znowu jak nic nie wymyślę do września to pójdę tylko na ślub, złożę życzenia, dam prezent i się ulotnie.
Heh, ale się uśmiałam. Coś w stylu "sympatii" itp. tylko dla asówBuka pisze:To co - otwieramy forumową Giełdę Towarzyszy Weselnych?
Może jakaś formatka by się przydała do zgłoszeń... miejsce, data, wzrost, tańczący/nietańczący, palący/niepalący, impreza z noclegiem/bez, kolor stroju i... jakiej wersji trzymamy się podczas zagadywań rodziny!
No to w takim razie moje zgłoszenie jako pierwsze.
Za jakieś 3-4 lata prawdopodobnie znów przyjdzie mi iść na wesele. Jeśli więc jakiś mężczyzna byłby chętny mi potowarzyszyć, niech się więc zgłosi. Może być i tańczący i palący, ja tam jestem tolerancyjna, ale musi spełniać jeden warunek: prowadzić ze mną interesujące konwersacje. No bo jeśli miałabym się nudzić i na siłę podtrzymywać rozmowę lub czuć się nieswojo w czyimś towarzystwie, to już wolę siedzieć tam sama i oddawać się filozoficznym rozmyślaniom. Takie wesele w końcu trwa wiele godzin i trzeba jakoś ten czas sobie wypełnić, a w przeciwieństwie do kina czy teatru nie mogę zabrać ze sobą koleżanki, bo byłby skandal-nie-z-tej-ziemi. Żonaty kolega (a mam tylko takich) też odpada.
Za jakieś 3-4 lata prawdopodobnie znów przyjdzie mi iść na wesele. Jeśli więc jakiś mężczyzna byłby chętny mi potowarzyszyć, niech się więc zgłosi. Może być i tańczący i palący, ja tam jestem tolerancyjna, ale musi spełniać jeden warunek: prowadzić ze mną interesujące konwersacje. No bo jeśli miałabym się nudzić i na siłę podtrzymywać rozmowę lub czuć się nieswojo w czyimś towarzystwie, to już wolę siedzieć tam sama i oddawać się filozoficznym rozmyślaniom. Takie wesele w końcu trwa wiele godzin i trzeba jakoś ten czas sobie wypełnić, a w przeciwieństwie do kina czy teatru nie mogę zabrać ze sobą koleżanki, bo byłby skandal-nie-z-tej-ziemi. Żonaty kolega (a mam tylko takich) też odpada.
Quirkyalone
Ja parę lat temu byłam na weselu mojej ciotecznej siostry, też nie chciało mi się iść, ale raczej musiałam, bo byłam świadkiem w kościele, byłam tylko z rodzicami, było koszmarnie nudno, ale jakoś przeżyłam. Dwa lata temu nie chciało mi się z kolei jechać na komunię kuzynki z Warszawy, ale jakoś udało mi się od tego wymigać, pretekst był dla mnie zresztą bardzo miły, bo sąsiadka wyjechała i ktoś musiał zająć się jej kotami, ja zgłosiłam się na ochotnika.
DZIEWICA8
DZIEWICA8
"Boże, daj mi pogodę ducha, abym godziła się z tym, czego zmienić nie mogę,
odwagę, abym zmieniała to, co zmienić mogę, i mądrość, abym zawsze potrafiła
odróżnić jedno od drugiego."
DZIEWICA8
odwagę, abym zmieniała to, co zmienić mogę, i mądrość, abym zawsze potrafiła
odróżnić jedno od drugiego."
DZIEWICA8
Nie sądziłem, że moje gorzkie żale wywołają taki odzew, ale naprawdę bardzo celne tu są uwagi. Pomogły mi poukładać co nieco w potarganej łapetynie - za to wdzięczność. Całkiem niezły powstał przyczynek do większej rozprawy: Taktyka i metodologia chodzenia singla na wesele... No tak. Jeden z wątków się tu zajawił, może nawet taki odrębny. "Chwalenie się partnerem". Mam superchłopaka, to chcę się nim pochwalić, albo: moja panna jest bardziej atrakcyjna od twojej! Obserwuję to często, ale to akurat nie wywołuje u mnie dołu, tylko ironiczny uśmieszek. Widziałem kiedyś w hali sportowej sektor zajmowany przez młodych biznesmenów, gdzie jeden patrzył na drugiego, czy aby dotrzymuje mody. Takiej ubraniowej też. Ale chodzi o to, że u boku każdego była kobieta - z wyrazu twarzy sądząc prawie żadna nie była tam, bo chciała mecz obejrzeć, tylko jako ozdoba męża. Ewentualnie mogły porównywać między sobą odcienie opalenizny z solarium, bo to zimą było, czy jakie która ma buty. Dla mnie widok był komiczny. Wesele to dobre pole do tego przeglądu, z tym że tu dochodzi sprawa: czego się przez lata dorobiłeś ( w tym: jakiej żony, jakich dzieci, potem obowiązkowa licytacja: do jakiej szkoły dzieci chodzą i tak dalej). Z tym że ja tu będę jednym z podmiotów poddanych obserwacji. Tak w ogóle to gdybym ja spędzał życie z ukochaną kobietą, to bym starał się, by nigdy nie poczuła się jak gadżet (pomijając już fakt, że mnie zawsze podobały się dziewczyny, które przeciętny samiec uznałby chyba za mało atrakcyjne: w typie kujonicy czy bibliotekarki, wszystkie takie, które bardziej niż seks mają wypisany na twarzy intelekt - a zatem też mogłaby być narażona na złośliwe komentarze). No ale to dygresja. Szukanie na siłę kobiety do towarzystwa na wesele tylko dlatego, by się nie odróżniać w tłumie, jest dla mnie więc z tego powodu w klasycznej formie nie do przyjęcia. Chyba, że tak jak zostało to w którymś z powyższych postów wspomniane, obie strony przyjmują konwencję i po części robią sobie z całej sytuacji jaja P
Ostatnio zmieniony 28 sty 2011, 01:19 przez pigmalion, łącznie zmieniany 2 razy.
Zbyt wiele wrażliwości jest przekleństwem. Nazywajmy rzeczy po imieniu: to jest nóż na gardle.