Zibi pisze:Pomimo że strasznie spłycasz, wręcz wyśmiewasz płciowość ludzką, rozumię Cię. Wiem, że taka nie jest, ale same osoby seksualne robią z niej cyrk i pośmiewisko, jakże więc AS mógłby traktować ją poważnie? Ale ona jest piękna...i poważna...
Nie miałam zamiaru wyśmiewać, a jeśli wygląda na spłycanie, to tylko dlatego, że starałam się dobrać przykłady bardzo wyraziste. I właśnie traktuję płciowość bardzo poważnie, bo nie da się inaczej; jestem nią (jak wszyscy) otoczona zewsząd, skoro decyduje ona o większości zachowań i wyborów ludzkich. Niekoniecznie z premedytacją i świadomie, ale jednak ludzie kierują się impulsami seksualnymi w relacjach z innymi. Piszesz, że mnie rozumiesz. Ale ja nie do końca rozumiem tę właśnie opartą na seksualności postawę, choć obserwuję ją pilnie i częstokroć poddaję analizie (ot tak, dla siebie, z prywatnej chęci powiększania wiedzy). Widzę mechanizmy i potrafię, wydaje mi się, prześledzić przyczyny i skutki - ale nie rozumiem. Nie czuję tego. Co najwyżej - wiem (albo i to nie).
Zibi pisze:Agnieszka w swoich wywodach wskazała nie człowieka, a wymarzony ideał, który jeśliby nawet kiedykolwiek istniał, zakochałby się w samym sobie i uwiędł z tej nieszczęsnej i niespełnionej miłości...
Naprawdę sądzisz, że ktoś, kto (tutaj pozwolę sobie nieco tendencyjnie streścić ów "ideał" wg Agnieszki): ma poczucie humoru i wyczucie absurdu, dystans do siebie, jest agnostykiem, wyrozumiałym na przyzwyczajenia i narowy innych, oraz zdolnym do miłości - ma tak strasznie dużo powodów, żeby zakochać się w sobie samym?
Śmiem twierdzić, że sama posiadam wszystkie - lub prawie wszystkie - wymienione cechy. W dodatku uważam się za asa. To co, jestem ideałem? Proszę wystawić mi pomnik!
No dobrze, żarty na bok. Wcale nie uważam, że to był opis wymarzonego li tylko i nieistniejącego ideału. Sama znam podobne osoby. To tylko pewien zestaw cech, niezupełny oczywiście, który może sprawiać, że się taką osobę polubi bardziej - jeśli się samemu posiada cechy podobne, wydaje mi się. Bo tak chyba jest, że obmyślając "ideał" zawiera się w nim wiele własnych cech - albo takich, które by do naszych pasowały, dopełniały - nie wydaje się wam? Dlatego mi się podoba to, co napisała Agnieszka, bo sama też lubię absurd, uważam dystans do siebie za wielką zaletę (uważam, że sama go w pewnym stopniu posiadam, powiem nieskromnie), jestem niepoprawnym leniem i domatorem, co chciałabym, aby było szanowane.
I tak zresztą najważniejsze we wszelkiej "idealności" prywatnej jest to, żeby umieć się porozumieć, żeby rozumieć nawzajem swój tok myślenia. I chcieć/lubić rozmawiać na podobne tematy (jeśli ja mogę chętnie spędzić cały dzień na rozważaniu zależności między językiem a postrzeganiem świata, a mój rozmówca nie "czuje" w ogóle języka, za to pasjonuje się geopolityką, czego z kolei ja nie czuję - to nie mamy raczej płaszczyzny do zbudowania głębokiej więzi, prawda?).
Zibi pisze:
Agnieszka pisze:Czasami wydaje mi się, że byłoby zdecydowanie łatwiej, gdyby człowiek był istotą energetyczno-emocjonalno-intelektualną, w oderwaniu do ciała
Miałem kiedyś takie pomysły, a nawet posunąłem się dalej gdyż chciałem usunąć pierwiastek emocjonalny. Ale, abstrahując od faktu iż to niemożliwe, to należałoby sobie zadać pytanie: "co czyni nas ludźmi?" Czy dowolne zdejmowanie kolejnych warstw naszej natury, która kształtowała się setki tysięcy lat (najprawdopodobniej), jest uzasadnione i ma jakikolwiek sens? Kiedy to już nie będzie człowiek? Spotykam ludzi niemających ludzkich potrzeb, ludzi pozbawionych czasami pięknych ludzkich cech i słabości, które czynią nas unikalnymi. Ludzi-maszyny. Chcielibyście być tacy? Jednostki energetyczno-emocjonalno-intelektualne...w oderwaniu od ciała...
Hm. To ciekawa wypowiedź.
Przede wszystkim, zdaje mi się, że zaprzeczasz sam sobie. Gdzieś indziej napisałeś, że stanowczo nie można zrównywać popędu seksualnego z emocjami i uczuciowością (z czym się zgadzam całkowicie, bo sama należę do tych asów, które uznają potrzebę bliskości nieseksualnej). A tutaj od razu przyjmujesz, że oderwanie od ciała musi pociągać za sobą oderwanie od emocji... Czy to nie jest troszkę demagogia? Ja nie wyobrażam sobie człowieka bez emocji. Za to wyobrażam sobie bez ciała, jak najbardziej. Co prawda cielesność wcale nie kończy się na seksualności - nasze postrzeganie siebie jako cielesnych, i wpływ cielesności na naszą świadomość, jest o wiele szersze. Nawet tak proste rzeczy, jak fizjologia, przez to, że nas determinują, stanowią o nas. Poza tym wszelka aktywność fizyczna, sport choćby, może być składnikiem osoby o wielkim znaczeniu. Nikt przeczę, że to, co robi ciało, ma wielki wpływ na psychikę (któż nie zna tego przyjemnego zmęczenia np. po całodniowym przemierzaniu górskich szlaków, albo, jak kto woli - po wyczerpującym wysiłku na siłowni). Zapewne aktywność seksualna działa w taki sam sposób. Ale wydaje mi się, że potrafię sobie wyobrazić istnienie ludzkie bez tej warstwy. Bo przecież większość tego, co się ze mną dzieje, dzieje się jednak wewnątrz. Nawet bodźce zewnętrzne, zmysłowe, przetwarzam w sobie - już nie jest to płaszczyzna fizyczna. Nie chciałabym wchodzić w jakieś zawiłe kwestie ontologiczne, i dociekać, jak się ma czucie i myśl do materii. Powiem tylko, że ja sama odczuwam je jako w pewnym stopniu niezależne. Nie da się tego sprawdzić "doświadczalnie", ale wydaje mi się, ze mogłabym czuć, myśleć, istnieć - bez ciała. To moje zdanie.
Natomiast zrównywanie tego z koniecznością oderwania także emocji, hm. To znaczy, że emocje uważasz za z gruntu "cielesne"? Nieodłączne od posiadania ciała? A już rozum nie? Ciekawa teoria..